XXXIX OWRP'98 Gdańsk 4-18.07.1998
Na swój pierwszy rajd jechałem z dreszczykiem emocji i niepewności,
czy sprawdzę się na takiej imprezie. Wszak do tej pory byłem turystą zaprawionym
tylko w jednodniowych, czasami weekendowych wycieczkach i praktycznie nigdy nie
wypuszczałem się poza Sudety. Za namową Antoniego wybrałem piętnastodniową
TRASĘ NR 2 - "NADMORSKĄ" o długości 289 km.
Do punktu startowego mieszczącego się na Campingu przy ul. Nadbrzeżnej w Łebie dotarliśmy
z Jeleniej Góry całą naszą drużyną składającą się z ośmiu osób:
drużynowym był Antoni, a poza nim Ewa, Halina, Krysia, Lucyna, Wala, Stanisław i ja,
czyli Andrzej, w pierwszy dzień rajdu - sobotę.
Na miejscu zostawiamy sprzęt i udajemy się pieszo do Słowińskiego Parku
Narodowego, mijajac po drodze ruinę wieży - pozostałość kościoła św. Mikołaja,
zasypanego i odkrytego po dziesięcioleciach przez wydmy. Dalej były Rąbki
z wyrzutniami rakiet V1 i V2, aż w końcu wspięliśmy się na najwyższą wydmę - Łącką Górę.
Na Ruchomych Piaskach zdarzało mi się bywać już wcześniej, ale zawsze gdy
jest się tu przy pięknej pogodzie (a taka była), miejsce to "rzuca na kolana".
W drodze powrotnej pobieżnie rozejrzeliśmy się po miejscowości, potem wizyta
na plaży u stóp znanego z pocztówek OW "Neptun". Po powrocie rozbijamy
namioty, a wieczorem zmęczeni podróżą przez pół Polski i mozolną wędrówką po piaskach,
poszliśmy spać bez zakosztowania nocnego życia Łeby...
|
Nasza niedzielna marszruta miała przebiegać czerwonym szlakiem.
Pierwszym ciekawym miejscem po opuszczeniu Łeby był Nowęcin z malowniczo położonym nad
Jeziorem Sarbsko zameczkiem i stadniną koni. Dalej piękną trasą wzdłuż
jeziora na pierwszy postój w Przybrzeżu przy szkole windsurfingu. Za jeziorem,
w okolicach rzeczki Chełst, szlak zaczął niknąć w porośniętym trzciną bagienku.
Po chwili zastanownienia Antoni zaproponował przejście na azymut w kierunku Ulinii
i dalej Sasinka licząc na wiejski bar ze smażoną rybką. Po cichu i w ścisłej tajemnicy
przed naszymi Paniami powiedział mi na ucho, że w ten sposób nadkładamy drogi.
Jak się okazało baru nie było (należało jeszcze kawałek odbić w bok),
a my przez rezerwat "Cisy Choczewskie" dotarliśmy do Stilo.
Tu rozpadało się, więc namioty przyszło rozbijać w strugach deszczu. Natomiast
był bar, a póżniej... walka Krysi i Haliny z mrówkami, które rozbiły namiot na drodze
ich wędrówek.
|
|
|
W poniedziałek po zwiedzeniu latarni morskiej wyruszyliśmy znowu czerwonym
szlakiem. Początkowo drogą prowadzącą nadmorskimi wydmami mieliśmy wspaniały
widok na morze wzburzone wiejącym od rana wiatrem. Wiatr poszarpał chmury i
dzięki temu co jakiś czas pokazywało się słońce. Na trasie po obu stronach
drogi, na wyciągnięcie ręki rosły grzyby. Po pewnym czasie oddaliliśmy
się od morza i mijając zacisznie ukryte w lesie Jezioro Kopalińskie dostaliśmy
się do Lubiatowa. Tu w smażalni była rybka i coś do rybki. Dalej idąc lasami
zajadaliśmy się malinami. Późnym popołudniem dotarliśmy do Białogóry,
sympatycznej miniatury innych nadmorskich kurortów. Wokół centralnego placu z
typowymi dla wczasowisk straganami z różnościami (kupiłem tu monografię Jeleniej Góry)
było kilka knajpek oraz to, co ucieszyło nasze panie: przystanek PKS.
Ostatni odcinek do Dębek pokonaliśmy we dwóch z Antonim. Po drodze w lesie mijaliśmy
obóz harcerski, w którym jakiś dryżynowy (?) wyżywał się na harcerzyku niczym kapral
nad "kotem". Dębki witały nas romantycznym mostkiem nad kanalem,
chwilę później znaleźliśmy się w centrum. Miejscowość dużo mniejsza niż Łeba,
jednak z roku na rok znajduje coraz więcej zwolenników. My także byliśmy zadowoleni
- mieliśmy tu dwa noclegi, a warunki (w przeciwieństwie do Stilo) były komfortowe.
Prysznice wprawdzie z automatem typu: "wrzuć monetę", ale na rajdach
takie przyjemności nie często się zdarzają. Wieczorem jeszcze jedna atrakcja:
transmisja meczu na świeżym powietrzu, z piwem w ręku - był to przecież czas
Mistrzostw Świata w piłce nożnej we Francji. Dodam jeszcze, że na całej trasie
można było dostać "ogólnopolskie" gatunki piwa, z lokalnych tu i ówdzie pojawiało się
"Gdańskie".
|
|
|
We wtorek mieliśmy przed sobą pętlę. Najpierw szliśmy kawałek lasem wzdłuż wydm,
mijając po drodze ciekawostkę: polski Kuwejt - szyby naftowe.
Później prostą jak strzelił dwukilometrową drogą na południe mając po obu
stronach rozległe łąki. Przy pięknym słońcu kapitalny widok! Żałuję,
że nie pstryknąłem zdjęcia. Na tym odcinku trasy miałem okazję usłyszeć pierwszy raz słynne piosenki
Antoniego: doskonale nadające się do marszu, ale przede wszystkim figlarne... W lesie za Szarym Dworem
rezerwat "Zielone" z Diabelskim Kamieniem - ogromnym głazem narzutowym. U nas w Karkonoszach
takich bez liku, jednak poza górami nie często się je spotyka.
Póżniej znaleźliśmy się w Krokowej. W miasteczku ładnie odrestaurowany zamek,
a w nim siedziba Fundacji Europejskie Spotkania - Kaszubskie Centrum Kultury
oraz kościół p.w. św. Katarzyny.
Po zwiedzeniu świątyni i ekspozycji w zamkowych wnętrzach, w poszukiwaniu czegoś do jedzenia,
trafiliśmy do pobliskich Minkowic. Tu w restauracji "Kaszubskiej" zjedliśmy bardzo smaczny,
a niedrogi obiad (pamiętam do dziś: zrazy z sosikiem i ziemniakami).
Jeśli restauracja istnieje i jest taka jak wówczas - polecam!
Oszczędzając sobie przejścia w upał asfaltem, do Żarnowca podjechaliśmy PKS-em.
Po zwiedzeniu gotyckiego kościoła Zwiastowania NMP i znajdującego sie przy nim klasztoru
skierowaliśmy się do Dębek mijając po drodze rozległy rezerwat "Piaśnickie Łąki".
A wieczorem znowu kąpiel, mecz i...
Środa rano mokro, w nocy lało. Jednak na trasie prowadzącej trochę wydmami,
trochę plażą rozpogodziło sie i do Karwi wkraczaliśmy w pełnym, upalnym słońcu.
Karwia to nieduże wczasowisko, dla nas dobre miejsce na krótki popas:
jest gdzie się posilić i zaspokoić pragnienie. Ciekawostką znajdującą się
w centrum jest ekspozycja sprzętów rybackich i innych rzeczy wyrzuconych przez morze.
Dalej do Jastrzębiej Góry pomaszerowaliśmy smaganą wiatrem plażą.
Po zwiedzeniu centrum (niesamowite 30-metrowe urwisko zagrażające znajdującym się na jego skraju ośrodkom wczasowym)
i obiedzie zeszliśmy z powrotem na plażę i betonową opaską obeszliśmy przylądek Rozewie.
W końcu znaleźliśmy się w malowniczym i historycznym Lisim Jarze
(opis na
zdjęciu).
Zajrzeliśmy do latarni morskiej na Rozewiu, potem jeszcze kawałek brukowaną szosą
w kierunku Chłapowa i nasz nocleg - sympatyczne pole namiotowe z wszystkim, co potrzebne (łącznie z prysznicami).
Do snu ukołysał mnie... szum opon na brukowanej szosie Władysławowo - Jastrzębia Góra.
Następnego dnia rano (czwartek) wróciliśmy ze wszystkimi rajdowiczami naszej trasy do latarni morskiej na Rozewiu,
potem przez Wąwóz Chłapowski doszliśmy do Władysławowa. We wczasowisku ciekawy
współczesny kościół z wieżą w formie żagla, oraz ośmiopiętrowy Dom Rybaka,
ze szczytu którego rozległa panorama zwłaszcza na początek półwyspu
Helskiego czyli naszą dalszą drogę. Jeszcze kilka kilometrów niebieskim szlakim nadmorskim
Krokowa - Jurata, głównie leśną drogą wzdłuż wydm i dochodzimy do Chałup.
Golasów ani śladu, odnajdujemy nasze pole namiotowe (jest ich kilka i są ponumerowane)
i zachwycamy się wspaniałym widokiem na Zatokę Gdańską. Chałupy są mniejsze niż sobie wyobrażałem,
choć czego oczekiwać skoro półwysep ma w tym miejscu 250 m szerokości,
a mieści się tu jeszcze pas wydm, szosa i linia kolejowa.
Piątek jest dniem przerwy, a więc pranie i opalanie.
W sobotę jedziemy do Helu, miasta - twierdzy, do niedawna trzeba było mieć przepustkę żeby tu wjechać.
A my oprowadzani przez Komandora mamy okazję zwiedzić tereny wojskowe - baterie dywizjonu artylerii nadbrzeżnej,
które po wybuchu II Wojny Światowej broniły się do 2.10.1939 roku.
W garnizonowym kinie oglądamy film o tamtych wydarzeniach.
Później zachodzimy na kraniec Helu, gdzie znajduje się "koniec Polski".
W mieście jest także latarnia morska, Muzeum Rybołóstwa, fokarium, a poza tym
typowa miejscowość wczasowa. Raczymy się tu smarzoną rybką.
|
Z Helu jedziemy pociągiem do Juraty. Piękny i zadbany jest rządowy kurort ukryty w sosnowym
lesie. Na scenie przy jednym z barów koncert. Fajnie grają, ale czas goni,
następna miejscowość na trasie czeka. W Jastarni wąskie uliczki i domki
rybackie, kościół z amboną w kształcie łodzi rybackiej, dwa muzea-skanseny, cichy
port rybacki powodują, że panuje tu swoisty klimat jakby sie czas
zatrzymał. Czas tak, ale nie ja (dalszą trasę pokonuję sam).
Przy szlaku z Juraty do Kuźnicy mijam kolejne pamiątki września 1939 - betonowe schrony
bojowe przegradzające mierzeję i tworzące linię obronną przed Niemcami.
Wydmy znajdujące się wokół są rozgrzebane przez tzw. "poszukiwaczy skarbów".
Przed Kuźnicą mierzeja zwęża się na tyle, że z wydmy widać z lewej strony zatokę,
a z prawej otwarte morze. W malutkiej miejscowości robię krótki postój w barze przy stacji PKP
i potem ostatni skok na nocleg do Chałup.
|
Niedzielny poranek obudził nas deszczem. Damska część drużyny postanowiła
oszczędzić sobie przejścia błotnistym szlakiem wzdłuż wydm (lub do wyboru
ruchliwą asfaltówką) i podjechała do Władysławowa PKS-em. Ja pieszo, właściwie
omijając Władysławowo, w strugach deszczu, dochodzę do Swarzewa,
gdzie w centrum kościół NMPanny z figurką Matki Boskiej Swarzewskiej.
Nieco dalej na łąkach jeszcze dość niecodzienny widok - elektrownie wiatrowe,
natomiast po drugiej stronie zatoki widać już Puck z charakterystyczną sylwetką
gotyckiego kościoła parafialnego górującego nad miastem. Pod Gnieżdżewem szlak przekracza
ruchliwą szosę z Gdańska do Władysławowa i ginie gdzieś w łąkach. Napotykając przeszkodę nie
do przebycia (kanał melioracyjny) wracam do szosy i w pełnym słońcu (tym czasem rozpogodziło
się) wkraczam do miasta. Po drodze mijam nikłe ślady zamku puckigo.
Stare miasto, a zwłaszcza port z monumentalnym kościołem p.w. św. Piotr i Pawła
w tle to jedno z TYCH miejsc.
Naprawdę wyjątkowy widok, niewiele takich można
znaleźć w Polsce! Nie mogłem odmówić sobie spaceru po kolacji i zrobienia serii
zdjęć... Na polu namiotowym OSiR-u mamy mieć dwa noclegi.
Pierwsza część poniedziałkowej trasy wiodła Szlakiem Krawędzi Kępy Puckiej.
Wzdłuż brzegu Zatoki Puckiej doszliśmy do Rzucewa z okazałym pałacem w stylu
Tudorów, w którym mieści się hotel. Tu zostaliśmy przyjęci gościnnie: ponad setka
turystów, na pewno w nie zbyt czystych butach, mogła obejrzeć wnętrza oraz
ciekawostkę - basen na dachu. W dalszą drogę ruszyliśmy przepiekną aleją
pomnikowych lip. Z Osłoninia wracaliśmy do Pucka niestety asfaltami. Po drodze
minęliśmy rzucający się w oczy spory folwark, który w latach świetności posiadał
zegar (na podobieństwo ratusza). Mijając zaś pole truskawek zostaliśmy zaproszeni do darmowej
konsumpcji. A wieczorem znowu spacer do puckiego portu...
|
|
|
We wtorek ze względu na to, że z Pucka do Darżlubia szlak wiedzie asfaltową
szosą, postanowiliśmy podjechać PKS-em. Podobnie zrobiła spora część rajdowiczów.
Wielu osobom doskwierają obtarcia spowodowane przemoczonym obuwiem.
W Mechowie czeka na nas osobliwość geologiczna: wypłukana w piskach i żwirach
Grota Mechowska. Zwiedza się ją niemal na czworakach, wzdłuż przejścia ustawione
są świece (nastrojowo...). We wsi także ciekawy kościół o konstrukcji
szkieletowej.
|
|
Dalej pomaszerowaliśmy Puszczą Darżlubską (po drodze
poziomki, maliny i grzyby w dużych ilościach). Punktem zwrotnym był nie bez
trudu znaleziony pomnik przyrody, głaz narzutowy "Boża stópka".
Piszę nie bez trudu, bo wyobrażałem go sobie bardziej okazale
(tak to jest jak przyjeżdża się z gór). Głaz, choć powiedziałbym: kamień, wyróznia się
niewielkim, "tytułowym" odciskiem na powierzchni. Nocleg zorganizowany był na malowniczym
półwyspie nad Jeziorem Dobrym. Po rozbiciu namiotów, wzięty podstępem przez Ewę,
dałem się namówic na wejście do jeziora. Troche dziwiło mnie, że nikt poza nami nie przejawia
ochoty do kapieli. Okazało się, że woda była ziiiimna i po kilku minutach musiałem wyskoczyć.
Czar noclegu na półwyspie prysł w nocy, gdy po ognisku rozeszliśmy się do
namiotów, a rajdowa młodzież "kontynuowała" imprezę do czwartej rano...
|
Następnego dnia (środa) szlak w dalszym ciągu wiódł drogami Puszczy
Darżlubskiej. W okolicach wsi Piaśnica Wielka mijaliśmy niezliczone groby
Polaków pomordowanych w lasach wokół Piaśnicy w latach 1939-1940.
Dalej pięknym sosnowym lasem, spotykając na trasie karteczki pozostawione
przez "doktora z Olsztyna" i zmyliwszy później nieco drogę, dotarliśmy w końcu do
dużego miasta na trasie - Wejherowa. W drodze do miejsca noclegowego
zwiedzilismy centrum. Biwak zaś usytuowany był w dolince zajętej przez ośrodek
harcerski, namioty rozbijaliśmy między domkami kempingowymi.
Rano (czwartek) najpierw przeszliśmy przez Kalwarię Wejherowską,
dalej doliną Cedronu przeszliśmy do Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego.
Po drodze damska część drużyny zabrała się PKS-em i zostaliśmy we dwóch z Antonim.
Dalej na trasie mijaliśmy przepiękne jeziora ukryte w lasach:
Wyspowo, Borowo, Ptasznik, Bieszkowickie i Zwiad.
Przy jednym z nich, w małym barku, zrobiliśmy popas.
Pogoda nie dopisywała, najpierw grzmiało, a na koniec dopadła nas potężna ulewa.
Przemoczeni do suchej nitki znaleźliśmy schronienie w szkole w Koleczkowie,
przy której przewidziany był nocleg. Tu za drobną opłatą można było kupić u
miejscowych pań gorący posiłek. Młodzież suszyła się i nocowała w szkole.
|
W piątek, wstyd się przyznać, ale pojechaliśmy do Gdyni PKS-em. Tłumaczy nas chęć
dokładniejszego zwiedzenia Trójmiasta, które zaczęliśmy od portu z Darem Pomorza i
Błyskawicą. Spojrzeliśmy na niego także z góry, z Kamiennej Góry. Następnie
podjechaliśmy do Sopotu aby zobaczyć słynne molo. Wysiedliśmy także w Oliwie,
nie można było przecież ominąć katedry i nie usłyszeć organów.
Wreszcie ostatni skok do
Gdańska, tu zwiedziliśmy Stare Miasto: Złotą Bramę, Długi Targ z Ratuszem i
Dworem Artusa, Żuraw nad Motławą, kamieniczki ulicy Mariackiej z przeprożami
(tarasami ze schodkami i balustradami), a część z nas wspięła się nawet na 78-metrową
wieżę kościoła Mariackiego - szczególne wrażenie zrobiło na mnie wejście pustym
wnętrzem wieży. W uliczkach Starego miasta znajdowały się stragany i stoiska
Jarmarku Dominikańskiego, w okolicach Targu Rybnego ustawiona była scena, a na niej
występy m.in. Ewy Kuklińskiej.
Nocleg mieliśmy na boisku i łące przy szkole gdzieś na gdańskiej Olszynce (?).
Pierwszy raz widziałem taka ilość namiotów zagęszczonych na niewielkiej przestrzeni.
Organizatorzy ostrzegali wszystkich, że oddalanie się poza obozowisko w godzinach
nocnych może być niebezpieczne.
W ostatni dzień rajdu (sobota) zostaliśmy podzieleni na grupy wg wyboru obiektów do
zwiedzania. My, ponieważ poprzedniego dnia zwiedziliśmy Stare Miasto, pojechaliśmy
zobaczyć Westrplatte. Jest to jedno z tych miejsc, które powinien zobaczyć każdy Polak.
Pod pomnikiem przewodnik mówił o zwyczaju, że każdy przepływający obok statek
w geście hołdu pochyla banderę. Jak to mówił, akurat przepływała niemiecka łódź żaglowa
z silnikiem i oczywiście bandera powędrowała w dół.
|
Po powrocie rozpoczęła się impreza zakończeniowa. Dostaliśmy od organizatorów
karteczki uprawniające do otrzymania grochówki lub flaczków oraz do wyboru soku lub piwa.
Pomysłowa młodzież zaraz poleciała szukać ksero, pewnie byli bardzo głodni...
Były także konkursy, m.in. strzelecki (z wiatrówki) - wziąłem udział i nawet trafiłem
w tarczę!
Później mieliśmy dość czasu, żeby jeszcze raz zajść na Stare Miasto, a przy okazji
zrobić zakupy na drogę powrotną. W końcu nastąpił czas pożegnań, wszyscy najczęściej
rozstawali się słowami "do zobaczenia za rok!"
W
GALERII możesz przejrzeć same zdjęcia.
Aktualizacja: 2011-12-22