LVI OWRP 2015 Mazowieckie 04-18 lipca 2015
Gdy tylko poznaliśmy przebieg tras OWRP 2015 od razu wiedzieliśmy, że pójdziemy na trasę numer 3 "Nadbużańską". O tereny te zahaczyliśmy kilka lat temu podczas urlopu samochodowego,
jednak zawsze chcieliśmy poznać je z punktu widzenia piechura. Dzięki tamtemu wyjazdowi mieliśmy więc część map (trochę nieaktualnych) oraz 3 przewodniki.
Zgodnie z 4-letnią tradycją nasza licząca aż 2 osoby "pożal się Boże" drużyna zachowała nazwę
"Czarne stopy".
Dzień 0
4 lipca 2015 r.
Przyjazd do Sarnak
Bilety na pociąg zarezerwowaliśmy przez internet na długo przed godziną "W", 9 zł za przejazd z Warszawy, grzech było nie skorzystać.
W telewizji od dawna zapowiadali, że pierwsza połowa lipca będzie ciepła, a nawet upalna, więc tym większa była nasza radość z rozpoczynającego się urlopu.
Pociąg odjeżdżał o 08:20 z Warszawy Wschodniej, mieliśmy dobre przeczucie, żeby udać się na dworzec dużo wcześniej.
Podstawiono szynobus, który z minuty na minutę się zapełniał pasażerami, bagażami i rowerami, gdy ruszyliśmy, był pełen.
Niestety ze względu na duże plecaki zajęliśmy miejsca, z których nie dało się podziwiać widoków, co popsuło urok podróży.
W Siedlcach pociąg zapchał się zupełnie, konduktor ledwo się przeciskał, by sprawdzić bilety. Widzieliśmy, że dosiedli się też kolejni OWRP-owicze.
Wreszcie dojechaliśmy do Sarnak. Gorąco, a tu jeszcze 1,5-kilometrowy marsz do tutejszej OSP, przy której nocowaliśmy, nie było łatwo.
Na miejscu byliśmy przed 11:00, w pierwszej kolejności rozbiliśmy namiot i załatwiliśmy formalności. O 14:00 miała się zacząć impreza pod OSP.
W oczekiwaniu zaczęliśmy zwiedzać miejscowość.
Sarnaki, obecnie wieś, dawniej posiadały prawa miejskie. Obok naszej bazy widoczne były zrujnowane zabudowania dawnego browaru.
Dalsze kroki skierowaliśmy do znajdującej się w rynku makiety pocisku rakietowego V2.
Następnie rzut oka na drewniany kościół pw. św. Stanisława z 1816 roku, do którego dostaliśmy się przez ciekawą murowaną dzwonnicę-bramę, wzniesioną w 1871 roku.
W pobliżu starego kościoła trwa budowa ogromnej, widocznej z całej okolicy nowej świątyni, na którą aktualnie zbierane są fundusze.
Upał cały czas się dawał we znaki. Ku naszej uciesze w uliczce odchodzącej z rynku ujrzeliśmy parasol, znak że w tym miejscu jest pub.
W środku było chłodno, a zimne piwko z kranika za 4 zł sączyła tu już grupka OWRP-owiczów. My także z chęcią skorzystaliśmy...
Po ugaszeniu pragnienia i przejrzeniu przy okazji materiałów, które otrzymaliśmy w "pakiecie startowym", wróciliśmy na bazę coś przegryźć.
W remizie zaczęła się impreza - III Dni otwarte OSP Sarnaki. Był poczęstunek grochówką, wystąpienie oficjalnych gości, wręczenia odznaczeń, występy miejscowych zespołów,
a dla dzieci kurtyna wodna i konkursy - Iga z Włoszakowic zajęła II miejsce w strącaniu pachołków strumieniem wody z sikawki.
Żeby trochę odetchnąć od tej wrzawy przeszliśmy się do baru, który dostrzegliśmy podczas wędrówki z plecakami z dworca. Lany złocisty napój za 3,50 zł... gdzie my jesteśmy???
No i oczywiście "Nasi" też już tu byli. Siedząc obserwowaliśmy, jak dojeżdżają, a raczej wędrują z bagażami kolejni OWRP-owicze.
Na trasie mieliśmy też kilkoro rowerzystów oraz turystów samochodowych, niestety z roku na rok jest ich coraz więcej.
Za dwa, trzy lata będą stanowić większość i rajd będzie musiał zmienić nazwę, nasza propozycja FWP.
|
|
Wróciliśmy, w OSP grała głośna muzyka. Powoli zbliżał się czas odprawy, którą wyjątkowo (ze względu na umówione zwiedzanie kościoła) przewidziano na godzinę 19:00 przy siedzibie nadleśnictwa.
Na miejsce wyruszyliśmy razem całą grupą. Nadleśnictwo mieści się w murowanym dworze z II połowy XIX w. wybudowanym przez Podczaskich, ostatnich właścicieli Sarnak.
Wokół rozplanowano park z obiektami małej retencji, w którym oprócz ekspozycji prezentującej sprawy związane z życiem lasu znajduje się wiata z miejscem na ognisko
i tu właśnie odbyła pierwsza odprawa.
Po jej zakończeniu, o 20:30 przeszliśmy do kościoła, w którym kościelny opowiedział nam historię Sarnak, parafii i kościoła.
W drodze powrotnej zrobiliśmy zakupy na kolację, którą zjedliśmy wspólnie z miejscowym kotem pilnującym naszych namiotów.
Dyskoteka przy OSP się rozkręcała. Mimo jednej łazienki udało nam się wziąć prysznic. Usnęliśmy wsłuchując się w rytm basowych uderzeń.
Dzień 1
5 lipca 2015 r.
Trasa 20 km: Sarnaki - Serpelice, w
naszym wariancie (przez Bużkę)
Nasz wariant ok. 28 km: SARNAKI - Stacja PKP - Bużka - Mierzwice Kolonia - Mierzwice Stare - Rezerwat Zabuże - Gajówka Trojan - Zabuże - Klepaczew - SERPELICE
ok. 28 km
Dyskoteka trwała prawie do dwunastej w nocy, ale mimo tego obudziliśmy się o świcie. Piękna pogoda zapowiadała ciąg dalszy upałów.
Spakowaliśmy sprzęt, wychodząc mijaliśmy kolejnych turystów dojeżdżających na trasę. Zrobiliśmy zakupy na śniadanie, uzupełniliśmy prowiant na drogę i ruszyliśmy.
Postanowiliśmy pójść dłuższym wariantem, żeby częściowo ograniczyć asfalt.
Przed stacją PKP w Sarnakach skręciliśmy w polną drogę i wśród pól zmierzaliśmy w stronę Bugu.
Upał coraz bardziej dawał nam się we znaki.
Niestety na mapach, które mieliśmy, naniesiono dużo mniej dróg niż to było w rzeczywistości. Kierując się tymi główniejszymi oraz wspomagając kompasem doszliśmy do Bużki,
w której już złapaliśmy czerwony szlak.
Przerwę drugo-śniadaniową postanowiliśmy zrobić nad Bugiem. Idąc głodni "na oparach", widząc już przed sobą rzekę, nie zwróciliśmy uwagi na skręt szlaku.
Ale nie ma tego złego, trafiła nam się na odpoczynek bardzo fajna miejscówka, tylko woda w Bugu jakaś taka mętna...
Posililiśmy się, następnie postanowiliśmy szukać szlaku idąc drogą wzdłuż Bugu w kierunku Mierzwic. Po jakimś czasie droga zniknęła i weszliśmy w las,
który był coraz bardziej zarośnięty. Zdecydowaliśmy diametralnie zmienić kierunek i przedzierając się przez krzaki szybko trafiliśmy na szlak.
Chwilę później doszliśmy do mostu kolejowego, pierwsze co nam się rzuciło w oczy to mała ilość wody w rzece, ludzie brodzili w wodzie po kolana w cieniu ogromnej konstrukcji.
Nie ma się co dziwić, już od dawna nie padało.
Upał coraz większy, uff dotarliśmy do Mierzwic Starych, a tam ku naszej uciesze otwarty sklep - zimne napoje, lody i ławeczka dla strudzonych wędrowców, siedzieliśmy dosyć długo.
Dalej szlak prowadził asfaltem w stronę rezerwatu Zabuże, po drodze minęliśmy czarownicę rozbitą na drzewie (
Piłeś/aś nie leć. Bezpiecznie nad Bugiem)
oraz miejsce upamiętniające potyczkę z Niemcami osłaniającą zdobycie rakiety V2.
W rezerwacie miały znajdować się efektowne wąwozy, może jak na te tereny to były spore, ale widzieliśmy już okazalsze.
Poza tym bujna roślinność dość dobrze wszystko zamaskowała, wypadałoby przyjechać tu zimą.
Wróciliśmy na szlak, tzn. na asfalt, rozmawiając, z rozpędu przegapiliśmy jego skręt.
Dopiero za Gajówką Trojan skręciliśmy w leśną drogę, z której cofnęliśmy się i idąc przez łąki złapaliśmy szlak.
Kontynuując wędrówkę wzdłuż Bugu znaleźliśmy miejsce na odpoczynek z pięknym widokiem na Mielnik.
Po przerwie doszliśmy do przeprawy promowej w Zabużu, działała.
Potem rzut oka na
"Dwór w Zabużu" z 2 poł. XIX w.,
obecnie hotel, minęliśmy się tu z Bąbelkami zachwalającymi obiad w tutejszej restauracji. Zdecydowaliśmy nie robić przerwy i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Początkowo szliśmy pomnikową aleją lipową, a w upale lipy pachniały omdlewająco...
Zmęczeni kolejny przystanek zrobiliśmy w sklepie z pubem na granicy z Klepaczewem, przy którym zastaliśmy odpoczywających OWRP-owiczów.
My skorzystaliśmy z panującego wewnątrz przyjemnego chłodku, aż się nie chciało wychodzić.
I znowu asfalt, na wejściu do Serpelic trafiamy na ośrodek, który wielkim banerem zapraszał na obiady domowe.
Skorzystaliśmy, ponownie spotykając OWRP-owiczów. Najedzeni udaliśmy się na metę.
Nocleg był przy szkole, teren na rozbicie namiotu bardzo duży, do dyspozycji mieliśmy prysznic w ilości jedna sztuka, ale mimo to kolejki się nie tworzyły.
Po odprawie Kierownik Jarek zaproponował chętnym zwiedzanie tutejszej Kalwarii. Gdy ruszyliśmy, w lesie zrobiło się już szaro i pewnie z tego powodu umknęła gdzieś ta właściwa droga
(który to już raz dzisiaj). W połowie poszukiwań zrezygnowaliśmy i wróciliśmy na bazę, reszta poszła dalej ponoć z pozytywnym skutkiem.
Dzień 2
6 lipca 2015 r.
Trasa 20 km: Serpelice - Mielnik,
nasz (wymuszony) wariant
Nasz (wymuszony) wariant ok. 25 km: SEPRELICE - Klepaczew - Zabuże - Mielnik - Sutno - Niemirów - PKS do Sutna - Wajków - MIELNIK
ok. 25 km
Na wczorajszej odprawie ogłoszono, że niestety ze względu na niski stan wody prom w Gnojnie nie działa.
Z tego powodu ominęła nas najbardziej malownicza część dzisiejszej trasy. Wariant dla leniwych był krótki, wystarczyło przepłynąć promem w Zabużu i już się było w Mielniku.
My postanowiliśmy zrobić wariant max. Bezchmurne niebo wróżyło upał, okazało sie, że ze wszystkich gorących dni dzisiejszy był nie do zniesienia.
Rano jak zwykle zrobiliśmy w miejscowym sklepie zakupy na śniadanie i trasę, podeszliśmy jeszcze do kościoła Braci Mniejszych Kapucynów pod wezwaniem św. Piotra i Pawła, i w drogę.
W Klepaczewie zaliczyliśmy punkt widokowy na okolicę, w pobliskim opuszczonym sadzie buszowali Czesia i Julek.
Do promu doszliśmy szybko i jako jedni z pierwszych, gdy tylko zebrała się nas większa gromadka, znaleźliśmy się po drugiej stronie.
Po przeprawieniu się postanowiliśmy do południa w miarę szybko dojść asfaltem do Niemirowa, droga powrotna miała być wzdłuż Bugu.
Tyle z planów. Ruszyliśmy, mieliśmy cichą nadzieję, że idąc lasem będziemy mieć trochę cienia, niestety słońce centralnie nas przygrzewało.
W pewnym momencie na drogę wyszedł gapowaty zając, który przez kilka sekund maszerował w naszym kierunku zanim nas zauważył i uskoczył w krzaki.
Zatrzymaliśmy się na przerwę śniadaniową, potem dalej asfaltem. Przez chwilę pomyśleliśmy o złapaniu stopa, no ale przecież jest to rajd pieszy, więc idziemy.
Dotarliśmy do Sutna, we wsi pomnik pamięci zamordowanych w 1941r. oraz współczesny kościół.
Sklep we wsi był, ale niestety zamknięty, karteczka na drzwiach informowała: w dniu dzisiejszym czynne od 13:00.
Woda nam się kończyła, było bardzo duszno, jakiś tubylec poinformował nas, że w Niemirowie (do którego mieliśmy jeszcze około 6 km) jest sklep.
Ruszyliśmy dalej co jakiś czas zatrzymując się w cieniu drzew.
|
|
Prawie w samo południe doczłapaliśmy do Niemirowa, ale nasze szczęście nie trwało długo.
Z marszu zwiedziliśmy barokowo-klasycystyczny kościół św. Stanisława. Fajnie, że można było zajrzeć do środka.
Spragnieni poszliśmy szukać sklepu, niestety napotkane miejscowe dziewczyny powiedziały, że nie ma we wsi sklepu.
Zawrzało w nas, zrobiliśmy tyle kilometrów w upał asfaltem, mieliśmy tu poszukać grodziska i bunkrów, a w tej sytuacji jedyne co mogliśmy zrobić,
to wrócić do Sutna jedynym PKS-em, który odjeżdżał dosłownie za chwilę. Całe szczęście, że zdążyliśmy obejrzeć kościół, bo marsz poszedłby na marne.
|
Było przed 13-nastą, usiedliśmy pod sklepem w Sutnie i czekaliśmy spragnieni na powrót pani sklepowej. Czas nam umilały baraszkujące kocięta.
Po ugaszeniu pragnienia udaliśmy się żółtym szlakiem przez starorzecza Bugu i położony w zakolu rzeki Wajków do Mielnika. Po drodze zachmurzyło się.
Nocowaliśmy na polu namiotowym przy Uroczysku Topolina. Rozbiliśmy namiot i wyruszyliśmy na obiad do poleconej przez wszystkich restauracji "Nowa Wczasowa".
|
|
Załapaliśmy się na ostatnie kartacze no i oczywiście zimnie piwko. Potem zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy na zapowiadaną na godzinę 18-tą niespodziankę, którą okazał się kapuśniak.
Ech, szkoda, że nie powiedzieli wcześniej. Najedzeni kartaczami ledwo co wcisnęliśmy porcję.
W oczekiwaniu na odprawę przeglądaliśmy materiały na kolejny dzień.
Okazało się, że prysznice mieliśmy udostępnione w kilku pokojach w pobliskiej agroturystyce, czego chcieć więcej, będziemy ten nocleg miło wspominać.
Wieczorem jeszcze wizyta w pobliskim pubie i spacer na ławeczkę nad Bugiem...
Ponieważ trochę wiało, praktycznie całe nagranie z odprawy okazało się nieczytelne.
Dzień 3
7 lipca 2015 r.
Trasa 22 km: Pętla z Mielnika,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 18 km: OLCHOWICZE - Moszczona Królewska (szlak bunkrów)- Radziwiłłówka - MIELNIK
ok. 18 km
Zamiast leśnej trasy regulaminowej postanowiliśmy udać się na poszukiwanie bunkrów Linii Mołotowa. W wyprawie towarzyszył nam Grzegorz.
Pojechaliśmy porannym PKS-em do Olchowicz, stąd szybkim marszem udaliśmy się szosą (Droga Wojewódzka nr 640) w stronę Moszczony Królewskiej.
Po około 1,5 km skręciliśmy w las i zaczęły się poszukiwania.
Podstawowym elementem sowieckich fortyfikacji stałych był schron bojowy, określany w terminologii jako stały punkt ogniowy (ros. dołgowriemennaja ogniewaja toczka, DOT).
Gotowe DOT-y były dwukondygnacyjnymi betonowymi konstrukcjami o ścianach grubości 1,5-1,8 metra wkopanymi w ziemię po otwory strzelnicze.
Górna kazamata dzielona była przegrodą na dwie izby bojowe. W rozkładzie pomieszczeń uwzględniono wyjście awaryjne,
przelotnię o konstrukcji zapewniającej odprowadzenie fali uderzeniowej od drzwi pancernych, śluzę przeciwgazową, magazyn amunicji, część sypialną, studnię, ubikację...
Uzbrojenie, w zależności od znaczenia osłanianego kierunku, stanowiły działa kalibru 76 mm i dwa ciężkie karabiny maszynowe a gdzieniegdzie działa kalibru 45 mm
sprzężone z ciężkim karabinem maszynowym DS. Na początku wojny uzbrojenie DOT-ów było zakonserwowane natomiast amunicja i żywność było przechowywana w magazynach
kompanijnych i batalionowych.
Załogę schronu, w zależności od jego rozmiarów, stanowiło 8-9 lub 16-18 ludzi. W niektórych mogło znajdować się 36-40 ludzi. Dowódcami DOT-ów mianowano zwykle młodszych oficerów.
Dla większości sowieckich żołnierzy niemieckie uderzenie o 03:15 22 czerwca 1941 roku było miesłychanym zaskoczeniem,
a linia fortyfikacji została przełamana już tego samego dnia po południu.
Po przejściu frontu niemieckie grupy szturmowe zajmujące się "oczyszczaniem" zaplecza obezwładniały często broniące się do ostatniego naboju załogi bunkrów przy użyciu środków chemicznych
lub wlewajac w przebicia w stropie lub ścianach benzynę i podpalając ją. W przypadku schronów, do których nie było dojścia, jedyną metodą do ich obezwładnienia pozostawało ustawienie
armat przeciwlotniczych kalibru 88 mm poza skutecznym zasięgiem sowieckiej broni maszynowej i ostrzał pancerzy obiektów fortecznych.
Najdłużej, bo ponad siedem dób walczył DOT na północno-wschodnim krańcu wsi Moszczona Królewska (na naszej trasie ostatni napotkany bunkier nr 1).
Opór ten, mimo że wiązał na tyłach wroga całą dywizję piechoty, nie miał dużego znaczenia - w chwili gdy padł ostatni broniący się bunkier wojska niemieckie znajdowały się już pod Bobrujskiem,
czyli niemal 400 km na wschód od Bugu.
Żródło: Wesołowski Tomasz "Linia Mołotowa. Sowieckie fortyfikacje graniczne z lat 1940-1941 na przykładzie 62 Brzeskiego Rejonu Umocnionego", Białystok 2001.
|
|
Najpierw namierzyliśmy
bunkier nr 10 (według numeracji umieszczonej na tabliczkach przy obiektach), niedługo potem w pobliżu ogromnego rowu przeciwczołgowego nr 11 "Krutoj" i kawałek dalej nr 9 "Zatwor".
Trzeba było nieźle się przedzierać do ukrytego w krzakach kolejnego bunkra nr 13 "Blestiaszczyj".
Natomiast fundamenty nieukończonego obiektu były łatwo dostępne w zagajniku przy drodze biegnącej skrajem lasu.
W pobliżu bunkra nr 12 trafiliśmy na miejsce pochówku rodzin żydowskich: Monczerów i Cukiertów, ukrywających się w jednym z bunkrów, rozstrzelanych przez hitlerowców w 1943 roku.
Dalej już tylko bunkry: nr 2 "Wolnyj", największy z dziś odwiedzonych nr 3 (bunkier dowodzenia) oraz najdłużej broniący się bunkier nr 1.
W sumie poszukiwania zajęły nam 3 godziny, podczas których znaleźliśmy 9 z 15 istniejących obiektów punktu oporu "Moszczona Królewska",
pozostałe znajdowały się w drugiej części lasu, w okolicach wsi Homoty.
Na asfalt wyszliśmy tuż za Moszczoną Królewską, od razu skierowaliśmy się w stronę Radziwiłłówki.
Obok biegnącej pod górę szosy widoczny był szeroki wykoszony pas kryjący rurociąg "Przyjaźń".
Po 20 minutach zeszliśmy z szosy i wspięliśmy się na "Świętą Górę Prowały", nazywaną przez niektórych pierwszą Grabarką.
Podobno na szczycie góry znalazła schronienie cudowna ikona Spassa (Zbawiciela) z Mielnika, ukryta tu podczas najazdów tatarskich.
Po drugiej stronie szosy podeszliśmy do cudownego Źródła Prowały,
którego woda, jak wierzą prawosławni, ma właściwości lecznicze.
Według legendy znajdowała się tu cerkiew, która zapadła się pod ziemię, a w tym miejscu pojawiło się źródło.
Teraz stoją tu prawosławne krzyże dziękczynne.
Cofnęliśmy się na DW 640 i po kwadransie znaleźliśmy się w Radziwiłłówce, tu skręciliśmy w stronę Mielnika.
Przejście do Mielnika dość ruchliwą szosą zajęło nam godzinkę, na skraju miejscowości rozdzieliliśmy się:
Grzegorz poszedł prosto na obiad, my jeszcze skręciliśmy na wieżę widokową.
Z tego powodu na zwiedzanie mielnickiej cerkwi spóźniliśmy się 15 minut, zrobiliśmy więc zdjęcia tylko z zewnątrz.
Potem poszliśmy do ruin kościoła i na Górę Zamkową. W końcu zmęczeni i głodni weszliśmy na pierwsze danie do "Nowej Wczasowej", a na drugie do "Panoramy".
Po zakupach zajrzeliśmy do kościoła pw. Przemienienia Pańskiego, podeszliśmy do punktu widokowego na kopalnię kredy i wróciliśmy się na bazę.
Tu okazało się, że znowu była kolejna niespodzianka tym razem grochówka, na którą się już nie załapaliśmy :(
Dzień 4
08 lipca 2015 r.
Trasa 24 km: Mielnik - Siemiatycze,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 32 km: MIELNIK - Osłowo - Maćkowicze - Olendry - Siemiatycze Stacja PKP - Szerszenie - Pawłowicze - Grabarka - Boratyniec Lacki - SIEMIATYCZE
ok. 32 km
Postanowiliśmy wyjść jak najwcześniej, gdyż czekało nas dziś sporo kilometrów asfaltu. Obudziliśmy się po godzinie 5-tej, w tle słychać było burzę.
Szybko pobiegliśmy na poranną toaletę, zaczęliśmy się pakować i... lunęło, zabrakło nam 5 minut. Oczekując na przerwę w deszczu straciliśmy co najmniej godzinę.
W końcu ruszyliśmy na trasę, w Mielniku zrobiliśmy jeszcze szybkie zakupy, wizyta na cmentarzu prawosławnym i na asfalt.
Na wyjściu z miejscowości dostrzegliśmy na wzgórzu pozostałości kamiennych fortyfikacji.
Po godzinie, w Osłowie, zeszliśmy z szosy w drogę biegnącą przy starorzeczach Bugu.
Kawałek dalej niebieski szlak jednak wrócił na szosę, która na pewnym odcinku zetknęła się z Bugiem.
Znaleźliśmy miejsce, z którego rozpościerał się ładny widok na rzekę (szkoda, że było pochmurnie) i zrobiliśmy 5 minut przerwy.
W drodze do Maćkowicz wyprzedzili nas OWPR-owicze... na rowerach, na cóż. We wsi minęliśmy cerkiew pw. Świętych Cyryla i Metodego i skręciliśmy (zgodnie ze znakami niebieskimi)
w stronę mostu kolejowego na Bugu,
dwa dni temu widzieliśmy go z drugiej strony, z tej jednak widok jest bardziej efektowny, pamiętaliśmy o tym z poprzedniego wyjazdu.
Nad Bugiem zasiedliśmy na zasłużony dłuższy odpoczynek. Rozpogodziło się trochę, wygrzewaliśmy się w słońcu obserwując, jak co chwilę z wody wyskakiwała ryba łapiąc owady.
Punkt oporu "Anusin" stanowił centrum węzła obrony. Przechodziła tu ważna linia kolejowa, stąd też koncepcję budowy umocnień oparto nietypowo na systemie czołowych ogni
trzech obiektów obrony przeciwpancernej. Ich szczególnym zadaniem była oslona mostu i linii kolejowej, po której przeciwnik mógł przeprawić pojazdy pancerne.
We wczesnych godzinach popołudniowych 22 czerwca 1941 roku przez most kolejowy przejechał pociąg pancerny, który ostrzelany przez armaty 76,2 mm schronu nr 6
(znajdujacego się w pobliżu stacji kolejowej Siemiatycze) wycofał się, wlokąc po nasypie jeden z uszkodzonych wagonów.
Załoga pociągu, po prowizorycznym usunięciu uszkodzeń, rozpoczęła ostrzał wszystkich widocznych z nasypu kolejowego obiektów.
Załogi sowieckich schronów bojowych cały czas odpowiadały ogniem. Niemieccy artyleryści ześrodkowywali ogień na poszczególnych bunkrach. Mł. lejt. W.I. Kołoczarow relacjonował:
"Kiedy nasz schron Niemcy rozpoczęli ostrzeliwać z wielkokalibrowych armat, jeden z pocisków trafił w strzelnicę i nasza armata została rozbita. Nas ogłuszyło".
Po unieszkodliwieniu kluczowych obiektów pociąg pancerny wspierał ogniem natarcie piechoty w oglądanym wczoraj punkcie oporu "Moszczona Królewska".
Po przejściu frontu podobnie jak w punkcie oporu "Moszczona Królewska" niemieckie grupy szturmowe przez dwa dni obezwładniały osamotnione załogi bunkrów.
Żródło: Wesołowski Tomasz "Linia Mołotowa. Sowieckie fortyfikacje graniczne z lat 1940-1941 na przykładzie 62 Brzeskiego Rejonu Umocnionego", Białystok 2001.
|
W Olendrach doszliśmy do zielonego szlaku i do bunkrów Linii Mołotowa stanowiących punkt oporu "Anusin",
w których w momencie ataku 22 czerwca 1941 roku przez kilka godzin Sowieci walczyli z niemieckim pociągiem pancernym. W pobliżu spotkaliśmy Czesię, która również szukała schronów.
Doszliśmy do stacji PKP Siemiatycze, tu trafił się sklep z "campingiem", postanowiliśmy zrobić krótki odpoczynek na posiłek, przy okazji rozmawialiśmy z miejscowymi.
Dalej szliśmy szlakiem zielonym do Grabarki, na mapie nazwanym
"Szlak Doliny Moszczonej", niestety miejscami słabo oznakowanym.
Za Szerszeniami w oddali dostrzegliśmy coś przypominającego bunkier, ale niestety nie mamy potwierdzenia.
Do Grabarki dotarliśmy zmęczeni, jednak najpierw obowiązkowo spróbowaliśmy wody z cudownego źródełka znajdującego się u stóp góry i wspięliśmy się do cerkwi podziwiając las krzyży.
Dopiero wtedy pozwoliliśmy sobie na pół godziny przerwy, a potem ruszyliśmy dalej, ku naszej uciesze asfaltem do Siemiatycz.
Strasznie nam się dłużyło dojście do miasta, na sporym odcinku szosa prosta jak strzelił, maszerowaliśmy, maszerowaliśmy, a siemiatyckie kominy wcale się nie zbliżały...
Gdy w końcu doszliśmy, w pierwszej kolejności postanowiliśmy skorzystać z zaproponowanej dzień wcześniej Jadłodajni, w której miał być za 12 zł ogromny (jak klapa od sedesu) schabowy z frytkami.
No i był. Najedzeni poszliśmy na bazę, niestety rozbijaliśmy się w deszczu. Jak na złość mieliśmy do dyspozycji odkryty basen, niestety aura nie sprzyjała kąpielom.
Prysznice tym razem mieliśmy około 500 metrów od bazy lub do dyspozycji zimny prysznic przy basenie czynny do 20:00, skorzystaliśmy z tej opcji, był naprawdę zimny.
Po odprawie rozpalono ognisko, a my wyskoczyliśmy na kufelek, którego jednak niestety nie znaleźliśmy.
Wychodząc z obozowiska, widzieliśmy policję spisującą młodocianych miejscowych na piciu pifka (zdaje się radlera) w miejscu publicznym...
Pewnie gdyby nie nasza grupa upiekłoby im się, ale dzisiejszego wieczora i nocy policja miała dodatkowe patrole wokół nas. Spać kładliśmy się z modlitwą o słońce.
Dzień 5
09 lipca 2015 r.
Trasa 24 km: Siemiatycze - Drohiczyn,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 26 km: SIEMIATYCZE - bunkry Linii Mołotowa - Słochy Annopolskie - Ogrodniki - Klekotowo - Zajęczniki - DROHICZYN
ok. 26 km
Po wczorajszym deszczu rano przywitało nas słońce. Po spakowaniu się w pierwszej kolejności poszukaliśmy apteki, żeby kupić plastry na pęcherze.
Niestety, wczorajszy nadmiar asfaltu dał się we znaki. Oczywiście jak co roku to męskie stopy okazały się być mniej odporne, ale na zapisanie się do Klubu Bąbelków to chyba za mało:)
Zwiedziliśmy Siemiatycze: zespół pomisjonarski z kościołem parafialnym Wniebowzięcia NMP i klasztorem misjonarzy, cerkiew śś. Apostołów Piotra i Pawła,
przeszliśmy przez pozostałości kirkutu i zerknęliśmy także na współczesną, ogromną cerkiew Zmartwychwstania Pańskiego.
Potem zaopatrzyliśmy się na drogę i ruszyliśmy zmienioną, zaproponowaną przez Jarka trasą, w stronę Słoch Annopolskich.
Z Siemiatycz wychodziliśmy długą, niekończącą się ulicą, w końcu za ostatnimi zabudowaniami skręciliśmy w polną drogę.
Punkt oporu "Słochy Annopolskie" rozlokowano na dwóch rozległych wzgórzach na zachód od rzeczki Kamionka, oddalonych o 3 km od Bugu.
Jego zadaniem było blokowanie drogi prowadzącej do brodu na Bugu pod wsią Turna Mała oraz szosy biegnącej przez wieś równolegle do rzeki.
Łącznie stanowiło go 13 schronów, z których 4 znajdowały się w stanie surowym.
Mimo zaskoczenia schrony zostały szybko obsadzone przez Sowietów. Brak nacisku wroga pierwszego dnia obrońcy wykorzystali na oczyszczenie
sektrów ostrzału ze zbędnej roslinności, zwałów ziemi czy elementów maskujcych. Zorganizowano dowóz amunicji i uruchomiono kuchnię polową.
23 czerwca 1941 r. Niemcy bez oporu doszli do Siemiatycz, co było możliwe dzięki temu, iż sowieckie załogi schronów posiadały jednak niewielkie ilości amunicji.
Część załóg celowo milczała, nie chcąc zdradzić swojej obecności i ujawniać stanowisk ogniowych. Wprowadziło to nacierajacych w błąd.
Ośmieleni Sowieci wpadli na pomysł urządzenia na szosie zasadzek początkowo z dobrym skutkiem.
24 czerwca Niemcy okrążyli i zablokowali obiekty, a grupa szturmowa podjęła nieudaną próbę zlikwidowania kluczowego schronu "Bystryj".
Następnego dnia ściagnięto pluton dział samobieżnych. Altylerzystom udało się wstrzelać w strzelnice schronu i w końcu jeden z pocisków przebił
pancerz niszcząc zamontowane uzbrojenie. 26 czerwca grupa szturmowa została jednak wycofana, a spokój i brak nacisku rozzuchwalił obrońców, którzy znowu dokonali kilku wypadów.
Wieczorem 27 czerwca Niemcy rozpoczęli ostateczną rozprawę z sowieckimi niedobitkami. Jednoczesny atak na wszystkie schrony nastąpił w nocy,
w akcji zostały użyte środki chemiczne oraz miotacze płomieni. Starszyna P.P. Płaksiej wspominał: " Niemcy napompowali... jakim sposobem, nie wiem,
jakiegoś paliwa, pewnie benzyny i podpalili ją na górnej kondygnacji. [...] Benzyna, płonąca ogniem, przelewała się do dolnej kondygnacji, gdzie schowali się jeszcze żywi".
W ten sposób unicestwione zostały kolejno załogi wszystkich schronów, 29 czerwca padły ostatnie dwa: "Gorki" i "Chołm":
" Żołnierzy i dowódców trudno było poznać - czarni, okopceni, bez włosów, które spłonęły, w popalonej odzieży, z gołymi plecami, czerwonymi od szerokich poparzeń..."
Należy wspomieć, że w większości przypadków Niemcy na miejscu rozstrzeliwali dowódców, politruków, żydów i oraz obsadę szczególnie zaciekle broniących się schronów,
naciężej rannych dobijali lub zostawiali w agonii. Czterech półprzytomnych Rosjan z ostaniego broniącego się bunkra zwęglono płomieniami z miotacza.
W odwecie za śmierć wysokiego stopniem oficere (podobno generała) w zasadzce zorganizowanej przez sowietów 25 czerwca 1941 roku,
pod wieczór tego samego dnia wieś Słochy Annopolskie została otoczona przez niemieckich żołnierzy szczelnym kordonem i podpalona.
W łapance schwytano 74 mieszkańców wsi oraz kilka osób przebywających tu przypadkowo i wszystkich rozstrzelano.
Żródło: Wesołowski Tomasz "Linia Mołotowa. Sowieckie fortyfikacje graniczne z lat 1940-1941 na przykładzie 62 Brzeskiego Rejonu Umocnionego", Białystok 2001.
oraz strona:
parafii siemiatycze (aktuanie niedostępna, link do archiwum Waybackmachine)
|
W lesie przed Słochami Annopolskimi, tuż przy drodze wyrósł pierwszy schron numer 6 (numeracja wg książki T. Wesołowski "
Linia Mołotowa").
Od razu mieliśmy punkt odniesienia do szukania pozostałych, do których musieliśmy zboczyć ze wskazanej na odprawie trasy.
Przeszliśmy przez kulminację wzgórza 155,9 m i klucząc na jego południowym stoku zlokalizowaliśmy schron numer 4, w sumie jeszcze było w miarę łatwo.
Z jego okolic rozpościerał się ładny widok na wieś, z cerkwią na pierwszym planie. Z dwoma kolejnymi już było trochę gorzej.
Najpierw przeszliśmy koło jakichś działek "przytulonych" do lasu, czujnie obserwowani przez ich gospodarzy. W lesie znajdowała się plątanina dróg.
Schron numer 3 "Pcziełka" okazał się być obsypany ziemią ze wszystkich stron, przeszliśmy koło niego ze dwa razy zanim go dojrzeliśmy.
Do schronu numer 1 "Bezimjannyj", częściowo rozbitego, początkowo szliśmy jakimś rżyskiem w kierunku odnogi wzgórza.
Później szukaliśmy dogodnego dojścia, bo od naszej strony był wkopany w strome wzgórze.
Pozostałe bunkry, m.in. "Kim", "Bystryj", "Czornyj", "Chołm" i "Gorki" znajdowały się na wzgórzu oddalonym o ok. 2 km na wschód i z dojścia do nich musieliśmy zrezygnować.
W sumie zadowoleni z poszukiwań dotarliśmy do wsi.
Zrobiliśmy przerwę pod sklepem, miejscowi wypytywali nas skąd jesteśmy i co to za wycieczka, że tyle osób się po okolicy kręci.
My wypytywaliśmy ich o schrony, ale nic nowego się nie dowiedzieliśmy. W którymś momencie zaczęli do nas zagadywać swoją gwarą.
Po odpoczynku poszliśmy w stronę Ogrodnik, we wsi minęliśmy pomnik upamiętniający ofiarę tamtych czasów.
Na rozwidleniu dróg za wsią spotkaliśmy OWRP-owiczów zastanawiających się, w którą skręcić, pomogliśmy (mieliśmy dokładniejszą mapę).
Szliśmy gruntową drogą przez rozległe nadrzeczne łąki, mijając się co jakiś czas z naszymi.
Za Ogrodnikami zrobiliśmy krótką przerwę na śniadanie, znowu minęła nas grupa naszych.
Przed Klekotowem zaczepił nas tubylec wskazując skrót do Zajęcznik, żeby ominąć asfalt. Skorzystaliśmy, w sumie omijając Klekotowo.
Na wejściu do Zajęcznik dostrzegliśmy ukryty w kępie drzew pierwszy schron.
Z kolejnymi było już gorzej. Z mapy wynikało, że powinny one znajdować się na terenie wsi, może u kogoś na podwórku, lub na skarpie tuż za nią.
Zajrzeliśmy we wszystkie wiejskie uliczki w Zajęcznikach, ale najszybciej zlokalizowaliśmy sklep "na dzwonek".
Zrobiliśmy przerwę. Właściciel, żalił się, że powoli musi zakończyć działalność, bo wykańczają go sklepy obwoźne.
Po odpoczynku udało nam się znaleźć jeszcze jeden schron w dole drogi za sklepem doskonale zamaskowany bujną roślinnością.
Niestety we wsi był to już ostatni, pozostałe być może znajdowały się na terenach prywatnych, posiadłości widzieliśmy z nadbużańskich łąk, na które wyprowadził nas szlak.
Szlak gdzieś zniknął, skutkiem tego musieliśmy przez łąkę szukać skrótu do szosy.
Tam przy dawnej żwirowni znajdował się osunięty prawdopodobnie przez prace wydobywcze potężny schron.
Dzięki temu można było zobaczyć jak wielka jest to bryła. Ta półkaponiera artyleryjska uzbrojona w 2 armaty 76,2 mm, rankiem 22 czerwca 1941 roku ostrzeliwała przeprawę
wojsk niemieckich między Drohiczynem a Zajęcznikami.
W stronę Drohiczyna niestety musieliśmy iść ruchliwą szosą, na szczęście przed miastem szlak skręcił w polną drogę.
Przy wejściu do miasta, tuż przy drodze schron. Stromymi uliczkami doszliśmy do centrum, w pierwszej kolejności chcieliśmy zlokalizować restaurację.
Po szybkim rozeznaniu wybraliśmy miejsce poznane kilka lat temu: "U Ireny", niestety Pani nie zapisała całego zamówienia, przez co obiad jedliśmy na raty.
Najedzeni poszliśmy w stronę Góry Zamkowej mijając Kościół Franciszkanów i cerkiew św. Mikołaja.
Wdrapaliśmy się na szczyt, widok jak zwykle zapierał dech.
Schodząc nad Bug zrobiliśmy zdjęcie zagospodarowanemu schronowi. Wreszcie odpoczynek w pięknie położonej nad zakolem karczmie "Stara Baśń", na piwie "Jagiełło" (po 8 zł).
Złowrogo zbliżała się do nas chmura, przez co nie było nam dane rozkoszować się złotym trunkiem. Przy silnym wietrze szybko udaliśmy się w poszukiwaniu dzisiejszego noclegu.
Okazało się, że szkoła jest na samym wylocie Drohiczyna, zdążyliśmy dobiec na teren szkoły i.... zaczęło padać.
Przeczekaliśmy deszcz na korytarzu szkolnym, w przerwie miedzy jego falami rozbiliśmy namiot. Po kolejnej ulewie przejaśniło się, jednak bardzo się ochłodziło.
Mając jeszcze trochę czasu do odprawy poszliśmy po zakupy na kolację.
Przed odprawą weszliśmy na kopiec z krzyżem znajdujący się na terenie szkoły (upamiętnia on miejsce, w którym 10 czerwca 1999 roku Jan Paweł II odprawił nabożeństwo ekumeniczne).
Zjedliśmy kolację, i w szkole, bo było cieplej, opisywaliśmy dzień oraz oglądaliśmy mapę na kolejny.
Po 22:00, cisza nocna, wyszliśmy na mróz, a jeszcze nie wiedzieliśmy co nas w nocy czeka, brrr.
Dzień 6
10 lipca 2015 r.
Trasa 26 km: Drohiczyn - Gródek,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 30 km: DROHICZYN - przeprawa promowa - Góry - Laskowice - Korczew - Szczeglacin - Mogielnica - Frankopol - Wasilew Szlachecki - Wirów - Mołożew - GRÓDEK
ok. 30 km
Dzisiejsza noc była chyba najzimniejszą z całego rajdu. Rano na chwilę wyszło słońce. Na odprawie powiedziano nam, że prom normalnie jest czynny dopiero od 10-tej,
ale gmina zrobiła nam prezent i uruchomiła przeprawę od 8:30.
Szybko zrobiliśmy zakupy, po drodze zerknęliśmy na XVIII w. Kolegium Jezuickie, Kościół św. Trójcy z XVII w.
oraz Kościół Benedyktynek z XVIII w. pod którym spotkaliśmy OWRP-owiczów. Chwilę po pół do dziewiątej byliśmy przy promie i .... konsternacja.
Okazało się, że razem z Julianem są nas w sumie trzy osoby,
Na tej trasie znajdowały się bunkry p.o. "Wólka Zamkowa" Linii Mołotowa, które w momencie wybuchu wojny pozostały nieobsadzone i nie brały udziału w walkach,
a wojska niemieckie bez trudu przekroczyły w tym miejscu linię obrony.
Żródło: Wesołowski Tomasz "Linia Mołotowa. Sowieckie fortyfikacje graniczne z lat 1940-1941 na przykładzie 62 Brzeskiego Rejonu Umocnionego", Białystok 2001.
| |
reszta poszła najkrótszą drogą, czerwonym szlakiem wiodącym prawym brzegiem Bugu. Śmiertelnie obrażeni promowi, którzy specjalnie dla nas musieli wcześniej przyjść do pracy, oznajmili,
że nas nie przeprawią. Po 10 minutach doszła jeszcze Ela.
Już myśleliśmy, że będziemy czekać do 10:00 albo pokonać Bug wpław, ale ku naszej radości na horyzoncie pojawiła się grupa młodzieży z Rumi.
Uff ilość osób wystarczająca, prom ruszył, chętni mogli wspomagać mięśniowy "napęd" wodnego pojazdu.
Po przepłynięciu na drugą stronę wybawcy wrócili, przyszli tylko po to, żeby pierwszy raz w życiu przepłynąć promem.
Ela ruszyła z nami, Julian swoim tempem i swoimi ścieżkami, z odbiornikiem GPS od razu poszedł przed siebie.
Szliśmy malowniczą drogą pośród łąk, za plecami przez długi czas widoczne były wieże drohiczyńskich kościołów.
Kierowaliśmy się niebieskim szlakiem na Góry. Tam czas się chyba zatrzymał, pełno drewnianych chat, gdzieniegdzie widać było strzechy.
Za wsią złapał nas nie mały deszczyk, na chwilę schowaliśmy się pod drzewami. Dalej przez Laskowice w stronę Korczewa maszerowaliśmy niestety asfaltem.
Wchodząc do Korczewa minęliśmy zrujnowane pozostałości majątku, jedynie końcowy fragment muru, baszta i kuźnia wyglądały jak nowe. Nic dziwnego, powstał tu
kameralny obiekt noclegowy.
Przed pałacem przywitały nas dwa ogromne psy, na ucieczkę było za późno. Na szczęście tylko nas obwąchały.
Rozstaliśmy się z Elą, która została w parku, my weszliśmy obejrzeć wnętrza. Widać, że ktoś bardzo inwestuje w pałac, najpierw obejrzeliśmy pięknie odrestaurowane sale i sień na parterze.
Na piętrze zwiedziliśmy ciekawą wystawę poświęconą V2. Wychodząc z pałacu minęliśmy się z naszymi OWRP-owymi rowerzystami. W Korczewie postanowiliśmy zrobić przerwę.
Pod sklepem usiedliśmy, jak nas Pani skierowała, "na balkonie".
|
Odpoczęliśmy, zrobiliśmy zakupy na drogę i ruszyliśmy asfaltem, w Szczeglacinie przy stawach skręciliśmy w stronę Mogielnicy.
Tu mieliśmy farta - przechodziliśmy akurat obok przystanku, gdy lunęło. Mieliśmy gdzie przeczekać deszcz.
Potem znowu asfaltem, mimo, że mapa dawała nam nadzieję na drogę gruntową, do Frankopola. Po drodze dwukrotnie proponowano nam podwózkę, kierowcy byli zdziwieni naszą odmową.
Przecięliśmy DK62 i doszliśmy w końcu do Wasilewa, gdzie miała być szlakowa pułapka. Z naprzeciwka nadjechali nasi rowerzyści po informacji od tubylca,
że nie ma dalej przejścia - droga i szlak prowadzi do rzeki.
Zawrócili nam radzili to samo. My uparcie poszliśmy zgodnie z mapą. Fakt, że szlak był w tym miejscu pokrętnie oznaczony, ale przeszliśmy bez problemów dalej.
Po chwilowym delektowaniu się drogami polnymi wróciliśmy na asfalt, którym dotarliśmy do Wirowa Klasztoru, końcowy odcinek wiódł omdlewająco pachnącą, piękną aleją lipową.
Tu znowu spotkaliśmy rowerzystów. Obejrzeliśmy ciekawe zabudowania d. klasztoru i dalej oczywiście asfaltem do Mołożewa, w którym szybki rzut oka na ciekawie wyglądający
budynek szkoły z 1904 roku prowadzonej przez mniszki z monasteru Chrystusa Zbawiciela w Wirowie.
We wsi niebieski szlak skręcił, a na mapie mieliśmy jego stary przebieg. Poszliśmy za szlakiem z nadzieją ominięcia asfaltu. Niestety po kilkuset metrach okazało się,
że robi on niezłe koło, żeby ominąć ulicę, taka sztuka dla sztuki. Zmęczeni skręciliśmy w polną drogę chcąc wrócić na stary przebieg, wtedy zaczęło lać.
W zacinającym deszczu w końcu udało nam się dotrzeć do Gródka.
Na miejscu okazało się, że z dwóch sklepów jest tylko jeden i w dodatku zamknięty, a my nie mieliśmy nic, żadnego prowiantu.
Źli doszliśmy do ośrodka
"Gródek nad Bugiem", na terenie którego nocowaliśmy.
Wszyscy zaganiali nas do Karczmy na żurek, który był podawany od 18-tej na koszt naszego dzisiejszego Gospodarza, my chcieliśmy skorzystać, że nie pada i rozbić najpierw namiot.
Na żurek załapaliśmy się, był bardzo dobry. Na szczęście okazało się, że Karczma jest czynna do 22:00. Z głodu nie padniemy, będzie kolacja na ciepło :)
Ośrodek położony jest na skarpie z pięknym widokiem na Bug, świetne miejsce gdzie można odpocząć. Zmęczeni i trochę zmarznięci zrezygnowaliśmy z zapowiadanego na odprawie ogniska...
Dzień 7
11 lipca 2015r
Trasa 30 km: Pętla z Gródka,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 22 km: GRÓDEK - Tończa - Dzierzby Szlacheckie - Krzemień - Krzemień Zagacie - GRÓDEK
ok. 22 km
Na szczęście nie trzeba było się pakować, uroki podwójnych noclegów. W nocy padało, rano pogoda też nie była zachęcająca, było chłodno.
Postanowiliśmy tego dnia troszkę wyluzować. Tak, żeby odpocząć po ostatnich długich przebiegach oraz trochę ze względu na aurę.
Zrobiliśmy zakupy, niestety sklep mimo wcześniejszej informacji nie przygotował się na większą ilość osób.
Zresztą odnieśliśmy wrażenie, że Pani sklepowej nie zależy na większym utargu. Wybraliśmy krótszy wariant proponowanej na dziś trasy,
poza tym zdecydowaliśmy przejść go w odwrotnym kierunku, i to był dobry pomysł - urwiska Bugu obserwowaliśmy już przy lepszej pogodzie.
Na początku mieliśmy pod nogami prawie cały czas asfalt, a nad głowami ciężkie czarne chmury. W Dzierzbach Szlacheckich zrobiliśmy zakupy na dalszą trasę i na
planowane na dziś wieczór ognisko. Trafiła nam się tutaj propozycja podwózki, odmówiliśmy.
Idąc Traktem Napoleońskim do Krzemienia minęliśmy współczesny kościół z pomnikiem, na którym znajdował się tajemniczy dla nas opis.
Trakt pokryty był asfaltem, nad którego powierzchnią przelatywały jaskółki, chwilami wydawało się,
że zaczepią nas dziobami, czuliśmy tylko powiew ich skrzydeł na twarzach.
W Krzemieniu na skrzyżowaniu głównych dróg minęliśmy unikalną kolumnową kapliczkę z figurką Chrystusa i po chwili wreszcie zeszliśmy z asfaltu na drogę gruntową biegnącą
wzdłuż wału przeciwpowodziowego.
Zrobiliśmy przerwę nad jakimś starorzeczem, w tym czasie mijały nas osoby, które wyruszyły na trasę zgodnie z kierunkiem określonym w regulaminie.
Trochę się ociepliło, ale nie była to pogoda na lato.
Przeszliśmy na drugą stronę wału przeciwpowodziowego i dotarliśmy w końcu do Bugu u ujścia rzeki Turny. Miejsce to było tak malownicze, że nie mogliśmy sobie odmówić zrobienia kolejnej przerwy.
Spędziliśmy tu ponad godzinę delektując się krajobrazem i obserwując jaskółki latające nam tuż nad głowami.
Nawet słońce się zaczęło przebijać. Przepiękne miejsce...
Dalej szlak wiódł łąkami wzdłuż Bugu. Ścieżka to oddalała się na łąki, to zbliżała się do urwistego brzegu rzeki.
Miejscami musieliśmy się przeciskać między krawędzią klifu a drzewami zwalonymi przez wichury i bobry.
W okolicach wielkiej łachy na Bugu spotkaliśmy Jarka, który również podziwiał okolice, a kawałek dalej także Włodka.
Później szlak oddalił się od głównego nurtu rzeki, szliśmy duktem wzdłuż starorzecza.
Do Gródka weszliśmy w chwili, gdy sklep właśnie się zamykał, machnęliśmy ręką, przecież mamy karczmę. Poszliśmy do niej na obiad.
W starym przewodniku wyczytaliśmy, że w Gródku znajdują się pozostałości po grodzisku średniowiecznym z XI i XIV w.,
fragmenty wału obronnego, prostopadła do Bugu fosa, a nawet fundamenty baszty obronnej.
Postanowiliśmy poszukać tych pozostałości. W dzikiej nieużywanej części ośrodka znaleźliśmy fosę - jest nawet dobrze widoczna, przechodzi nad nią nieużywany obecnie mostek.
Wał obronny widzieliśmy na terenie gospodarstwa przy drodze, którą wracaliśmy znad Bugu.
Jedynie z poszukiwania fundamentów baszty zrezygnowaliśmy - ich domniemana lokalizacja była mocno zarośnięta krzaczorami.
Zerknęliśmy jeszcze na drewniany kościółek, dawną cerkwię unicką z XVIII w.
Niestety, na odprawie zapadła decyzja, że zamiast ogniska będzie... karaoke. Czyli nasza kiełbasa uniknie tortur na ogniu, zjemy ją na zimno na śniadanie.
Posiedzieliśmy chwilę w karczmie słuchając śpiewania. Zmęczeni zawodzeniem, dniem i chłodem poszliśmy spać.
Dzień 8
12 lipca 2015 r.
Trasa 30 km: Gródek - Sokołów Podlaski,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 26 km: GRÓDEK - Jabłonna Lacka - Tchórznica Włościańska - Grodzisk - Niewiadoma - Nieciecz Włościańska - SOKOŁÓW PODLASKI
ok. 26 km
Nie pada. Spakowaliśmy się, śniadanie zjedliśmy na zagospodarowanej skarpie z widokiem na Bug. W pewnym momencie przyleciała czapla, która brodziła w rzece szukając pożywienia.
Asfaltem poszliśmy do Jabłonnej Lackiej. Po drodze ze zboża obserwowała nas sarna, widzieliśmy tylko jej głowę.
W centrum wsi ciekawy kościół parafialny pw. Wniebowzięcia NMP zbudowany w I poł. XIX w. w formie świątyni greckiej z czterokolumnowym jońskim portykiem od frontu.
Akurat zaczęła się msza, przez co nie udało nam się zajrzeć do środka. Ludzi było sporo, a część męska stała na zewnątrz, czyżby aż tak grzeszyli?
W Jabłonnej zrobiliśmy większe zakupy przeczuwając, że już do końca dzisiejszej trasy nie będzie żadnego czynnego sklepu - dziś przecież niedziela.
Chcąc uniknąć marszu ruchliwą szosą już wczoraj postanowiliśmy od tego miejsca zmienić trasę i skręciliśmy do Tchórznicy Włościańskiej. Zaczęło się rozpogadzać.
W Tchórznicy Szlacheckiej skręciliśmy w gruntową drogę na Grodzisk, po dojściu do lasu koło Felicjanowa zrobiliśmy krótką przerwę. Poranne chmury zaczęły się rwać, wyjrzało słońce,
które zaczęło przyjemnie przygrzewać.
Dochodząc do Grodziska trafiliśmy na ćwiczenia miejscowej OSP, chłopaki biegali z wężami i przez przeszkody, nie zawsze kończyło się to dobrze.
We wsi kościół pw. Świętej Trójcy z 1778 r., pierwotnie cerkiew unicka, trochę starych domów oraz drewniany dwór Żółkowskich.
Idąc dalej w kierunku Niewiadomej, tuż za dworem, trafiliśmy na grodzisko na mapie nazwane "Wały Jaćwingowskie".
Podwójne wysokie wały i rozmiary obiektu zrobiły na nas ogromne wrażenie, szkoda że są tak zarośnięte.
Po powrocie doczytaliśmy, że grodzisko funkcjonowało w 2 fazach od VI do XII wieku.
|
|
|
Na styku wsi Niewiadoma i Nieciecz minęliśmy nowowybudowany zbiornik retencyjny na rzece Cetynii, niestety z zakazem kąpieli.
W samej Niecieczy Włościańskiej odwiedziliśmy znajdujący się na cmentarzu grób księdza Tuszyńskiego proboszcza, który od 1863 roku do śmierci bezskutecznie starał się
o budowę nowego kościoła. Po drodze zerknęliśmy także na tutejszy kościół wybudowany dopiero w II poł. XX wieku.
Za wsią niestety byliśmy zmuszeni skręcić na ruchliwą szosę do Sokołowa Podlaskiego.
|
|
|
W połowie drogi, na wysokości osady Wyrąb, zauważyliśmy drogowskaz ze strzałką kierującą do mogiły Żołnierzy Polski Podziemnej.
Skręciliśmy licząc, że dalej uda nam się przy okazji przez las (z dala od szosy) przejść do przedmieścia Sokołowa.
Niestety, za mogiłą leśna droga najpierw zmieniła się w ścieżkę, a po chwili w ogóle zniknęła i musieliśmy, przedzierając się przez zarośla, wrócić na asfalt.
Na skraju lasu jednak udało nam się skręcić na szutrową drogę z widokiem na miasto, doszliśmy nią w pobliże szkoły, przy której mieliśmy nocleg.
Ledwo co przyszliśmy, od razu pojawiło się hasło: czy już byliśmy na obiedzie?
Okazało się, że już ktoś wypatrzył restaurację obok basenu, w której w niedzielę podawane są obiady za 10 zł, grzech było nie skorzystać.
Po drodze jeszcze trafił nam się pub, w którym lali czeskie piwka, kilka gatunków! Chyba zasłużyliśmy na coś zimnego.
Obiadem byliśmy mile zaskoczeni, do wyboru cztery zupy, kilka drugich dań i co najważniejsze wszystko było dobre.
|
|
|
Najedzeni obeszliśmy miasto, nie było tu wielu zabytków. Wróciliśmy na odprawę.
W szkole, co się po raz pierwszy trafiło na tegorocznym rajdzie, nie było pryszniców, na szczęście w umywalkach były jeszcze stare wysokie krany.
Wieczorem w sąsiadującym ze szkołą Parku Edukacji Leśnej przy Nadleśnictwie Sokołów przygotowano dla nas ognisko, nie poszliśmy, co chwilę padało.
Dzień 9
13 lipca 2015r
Trasa 18 km: Sokołów Podlaski - Węgrów,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 20 km: SOKOŁÓW PODLASKI - Ząbków - Butlerów - Jartypory - WĘGRÓW
ok. 20 km
Na dziś Organizatorzy zaproponowali przejście z Sokołowa Podlaskiego do Węgrowa wzdłuż ruchliwej drogi Wojewódzkiej nr 637, Jarek skomentował to tak:
"
W życiu nie myślałem, że to można nazwać trasą".
Po przejrzeniu w dniu wczorajszym mapy znaleźliśmy alternatywę. Dołączyła do nas Czesia z Olsztyna.
Wróciliśmy do centrum Sokołowa, zrobiliśmy zakupy, zerknęliśmy jeszcze na oryginalnie wyglądającą Konkatedrę Niepokalanego Serca NMP i poszliśmy w stronę sokołowskiego pałacu z 1857 roku,
obecnie Domu Miłosierdzia im. Jana Pawła II.
Na drodze wylotowej był spory ruch. Za miastem skręciliśmy w stronę wsi Ząbków, niestety aut tu nie ubyło.
Zmęczeni ruchem postanowiliśmy skręcić w leśną dróżkę, która miała nas doprowadzić do drogi równoległej do szosy. Dróżka po jakimś czasie zniknęła,
przedzierając się przez jakieś chaszcze minęliśmy pozostałość starej chaty i w końcu pomiędzy polami wyszliśmy na drogę, która poprowadziła nas dalej wzdłuż opłotków Ząbków.
Na końcu wsi skręciliśmy w lewo, z mapą i kompasem w ręku obraliśmy kierunek na Węgrów. Wędrowaliśmy przez łąki i zagajniki, na wysokości Butlerowa zrobiliśmy przerwę
(nazwa osady pochodzi od Butlerów, rodziny szkockich emigrantów osiadłej w Polsce od XVI w.)
Doszliśmy do Jartypor, w sklepie zrobiliśmy drobne zakupy, podeszliśmy do dworku, w którym obecnie mieści się szkoła, zerknęliśmy też na znajdujący się obok współczesny kościół i ruiny gorzelni.
Za wsią przeszliśmy koło leśniczówki i dalej lasem, do rogatek Węgrowa szliśmy rozkopaną / przebudowywaną ulicą.
Potem dzięki Czesi, która posiadała GPS, bezbłędnie dotarliśmy do szkoły, przy której nocowaliśmy, dziś wspólnie z trasą nr 1.
Byliśmy dosyć wcześnie, rozbiliśmy namiot i poszliśmy szukać obiadu. W Informacji Turystycznej mieszczącej się w dawnej Drukarni Ariańskiej,
w której szukaliśmy miejscowych pocztówek, poinformowano nas, że warto zjeść w restauracji koło WOK-u. Pocztówek z Węgrowa nie mieli, ale z namiaru skorzystaliśmy.
Restauracja przeciętna, za to kelnerka podpowiedziała, gdzie można kupić pocztówki,
wysyłamy je najbliższym z każdego OWRP z pieczątką rajdową. Pokręciliśmy się jeszcze po Węgrowie, niestety co jakiś czas padało.
Wróciliśmy na bazę, gdzie spotkaliśmy znajomych z trasy nr 1, zaczęły się powitania i pierwsze rozmowy.
Na godzinę 18-tą zapowiedziana została prezentacja multimedialna, którą prowadzili kierownicy naszej trasy.
Wspólna odprawa dwóch tras, z powodu deszczu, odbyła się na szkolnym korytarzu.
Mimo zapewnień, że będzie ciepła woda pod prysznicem była lodowata, nie nadążali z grzaniem dla ludzi z dwóch tras. Wieczór upłynął pod znakiem spotkań i pogawędek ze znajomymi.
Poszliśmy spać po północy.
Dzień 10
14 lipca 2015r
Trasa proponowana na odprawie 20 km: pętla z Węgrowa przez Sowią Górę,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 14 km WĘGRÓW - Jarnice - Góra Sowa - Jarnice - WĘGRÓW
ok. 14 km
Nasz ambitny plan popsuł poranny deszcz, chcieliśmy wyjść z samego rana na Górę Sowią, ostatecznie wyszliśmy o 9-tej w przerwie opadów.
Przy wyjściu z miasta zaczęło znowu padać, na szczęście krótko. Niedługo potem zaczęło się nawet rozpogadzać.
|
|
|
|
W kościele z Budzieszyna w głównym ołtarzu umieszczono obraz Najświętszej Marii Panny Budziszyńskiej, słynący z licznych cudów.
W kościele tym zbierało się wielu pielgrzymów na nabożeństwa z okazji świąt narodowych jak: 3-Maja, 30-Listopada, wybuch powstania kościuszkowskiego itp.,
gdzie śpiewano również pieśni patriotyczne. Rząd carski w obawie, czy z tych licznych rzesz pielgrzymów nie rekrutują się powstańcy postanowił zniszczyć kościół w Budziszynie.
Gdy dowiedział się o tym proboszcz parafii w Mokobodach(prawdopodobnie od rosyjskiego oficera,
który przebywając w tym kościele dostąpił cudu - odzyskał wzrok, dotychczas nie widział) postanowił usunąć kościół.
Potajemnie uzgodnił z hrabią Murawskim termin rozbiórki świątyni i nocami przetransportowano go transportem konnym
i wodnym do Jarnic stąd wśród ludzi utrzymuje się legenda, że kościół przypłynął rzeką Liwiec.
W Jarnicach świątynię tę postawiono dokładnie w tym samym miejscu, co stał poprzednio kościół spalony przez Szwedów.
Źródło:
http://www.drewnianemazowsze.pl/jarnice-kosciol (aktuaność na dzień 30.10.2015)
|
W Jarnicach spotkaliśmy Elżbietę i Mundka, którzy towarzyszyli nam do Góry Sowiej.
Razem podeszliśmy do wybudowanego w 1783 roku drewnianego kościółka obecnie kaplicy cmentarnej p.w. św. Jakuba,
tu także znajduje się grób 11 bohaterów Powstania Styczniowego zamordowanych przez wojsko rosyjskie po bitwie pod Węgrowem 04.02.1863 roku.
Z cmentarza wyszliśmy furtką na łąki i próbowaliśmy pójść dalej ścieżkami wzdłuż Liwca, niestety najpierw elektryczny pastuch
a później pokrzywy sięgające pod brodę zmusiły nas do powrotu na asfalt.
Pół godziny później doszliśmy do Sowiej Góry, spotkaliśmy tu innych OWRP-owiczów. Znowu się zachmurzyło, widok z najwyższego punktu w okolicy byłby jeszcze ładniejszy, gdyby błysnęło słońce,
niestety nie było na to najmniejszej szansy. Zjedliśmy śniadanie, zrobiliśmy kilka fotek i ruszyliśmy początkowo zgodnie z propozycją w stronę wsi Ruchna.
W połowie drogi, gdzieś pośród pól zorientowaliśmy się, że aby zdążyć na zaplanowane na godzinę 14:00 zwiedzanie z przewodnikiem musimy już teraz skręcić na Węgrów.
Do miasta wróciliśmy przez Jarnice, miejscami odsłaniał się ładny widok na zamek w Liwie.
Dotarliśmy do obozowiska, a tu cisza, nie było nikogo. Okazało się, że dla tych, którzy pozostali w Węgrowie, o 13:30 zorganizowano wcześniejszą pierwszą turę zwiedzania.
O 14-tej zameldowaliśmy się przed Domem Gdańskim, dawnym zajazdem z XVIII wieku obecnie biblioteką, a także mini muzeum i galerią.
Spotkaliśmy tu naszą przewodniczkę, z którą weszliśmy do środka, gdzie wpisaliśmy się do księgi pamiątkowej.
Stamtąd całą grupą przeszliśmy do Bazyliki Mniejszej pw. Wniebowzięcia NMP, w zakrystii kościoła zobaczyliśmy ważące 27 kg zwierciadło tzw. "Lustro Twardowskiego".
Potem powędrowaliśmy do Zespołu Poreformackiego składającego się z klasztoru oraz kościoła parafialnego
św. Antoniego z Padwy i św. Piotra z Alkantary,
do którego ze względu na remont musieliśmy wchodzić bocznym wejściem.
Ciekawostką jest wykonany na murze klasztornym przez drużynę dywersyjną AK w październiku 1943 r. napis Oktober i kotwica symbolizująca Polskę Walczącą.
Dalej na trasie były: Drukarnia Ariańska obecnie Informacja Turystyczna (zaglądaliśmy do niej wczoraj), kościół Ewangelicko-Augsburski pw. Świętej Trójcy
i na końcu trasy cmentarz ewangelicki z najstarszym w dawnym woj. siedleckim modrzewiowym kościołem z 1679 roku, wg legendy wybudowanym wciągu jednej doby.
Na cmentarzu zobaczyliśmy zabytkowe nagrobki Szkotów z przełomu XVII i XVIII stulecia, których do Węgrowa sprowadził znany z "Potopu" Henryka Sienkiewicza Bogusław Radziwiłł.
Zwiedzanie Węgrowa zajęło nam ponad 2 godziny.
Na obiad skusiliśmy się na restaurację "Nad Liwcem", przy nieczynnym Campingu nr 246 o tej samej nazwie.
Trochę nas tam się zebrało, ale kelnerki, mimo początkowego zagubienia dały radę.
Wróciliśmy pod szkołę, ostemplowaliśmy pocztówki, poszliśmy na węgrowski rynek, napić się pifka i znaleźć skrzynkę pocztową.
Dzisiaj, mimo iż jutrzejsza trasa w dużej części była wspólna, odprawy były już podzielone na trasy.
W jej trakcie dyrektor szkoły poprosił nas, żebyśmy stanęli do wspólnego zdjęcia, które opublikuje na
stronie szkoły
(podstrona wygasła, link do archiwum na Waybackmachine).
Organizatorzy zaprosili obie trasy na wspólne ognisko, które zaplanowano około kilometra od boiska, nad zalewem na Liwcu.
My zostaliśmy przy namiotach ze znajomymi z pierwszej trasy. I tak nam upłynął wieczór.
Dzień 11
15 lipca 2015 r.
Trasa 26 km: Węgrów - Mokobody,
nasza trasa
Nasza trasa ok. 30 km (organizatorzy zaniżyli przebieg): WĘGRÓW - Liw - Grodzisk - Ziomaki - Wyszków - Witanki - Męczyn - MOKOBODY
ok. 30 km
Od rana było w końcu ładnie.
Dzisiaj przez większą część trasy, do Wyszkowa, maszerujemy wspólnie z "jedynką", oni mają tam nocleg, my będziemy mieli jeszcze dodatkowe 12 km.
Wychodząc z Węgrowa przeszliśmy przez lapidarium wybudowane na miejscu byłego cmentarza żydowskiego z resztek ocalałych około 400 macew, a potem przez zaporę na Liwcu.
W Liwie pod zamkiem znaleźliśmy się przed czasem i musieliśmy chwilę czekać na otwarcie. Wejście było "na blachę", wewnątrz obejrzeliśmy ciekawą ekspozycję
jednego z największych
muzeów broni w Polsce, prezentującą broń białą, palną i drzewcową z XV-XX wieku.
Poznaliśmy także ciekawą historię ocalenia zamku podczas II wojny światowej przez Otto Warpechowskiego, niemieckiego pochodzenia pisarza i archeologa-amatora.
Przez dwa lata Warpechowski wmawiał okupantom krzyżackie pochodzenie zabytku, co uchroniło go od rozbiórki.
Z okien zamku dostrzegliśmy, jak grupki turystów z obu tras skracają drogę przez Liwiec, my postanowiliśmy zobaczyć podobno bardzo okazałe grodzisko w Grodzisku.
Dalej na trasie było tak jak powinno być na rajdach, co chwilę mijaliśmy grupki naszych, każdy każdego pozdrawiał, czasami porozmawialiśmy trochę dłużej.
Z Liwu szliśmy początkowo asfaltem,
w pewnym momencie szlak skręcił w las, tu dołączyła do nas Ela. Doszliśmy do rzeczki Struga, do jej przejścia należało zdjąć obuwie.
Na łące po drugiej stronie spora grupa OWRP-owiczów suszyła stopy, co chwilę dochodził ktoś nowy i musiał robić tu przymusowy postój.
Godzinę później doszliśmy do Grodziska, na szczęście we wsi był sklepik (jak określiła Ela: z groźnym Panem Sprzedawcą), w którym uzupełniliśmy zapasy i weszliśmy na grodzisko.
Rzeczywiście było okazałe, wały tworzyły czworobok o wymiarach ok. 150 x 200 m, wewnątrz znajdowało się pole uprawne.
Z kilkumetrowego wału od wschodniej strony był piękny widok na pozostałości fosy i dolinę meandrującego w tym miejscu Liwca.
Zrobiliśmy przerwę, dochodziły do nas kolejne osoby, pojawiła się też spora grupka z pierwszej trasy, w końcu zrobiła się okazja do zbiorowej fotki.
Z grodziska Ela postanowiła na skróty przejść do Wyszkowa, my zgodnie z planem poszliśmy dalej.
Za mostem nad Liwcem, między Ziomakami a Wyszkowem, minęliśmy barokową kapliczkę św. Jana Nepomucena.
W Wyszkowie spotkaliśmy Elę. Najpierw próbowaliśmy zajrzeć do tutejszego baru, ale w drzwiach przeleciała koło nas pusta butelka i rozbiła się na chodniku.
Trochę jak w filmach... Zdecydowaliśmy się na bezpieczniejszy wariant i zaliczyliśmy sklep, w którym nawet zrobiła się spora kolejka naszych.
Później podeszliśmy do kościoła, który okazał się być zamknięty, ale jeden z rajdowiczów odszukał księdza i udało nam się zwiedzić tą wybudowaną przez Ossolińskich
barokową świątynię pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z 1788 roku. Ksiądz ciekawie opowiedział nam historię kościoła, spędziliśmy w środku pół godziny.
Trasa pierwsza miała tu nocleg, więc po wyjściu pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w kierunku Mokobodów, niestety asfaltem.
W odległych o 5 km Witankach Ela nas zostawiła, my dalej częściowo asfaltem częściowo gruntówką, poszliśmy w stronę docelowego miejsca.
W lesie na skrzyżowaniu z drogą do Dąbrowy, w miejscu gdzie trafiliśmy na pozostawioną pewnie dla nas strzałkę, zrobiliśmy krótką przerwę.
Zmęczeni, w Męczynie zrezygnowaliśmy z przejścia przez Budzieszyn i najkrótszą drogą doszliśmy do Mokobodów.
Spaliśmy wokół boiska przy szkole znajdującej się tuż za kościołem. We wsi była
pizzeria Blue! (aktualnie link nieaktywny)
Wprawdzie oblężona przez naszych, na pizzę czekało się dłuuugo, ale i tak była ona dla nas dużą niespodzianką.
O godzinie 18-tej mieliśmy zorganizowane zwiedzanie klasycystycznego kościoła pw. Św. Jadwigi, fundacji starosty Ossolińskiego.
Kościół powstał na planach nie zrealizowanej świątyni Opatrzności Bożej będącej wotum narodu za uchwalenie Konstytucji 3-go maja, jest podobno czterokrotnie pomniejszoną wersją
pierwotnego projektu tej świątyni. W kościele przechowywana jest jego makieta wykonana przez architekta Jakuba Kubickiego.
Po odprawie zapłonęło ognisko, przy którym mąż pani dyrektor szkoły, pasjonat z grupy rekonstrukcyjnej, opowiadał o husarii polskiej prezentując wraz z córką ubiór i uzbrojenie husarza.
Pani wójt ufundowała kiełbaski, które upiekliśmy nad ogniskiem. Do późna na zmianę przygrywali dobrze wszystkim znany Czarek na gitarze i nowoprzybyły Macedończyk Jovan na akordeonie.
Inną "atrakcją" ogniska było pojawienie się niezliczonej ilości komarów, nie pomogły licznie przelatujące nad głowami nietoperze.
Przed snem wzięliśmy, w przeciwieństwie do zimnego w Węgrowie, bardzo gorący prysznic bez możliwości regulacji.
Dzień 12
16 lipca 2015 r.
Trasa 18 km: Mokobody - Kisielany Żmichy (na skróty nawet tylko 8 km),
nasza trasa
Nasza trasa ok. 20 km: MOKOBODY - Budzieszyn - Męczyn - Wólka Proszewska - Zaliwie Szpinki - Zaliwie Piegawki - Niwiski - KISIELANY ŻMICHY
ok. 20 km
Początki kultu opisuje legenda: gdy podczas jednej z wypraw grabieżczych na Mazowsze Jaćwingowie postanowili napaść nocą na polskich wojów,
przeszkodził im w tym blask bijący z obrazu MB, który zbudził śpiących i oślepił zbliżających się napastników.
Z tym wydarzeniem wiąże się nazwa tego miejsca: pierwotna Zbudzisyn (od zbudzić synów), następnie Budziszyn i obecna Budzieszyn.
Druga legenda nawiązuje do wojen szwedzkich, kiedy to odpoczywający w lesie znużony oddział wojska polskiego został wyśledzony przez Szwedów.
Plan niespodziewanego napadu na wojsko polskie nie powiódł się dzięki znajdującemu się w obozie obrazowi Matki Bożej, który zajaśniał wielkim światłem,
dzięki czemu wojsko polskie obudziło się i odparło atak.
Trzecia legenda mówi o tym, jak to ojciec z synem w poszukiwaniu zaginionych wołów zabłądzili w lesie.
Śpiących obudził wielki blask i ryk wołów. Gdy udali się w stronę światła zobaczyli obraz otoczony jasnymi promieniami, a przy nim parę klęczących wołów.
Mieszkańcy w uroczystej procesji przenieśli obraz do kościoła w Mokobodach. Jakiś czas potem obraz zniknął i pojawił się na starym miejscu i tak powtarzało się to kilka razy,
aż w końcu kierując się wolą Matki Bożej zbudowano w tym miejscu kaplicę i tam umieszczono obraz, a miejscowość nazwano Budziszynem.
Źródło:
http://mazowsze.szlaki.pttk.pl/303-pttk-mazowsze-kaplica-i-kalwaria-budzieszyn (aktualność na dzień 02.11.2015)
|
Świt powitał nas pięknym słońcem. Jednak w związku z pojawieniem się nowych pęcherzy od rana trwały poszukiwania apteki po kolejne plastry.
Potem postanowiliśmy nad- robić zaległości i przejść przez ominięty wczoraj Budzieszyn, obejrzeć sanktuarium z drogą krzyżową i źródełkiem.
Grotę z kamieni polnych na wzór groty w Lourdes
wybudowano przy źródełku w 1947 roku, w latach
osiemdziesiątych naszego stulecia wzniesiono kościół i wykonano kalwarię.
Figurki otaczające kościół Matki Boskiej Budzieszyńskiej były bardzo naiwne i kiczowate, ale miały swój urok.
Dalej idąc malowniczą drogą pośród pól i łąk doszliśmy do Wólki Proszewskiej.
Tu na przystani kajakowej przy ażurowym żelaznym mostku nad Liwcem zrobiliśmy przerwę.
Dalsza droga biegła asfaltową szosą przez Zaliwie Szpinki, Zaliwie Piegawki i Żuków, na trasie właściwie nic ciekawego nie było, czasami mieliśmy widoki na Dolinę Liwca.
W Ziomakach (innych niż dzień wcześniej) spotkaliśmy Juliana, z którym wreszcie dotarliśmy do Niwisk.
We wsi obejrzeliśmy (tylko z zewnątrz) kościół pw. Wniebowzięcia NMP, wybudowany w 1787 roku, kolejny z fundacji Ossolińskich. W miejscowym sklepiku na wszelki wypadek uzupełniliśmy
zapasy i zawróciliśmy do bazy.
Za mostkiem nad malowniczo wijącym się w tym miejscu Liwcem minęliśmy ogromny głaz narzutowy, na skraju Kisielan Żmichów skręciliśmy do naszego miejsca noclegowego przy
ośrodku "Dom na Zielonym Wzgórzu".
Po rozbiciu namiotu dobre wieści: można zamówić obiad z dowozem, dojeżdża tu pizza z Mokobodów, zamówienie złożyliśmy razem
z Bąbelkami. W związku z tym, że doszliśmy dziś dość wcześnie pokręciliśmy się po wsi, oczywiście zaliczając miejscowy sklepik.
Na 18:00 zapowiedziano konkurs krajoznawczy, wzięło w nim udział kilka osób (także przedstawiciel "Czarnych Stóp"),
nagrody książkowe Jarek wręczał na odprawie. Wieczorem znowu zapłonęło ognisko, przy którym tak jak wczoraj, spotkaliśmy śpiewających Czarka, Jovana i Romka oraz bzyczących krwiopijców...
Dzień 13
17 lipca 2015 r.
Trasa 17 km:
Kisielany Żmichy - Siedlce
Trasa 17 km: KISIELANY ŻMICHY - Niwiski - Ostrówek - Nowe Opole - Iganie - SIEDLCE
Ktoś doniósł, że o ósmej rano, przed mszą, oglądany wczoraj z zewnątrz kościół w Niwiskach będzie otwarty, dzięki czemu zyskamy możliwość obejrzenia wnętrza. Zdążyliśmy.
Ela zwróciła uwagę na ciekawą urodę figury Matki Boskiej stojącej przed kościołem, na cokole napis: "PAMIĄTKA GROMADY NIWISKI ZA PRZEŻYCIE WOJNY DN. 6 IX 1949 R."
Po wyjściu z kościoła przeszliśmy do pobliskiego sklepu, gdzie zrobiliśmy zakupy, a na ławeczce obok zjedliśmy śniadanie i ruszyliśmy w drogę.
Wychodząc z Niwisk zerknęliśmy jeszcze przez zamkniętą, nawiasem mówiąc także zabytkową bramę, na remontowany wówczas XVIII-wieczny dwór Ossolińskich, jedna z oficyn była już gotowa.
Na skwerku widoczny był piaskowcowy filar z XVII w. ozdobiony płaskorzeźbionymi herbami.
Najpierw szliśmy polnymi drogami, później lasami. Minęliśmy jakąś żwirownię, a ponieważ zrobiło się gorąco, na skraju lasu postanowiliśmy zrobić przerwę.
Później w znajdującym się już niedaleko Ostrówku weszliśmy na asfalt, który niestety towarzyszył nam już do końca. W upale droga nam się wyjątkowo dłużyła. Przeszliśmy przez Nowe Opole,
przecięliśmy tory kolejowe i w Starych Iganiach wylądowaliśmy na Drodze Krajowej nr 2. Ruch niesamowity, całe szczęście, że był tu chodnik dla pieszych.
|
|
|
Idąc wzdłuż "krajówki" dotarliśmy do znajdującego się w Nowych Iganiach pomnika upamiętniającego stoczoną tu 10 kwietnia 1831 bitwę wojsk polskich pod dowództwem generała
Ignacego Prądzyńskiego z korpusem rosyjskim dowodzonym przez generała Grigorija Rosena. Pomnik znajdował się po drugiej stronie szosy, do przejścia dla pieszych daleko,
a ruch ogromny... udało się. Przeszliśmy przez rzeczkę Muchawkę i znaleźliśmy się w Siedlcach. Chwilę potem dostrzegliśmy drogowskaz kierujący do kąpieliska nad Zalewem Muchawka,
skręciliśmy żeby chwilkę odpocząć.
Schodząc z wiaduktu nad torami zauważyliśmy Julka z grupą młodzieży, zorientowaliśmy się,
że idą w kierunku cmentarzy żydowskiego i wojennego, poszliśmy ich śladem.
W końcu poczuliśmy głód, więc dalej skierowaliśmy się już prosto do MOSiR-u, rozbiliśmy namiot i udaliśmy się na obiad.
Pokręciliśmy się jeszcze trochę po mieście, spotkając tu i ówdzie OWRP-owiczów, późnym popołudniem wróciliśmy na bazę żeby choć trochę przygotowywać się do konkursu.
Były też spotkania i rozmowy z dawno niewidzianymi znajomymi.
O 18-tej rozpoczęła się pierwsza część oficjalnego zakończenia rajdu, najpierw zagrała miejscowa kapela,
co poniektórzy tańczyli :) Zapłonęło ognisko i zaczęły się przemówienia,
potem nastąpił finał konkursu krajoznawczego - zwyciężył Marcin Klemenski. Ognisko paliło się do godzin nocnych, my poszliśmy spać wcześniej.
Dzień 14
18 lipca 2015 r.
Zwiedzanie Siedlec, zakończenie
Dzisiaj w planach było zwiedzanie miasta z przewodnikiem, zostaliśmy podzieleni na grupy tematyczne,
my wybraliśmy trasę "Śladami księżnej Aleksandry z Czartoryskich Ogińskiej".
Organizatorzy załatwili darmową komunikację miejską "Na blachę", o 9:20 spotkaliśmy się na przystanku i pojechaliśmy do centrum autobusem MPK na zwiedzanie.
Tu czekała na nas nasza przewodniczka.
Zwiedzanie rozpoczęliśmy od kościoła katedralnego Niepokalanego Poczęcia NMP, trochę źle trafiliśmy - wewnątrz odbywała się ceremonia pogrzebowa.
Następnie przeszliśmy obok toskańskiej kolumny wzniesionej w 1783 roku w związku z przyjazdem
do Siedlec króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. W ten sposób doszliśmy do pałacu Ogiń- skich, położonego w rozległym parku miejskim "Aleksandria".
W pałacu obecnie ma siedzibę Uniwersytet Przyrodniczo-Humanistyczny w Siedlcach, obejrzeliśmy tu kilka sal i zobaczyliśmy nawet piwnice. Na końcu dotarliśmy do Ratusza Miejskiego,
w którym obecnie mieści się Muzeum Regionalne.
W południe wróciliśmy do MOSiR-u na drugą część zakończenia.
Najpierw w hali sportowej obejrzeliśmy rewelacyjny występ zespołu ludowego, potem były przemówienia,
wręczanie nagród dla zwycięzców konkursu krajoznawczego, dla najmłodszych, dla najstarszych, dla najliczniejszych, dla wolontariuszy etc.
W końcu nastąpiło przekazanie buławy organizatorom OWRP 2016.
O 13-tej wyszliśmy na zewnątrz, gdzie czekał na nas poczęstunek: bęcwały, lipcowa kapusta podlaska i napój. Jeszcze ostatnie pożegnania i każdy w smutnym nastroju powoli się rozjeżdżał
w swoim kierunku...
Podsumowanie:
- Jeżeli chodzi o naszą trasę myśleliśmy, że zrobi na nas większe wrażenie, że będzie bardziej dziko, a niestety asfalty zrobiły swoje i może także to,
że tereny częściowo znaliśmy z wcześniejszego pobytu i to pozbawiło nas tego pierwszego "łał".
- Najsilniejsze wrażenia pozostawiły na nas: jak zwykle Mielnik, zakola Bugu w okolicach Gródka i ośrodek w Gródku, bunkry Linii Mołotowa (zwłaszcza w powiązaniu z historią),
trasa z Siemiatycz do Drohiczyna, Węgrów i trasa z Węgrowa do Mokobodów.
- Nie sposób pogodzić zwiedzania bunkrów Linii Mołotowa z przejściem danego dnia 25-30 km trasy, siłą rzeczy sporo musieliśmy ominąć zwłaszcza,
że duża część obiektów była ukryta w lasach.
- Noclegi, każdy był dobry, poza jednym dniem zawsze był prysznic, dużo miejsca na namioty.
- Brakowało nam spotkań z OWRP-owiczami na trasie, przy kościołach, pod sklepami, to zawsze tworzyło swoisty klimat, zdaje się na trasie nr 1 lepiej to wyglądało.
- Niekwestionowaną Gwiazdą naszej trasy był Roman (w duecie z Beniem :)
- W tym roku przeszliśmy w sumie ok. 308 km (nie licząc zwiedzania poszczególnych miejscowości).
- Tak jak napisaliśmy na początku relacji - samochodziarze niestety z roku na rok są i zapewne będzie ich coraz więcej,
dodatkowo na tegorocznej trasie pojawili się rowerzyści.
Za dwa, trzy lata będą stanowić większość i rajd będzie musiał zmienić nazwę, nasza propozycja: FWP.
Liczymy, że skoro OWRP jest sztandarową imprezą KTP ZG PTTK to Szanowny Zarząd się zreflektuje i spowoduje, że impreza ta z powrotem będzie wysokokwalifikowana i piesza,
nawet kosztem ilości tras.
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia,
w galerii panoram komplet "szerokich" ujęć,
natomiast w galerii odprawy możesz odsłuchać zebrane pliki MP3.
Aktualizacja: