62. OWRP Podlasie
10-24 lipca 2021
Wstęp.
Na tegoroczny rajd nie przygotowywaliśmy się w jakiś specjalny sposób. Zrobiliśmy przegląd tras, na świeżo zakupionych mapach rozrysowaliśmy różne opcje przejścia poszczególnych dni,
wypisaliśmy ciekawe miejsca, które chcieliśmy zobaczyć. To na czym nam na początku zależało, to wędrówka wzdłuż Kanału Augustowskiego
i odwiedzenie jego wszystkich śluz położonych między granicą z Białorusią a Augustowem. Realizację tego pomysłu planowaliśmy od wielu lat,
w końcu nadarzyła się okazja. I jeszcze jedna techniczna sprawa, w tym roku, po doświadczeniach z zeszłego rajdu indywidualnego,
wzięliśmy mniej ubrań z założeniem, że będziemy prać. Dzięki temu sprzęt biwakowy i ciuchy zmieściliśmy w dwóch większych plecakach.
Po dwuletniej przerwie od noclegów pod namiotem z niecierpliwością czekaliśmy na pierwszą noc. Pogoda zapowiadała się wyśmienicie.
Dzień 0. 10 lipca 2021 rok. Dojazd.
Wstaliśmy o 4:30. Mimo krótkiej nocy, dzięki towarzyszącym nam emocjom związanym z wyjazdem nie odczuwaliśmy niewyspania.
Dopakowaliśmy prowiant na dziś, ostatni raz podlaliśmy kwiatki i w drogę. Ahoj przygodo.
Pociąg do Warszawy odjeżdżał 5:52, jednym z pierwszych autobusów pojechaliśmy na dworzec Łódź Fabryczna.
W stolicy na przesiadkę do Augustowa mieliśmy około 20 minut, pociąg mimo kilku nieplanowanych postojów dotarł do Warszawy Centralnej tylko lekko spóźniony.
Dworzec powitał nas tłokiem i gwarem, w przeciwieństwie do bezludnej Łodzi Fabrycznej. Przeszliśmy na odpowiedni peron i czekaliśmy jeszcze kilka minut
na dalszy transport ("pośpiech" relacji Kraków-Suwałki). Wagon, do którego wsiadaliśmy, wyglądał z zewnątrz jak stary "przedziałowy", w środku okazało się,
że nie ma ścianek i jest w nim wielka przestrzeń wypełniona głównie młodzieżą jadącą na obóz kajakowy, gdzieś dalej za Suwałki.
Jedyny plus tego hangaru był taki, że mieliśmy gdzie ustawić nasze wielkie plecaki bagażowe.
W miarę upływu czasu i drogi brak klimatyzacji w upalny dzień dawał nam się coraz bardziej we znaki.
Nie byliśmy jeszcze świadomi kolejnej niespodzianki przygotowanej przez PKP. Przed Czyżewem obsługa poinformowała
przez głośniki, że za miejscowością nie ma trakcji i skład zostanie pociągnięty przez lokomotywę spalinową.
Na czyżewskiej stacji spędziliśmy 69 minut, trudno opisać jak się wszyscy czuliśmy w tej puszce we wzrastającym upale.
Ruszyliśmy i... przejechaliśmy kilkaset metrów. Tylko zwolniliśmy tor na stacji i dalej oczekiwanie na podłączenie do lokomotywy.
Przepuściliśmy pociąg z przeciwka i wreszcie udało się, jedziemy. Większość otwartych okien i pęd pociągu wymieszał trochę powietrze.
Znowu postój na jakieś małej stacyjce, z głośników usłyszeliśmy, że nie wolno na niej wysiadać. W końcu odczepili nas od spalinówki i mogliśmy jechać dalej.
Wymęczeni, z 90-minutowym opóźnieniem, wysiedliśmy na stacji w Augustowie o 13:45. Jak się okazało, nie byliśmy jedynymi uczestnikami rajdu,
którzy przyjechali tym pociągiem. Nastąpiły pierwsze powitania. Rozejrzeliśmy się przed stacją, już wiedzieliśmy,
że jedyna opcja to podróż na Marinę PTTK taksówką. Jakoś się zmieściliśmy w 3,5 osoby, z Bartkiem i Maksiem.
Po drobnym niedogadaniu się z kierowcą dotarliśmy na miejsce. Kilka namiotów już stało, wybraliśmy według nas dobrą miejscówkę
na 3 dni i rozbiliśmy nasz dom, który z małymi wyjątkami będzie nam towarzyszył przez najbliższe dwa tygodnie.
Poszliśmy odebrać materiały, przywitali nas prowadzący naszą trasę: Kasia, Sylwia oraz Waldemar, i pokrótce przekazali plany
na kilka najbliższych dni. Głodni wzięliśmy wszystko, co dostaliśmy i przeszliś-my do Tawerny "Szekla" na pizzę i zimne piwko.
Niestety długie oczekiwanie na obiad skróciło nam czas do zwiedzania Augustowa. W międzyczasie przejrzeliśmy otrzymane materiały,
udało nam się też ostatecznie zarezerwować telefonicznie nocleg w Płaskiej, co wiązało się z naszymi planami na kolejne dwa dni.
O 17:30 spotkaliśmy się koło namiotów z Panią Przewodnik, która nas zabrała na 3 godzinny spacer po Augustowie.
Bulwarem nad Nettą przeszliśmy do Muzeum Kanału Augustowskiego.
Po drodze pod mostem dostrzegliśmy ruiny polskiego schronu bojowego z 1939 r.
tworzącego dziś pomnik z hasłem „Nigdy więcej wojny”. Zerknęliśmy na znajdujący się obok eklektycz-ny pałacyk Zespół Zarządu Wodnego
i w muzeum obejrzeliśmy (w maseczkach)
ekspozycję oraz film o kanale. Potem prze-szliśmy nad śluzą nr 5 Kanału Augustowskiego
(o numeracji śluz napiszemy w relacji z następnego dnia) do Bazyliki Naj-świętszego Serca Pana Jezusa. Minęliśmy Rynek Zygmunta Augusta
i przy ławeczce Beaty z „Albatrosa” odłączyliśmy się od grupy. Pani przewodnik ciekawie opowiadała, ale po całym dniu podróży
w upale poczuliśmy znużenie. Jeszcze tylko zakupy i powrót na bazę. Odprawa rozpoczęła się około 20:30.
Waldemar przedstawił informacje o jutrzejszej trasie, sugerował jak najlepiej iść. My będziemy z nich korzystali w poniedziałek,
kiedy będziemy wracać z Płaskiej do Augustowa. Zapłonęło ognisko. Przygotowaliśmy plecaki na kolejny dzień.
Zmęczenie dało nam się we znaki, a rano trzeba wcześnie wstać, więc szybko poszliśmy spać.
Dzień 1. 11 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Augustów - śluza Przewięź - śluza Swoboda - Studzieniczna - Augustów (wokół Jeziora Białego i Studzienicznego) 30 km.
Nasza trasa: Rudawka - Rygol - Mikaszówka - Płaska 27 km (wg GPS 29 km).
Pobudka z budzikiem. Ostatni rzut oka czy na pewno wszystko wzięliśmy, przecież nie wrócimy na noc do bazy. Wyszliśmy o 7:00.
Niektórzy dopiero się budzili, robili kawę, o zgrozo ze śmietanką. Dla pewności postanowiliśmy przejść na początkowy przystanek busa do Rudawki,
czyli przez cały Augustów. Dotarliśmy dużo za wcześnie, naprzeciw była stacja benzynowa, więc w oczekiwaniu na odjazd można było zjeść śniadanie.
Jedząc obserwowaliśmy bójkę dwóch młodzieńców na parkingu po drugiej stronie ulicy, wyglądało dość ostro,
choć może to byli zawodnicy tutejszych licznych fightklubów? Potem siedząc na przystanku przysłuchiwaliśmy się dyskusji kierowców:
lokalnego i dwóch ze znanej międzynarodowej linii, jak się okazało wszyscy byli z tej samej firmy. Kierowca busa, zasłonięty ogromnym autokarem,
ruszył nie zauważając nas, wyskoczyliśmy na ulicę machając rękami: jeszcze my! Udało się, czyli na początek autostop :)
Poza nami tą trasą podróżowała jedna osoba. W trakcie jazdy zachmurzyło się, przez moment kropiło, na szczęście przestało, gdy wysiedliśmy.
|
|
|
Pierwsze kroki skierowaliśmy na koniec Rudawki, gdzie znajduje się piętnasta (przyjęliśmy numerację śluz licząc od połączenia z Biebrzą,
tak jak to jest w
Wikipedii) śluza Kanału Augustowskiego, śluza Kurzyniec leżąca na granicy z Białorusią.
Zrobiliśmy kilka zdjęć, niestety brakowało słońca. Ze względu na graniczne położenie nie dało się podejść bliżej.
Z daleka widzieliśmy most zwodzony z czterema betonowymi słupami. Wracając do Ru-dawki zrobiliśmy przerwę przy tutejszym sklepie,
przy którym zlokalizowany jest bar, wiele lat temu jedliśmy w nim nasze pierwsze kartacze. Wspomnieliśmy o tym sprzedawcy,
nawet chciał specjalnie dla nas kucharkę zawołać, ale na kartacze musielibyśmy czekać ponad godzinę, a przed nami długa trasa.
We wsi sporo ciekawej starej zabudowy, wychodząc z niej zajrzeliśmy jeszcze na cmentarz parafialny, na którym znajduje się
kwatera żołnierzy armii niemieckiej i 17 żołnierzy armii rosyjskiej poległych w lutym 1915 roku oraz zabytkowa
kaplica pochodząca z początków XIX wieku.
Prosta jak strzelił leśna szutrówka doprowadziła nas do śluzy Kudrynki, jest to czternasty obiekt Kanału Augustowskiego.
Wszystkie śluzy, które mieliśmy możliwość zobaczyć, są po remoncie. Na każdej z nich staraliśmy się uwiecznić kamień z datą budowy
i nazwiskami budowniczych, jedynie na poprzedniej nie było szans. Ale nie wszędzie było łatwo, zasadniczo wejście na teren śluzy jest zabronione,
pewnie zabezpieczają się przed ryzykiem wypadku. Przy śluzie Kudrynki i na wodzie żywej duszy, wydaje się, że nadgraniczna część kanału jest rzadziej odwiedzana.
Czarnym szlakiem dotarliśmy do śluzy Tartak, która nie była pierwotnie planowana przez Ignacego Prądzyń-skiego, jednak ostatecznie jej wybudowanie
okazało się konieczne ze względu na wysokie spiętrzenie wód,
które niszczyło urządzenia hydrotech-niczne. W pobliżu śluzy, na wzgórzu stoi zachowany z czasów budowy kanału dom mieszkalny śluzowego z XIX wieku.
Idąc dalej widzieliśmy gdzieniegdzie relikty czerwonego szlaku
(jest to zdaje się szlak "suwalski gigant" z Gołdapi do Jastrzębnej). Popas zrobiliśmy w Rygolu, przy elektrowni wodnej na Szlamicy -
naturalnym odgałęzieniu Czarnej Hańczy.
Potem poszliśmy szutrówką wzdłuż kanału, którym płynęła dalej Szlamica, na szczęście niektóre auta zwalniały, żeby nas nie okurzyć.
W samym Rygolu musieliś-my się cofnąć do pominiętej, niepozornie wyglądającej, niewyjeżdżonej drogi, którą doszliśmy do śluzy Sosnówek.
Śluzowy zainteresował się nami i z podlaskim zaśpiewem, zwracając się w trzeciej osobie, zaprosił nas na teren śluzy:
„niech wejdo, oglądajo, robio zdjęcia”.
Trochę poopowiadał o urządzeniach, pozwolił się schłodzić w kanale ulgi
(w międzyczasie rozpogodziło się na dobre, zrobiło się nawet gorąco) i pokazał skrót do Mikaszówki.
W kanale woda ciepła, ale rwąca i śliskie dno, przez chwilę zastanawialiśmy się, czy nie przysiąść na dłużej...
Przeszliśmy do Mikaszówki, tu znajduje się jedenasta śluza, na której w końcu mieliśmy okazję zobaczyć śluzowanie. W upale staliśmy kilkanaście minut obserwując czynności
wykonywane przez śluzowego w ten sam sposób od prawie dwustu lat. Podeszliśmy do drewnianego kościoła pw. św. Marii Magdaleny, szczęśliwie dla nas był otwarty.
Wokół były rozstawione blaszane instalacje upamiętniające ofiary "Obławy Augus-towskiej" w 1945 roku.
Wróciliśmy do centrum wsi z nadzieją, że coś zjemy, niestety kolejka w barze nas odstraszyła. Odpoczęliśmy na ławeczce pod sklepem.
Z Mikaszówki skierowaliśmy się w stronę osady Jazy, gdzie mijaliśmy turystów rozlokowanych na polach namiotowych nad jeziorem Mikaszewo.
Za Jazami weszliśmy do pięknego cienistego boru, droga wzdłuż rezerwatu leśnego Perkuć doprowadziła nas do śluzy o tej samej nazwie i numerze dziesięć.
Tutaj pani zajmująca się śluzowaniem najpierw powiedziała, że nie ma wejścia. Gdy usłyszała, skąd dziś idziemy i że uwieczniamy kamienie z datą,
po-wiedziała podobnie jak wcześniej śluzowy ze śluzy Sosnówek
„niech jedno wejdzie i robi zdjęcia”.
Potem opowiedziała nam historie z filmów, które w tym miejscu były kręcone, m.in. "Śpiewy po rosie" i "Czarne Chmury",
gdzie na ujęciach uwieczniony jest pobliski Mostek Dowgrida.
Pocie-szyła nas, że mimo późnej pory zdążymy w Płaskiej jeszcze coś zjeść.
Minęliśmy wspomniany mostek i wzdłuż jeziora Krzywego doszliśmy do śluzy Paniewo (dziewiąta), jedynej dwukomorowej na Kanale Augustowskim na terenie Polski.
Dalej już asfaltem dotarliśmy do Płas-kiej. Najpierw zali-czyliśmy sklep, w którym zrobiliśmy zakupy na wieczór i żeby rano się nie wracać, także na śniadanie.
Gdy byliśmy w środku, weszli uzbrojeni po zęby wopiści, którzy wzbudzili takie zainteresowanie pewnego chłopczyka, że jeszcze 5 minut i musieliby go zabrać ze sobą.
Obok sklepu była knajpa, ale w sumie już nic nie było. Załapaliśmy się na jakieś ostatnie kotlety, o kartaczach można było tylko pomarzyć.
Po drodze do świetlicy, w której nocowaliśmy, skręciliśmy jeszcze do zbiorowej mogiły żołnierzy Wojska Polskiego z 1939 roku, według relacji - jeńców rozjechanych przez radzieckie czołgi.
Minęliśmy kościół, zakręt i doszliśmy na miejsce. W budynku, w którym mieliśmy nocleg, znajduje się "Jadłodajnia", panie już zamykały, gdy rzutem na taśmę załapaliśmy się na zimne piwko.
Wieczorem ostatkiem sił zaczęliśmy oglądać, tak mieliśmy telewizor w pokoju, finałowy mecz Mistrzostw Europy Włochy - Anglia, ale tylko do pierwszej bramki.
Padliśmy. W czasie pisania relacji sprawdziliśmy - pierwszą bramkę strzelili Anglicy już w 2 minucie...
Dzień 2. 12 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Augustów - jezioro Sajno - Białobrzegi - Augustów (wokół jeziora Sajno) 26 km
Nasz trasa: Płaska - Gorczyca - Sucha Rzeczka - Czarny Bród - Studzieniczna - Przewięź - Ostry Róg - Augustów 31 km (wg GPS 36 km).
Obudziliśmy się o 5:00 rano. Na zdanie kluczy byliśmy umówieni na godzinę 7, więc zaczęliśmy poranek leniwie. Włączyliśmy telewizor i okazało się,
że powtarzają wczorajszy mecz, dzięki czemu poznaliśmy wynik - w meczu z dogrywką było 1:1, Włosi wygrali karnymi 3:2 i zostali mistrzami Europy. Jeszcze tylko śniadanie i w trasę.
Piękna pogoda nadal się utrzymywała. Wędrówkę zaczę-liśmy od śluzy Gorczyca, kontynuując numerację, ósmej. O tak wczesnej porze jakoś pusto tu było. Przy śluzie widoczny filar zburzonego mostu zwodzonego.
Na zakręcie szosy spotkaliśmy czer-wony szlak, który potem gdzieś skrę-cił w młodniaki po wyrębach, także złapaliśmy go dalej na leśnej drodze w połowie jeziora Serwy,
w okolicy jednego z licznych pól biwakowych. Chcieliśmy zrobić gdzieś przerwę nad wodą, niestety jeśli pojawiła się jakaś przecinka w gęstych trzcinach,
to miejsce było obstawione namiotami. W końcu na wejściu do Suchej Rzeczki znaleźliśmy dogodne miejsce w cieniu, żeby odpocząć.
Usiedliśmy przy moście i jazie na kanale Suchej Rzeczki (Serwianki), który łączy jezioro Serwy z Kanałem Augustowskim i w ten sposób zasila go wodą z jeziora Serwy.
Jest to punkt szczytowy Kanału Augustowskiego. Obok znajduje się wybudowana w latach 1947-1950 strażnica wodna operatora jazu.
Po odpoczynku podeszliśmy jeszcze do tutejszego sklepu uzupełnić zapasy. Dalej asfalt doprowadził nas do Kanału Augustowskiego,
z mostu ciekawie prezentował się jego dość długi prosty odcinek. W pobliżu, przy leśniczówce Królowa Woda, znajdują się
dwa polskie schrony bojowe,
jednak nie mieliśmy aż tyle czasu, żeby ich szukać.
Skręciliśmy w prawo i kontynuowaliśmy naszą wędrówkę wzdłuż kanału. Upał dawał się coraz bardziej we znaki. Przy końcu Czarnego Brodu zamiast skręcić,
poszliśmy dalej Gościńcem Czarnobrodzkim, dosyć szeroką, skąpaną w słońcu szutrówką. Na szczęście niedługo potem dostrzegliśmy poprzeczną przecinkę,
w którą skręciliśmy żeby iść bliżej kanału. Gdy do niego doszliśmy okazało się,
że wzdłuż biegnie piękna cienista leśna droga, a nią nasz zgubiony czerwony szlak.
Zrobiliśmy długą przerwę, siedząc nad brzegiem wpatrywaliśmy się w leniwie płynącą wodę kanału. Znalazło się też miejsce, żeby zamoczyć nogi.
Ruszyliśmy dalej, idąc obserwowaliśmy przez moment majestatycznie płynący kanałem statek.
Dotarliśmy do wyremontowanej w 2018 roku śluzy Swoboda (numer siedem) z malowniczo położonym domem mieszkalnym śluzowego.
Trafiliśmy na śluzowanie, które oglądali nieco liczniejsi w tym miejscu turyści.
Zatrzymaliśmy się na kolejną, tym razem krótszą przerwę. Jednak w upał ciężko się maszeruje.
Wędrując wzdłuż jeziora Studzie-nicznego doszliśmy do Studzienicznej.
Weszliśmy do drewnianego kościoła pw. MB Szkaplerznej oraz skręciliśmy do kaplicy na Wyspie Studzienicznej.
Przy kaplicach dużo turystów i pielgrzymów, trudno było robić fotki.
Stąd, przekonani opisem trasy Waldemara na sobotniej odprawie, postanowiliśmy pójść północną stroną jeziora Białego Augustowskiego unikając długiego przejścia przez przedmieścia Augustowa.
Minęliśmy Przewięź, w której na kolejnej śluzie na naszej trasie (numer sześć) był spory ruch. Za kanałem rozglądaliśmy się za miejscem na obiad,
zatrzymaliśmy się w barze „Lisica”, wreszcie na kartaczach.
Dalej wędrowaliśmy szeroką leśną drogą z szlakiem rowerowym, niestety bez widoku na jezioro. Dopiero w Wielkim Polu, przy polu namiotowym "Ostry Róg",
odkrył się przed nami fragment jeziora, skorzystaliśmy tu z baru. Potem leśna droga, co jakiś czas przemykał nią samochód wzbijając chmurę kurzu. Droga doprowadziła nas do torów
i drogi wojewódzkiej, z której po chwili skręciliśmy w stronę jeziora Necko, tu postanowiliśmy chwilę odpocząć w małym barze przy plaży.
Idąc dalej widokowymi bulwarami do centrum skręciliśmy w pobliżu wyciągu dla narciarzy wodnych.
Przeszliśmy przez cmentarz, na którym zerknęliśmy na kilka zabytkowych nagrobków, w tym żeliwnych z poł. XIX wieku, odlanych w Hucie Sztabińskiej i znaleźliśmy się na moście nad Nettą.
Na bazę dotarliśmy tuż po 19:00, oczywiście spóźniliśmy się na rejs. Zmęczeni zalegliśmy w namiocie oczekując na powrót grupy i odprawę, która zaczęła się później.
Poznaliśmy na niej komandora Dariusza, który miał nam przewodzić przez kolejne dni.
Na odprawie, ze względu na 44-kilometrową długość trasy do przejścia następnego dnia,
zaproponowano uczestnikom trzy warianty podjazdu: do Sajenka, czyli przedmieść Augustowa, pozostałoby wówczas ponad 34 km marszu, do Balinki - zostaje około 30 km,
ostatni przystanek to Hruskie, skąd do Lipska jest kilkanaście kilometrów. Przed wyjazdem na rajd rozważaliśmy przejście trasy bez podjeżdżania,
po dwóch dniach wędrówki, idąc spać, braliśmy już pod uwagę jeden z dwóch pierwszych wariantów podjazdu. Decyzję mieliśmy podjąć rano.
Dzień 3. 13 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Augustów (Sajenek) - rezerwat Kozi Rynek - leśniczówka Kozi Rynek - Krasne - Lipsk 32 km
Nasza trasa: Balinka (przy DW664) - rezerwat Kozi Rynek - leśniczówka Kozi Rynek - Krasne - Kładka - Nowy Lipsk - Jałowo - Lipsk 26 km (wg GPS 29 km).
Pobudkę zrobili nam współtowarzysze, którzy zaczęli krzątać się po obozowisku. Z porannych rozmów dowiedzieliśmy, że o świcie na pełną trasę wyruszył jeden młodzieniec.
Szybko się ogarnęliśmy, poszliśmy do pobliskiego sklepiku po śniadanie i zakupy na cały dzień.
Mając świadomość, że po drodze nie będzie gdzie się zaopatrzyć, a pogoda zapowiada się upalna,
poza jedzeniem kupiliśmy bardzo dużo wody, w sumie zabraliśmy cztery duże butelki. Pokręciliśmy się po marinie i o 8:00 zameldowaliśmy się z bagażami na miejscu zbiórki.
Czekał na nas "krótki" autobus augustowskiego MPK, który miał przewieźć nasze bagaże do Lipska wysadzając nas w poszczególnych miejscach początku wędrówki.
Organizatorzy zrobili szybkie rozeznanie, kto skąd chce startować, okazało się, że z Sajenek nikt. Więc pierwszy przystanek Balinka.
Autobus wypełniony uczestnikami i bagażami ruszył chwilę po godzinie ósmej. Mimo że nie było to jakoś daleko, jazda się bardzo dłużyła.
Zatrzymaliśmy się w lesie gdzieś chyba na wysokości parkingu, już chcieliśmy wysiadać gdy okazało się, że tylko zgarnęliśmy młodzieńca,
który wyruszył o świcie na trasę i przeszedł kilkanaście kilometrów. Nie wiemy, czy się pogubił, złapał kontuzję, czy przegrał wojnę z ślepakami.
Wysiedliśmy w środku puszczy, na drodze wojewódzkiej 664, na skrzyżowaniu z drogą do Balinki, poza nami zrobił to jeszcze jeden młody chłopak.
Strzałka drogowskazu do miejsca pamięci skierowała nas na Kozi Rynek. Młodzieniec ruszył "z kopyta" i szybko zostawił nas z tyłu.
Ślepaki powoli zaczęły atakować, im dalej w las tym było ich więcej.
Uzbrojeni w ręcznik i koszulkę oganialiśmy się od natrętnych owadów, o dziwo dość skutecznie. Ze zrozumiałych względów tempo też mieliśmy
całkiem niezłe, ponieważ zatrzymanie groziło tym, że natychmiast obsiądą nas żądne krwi owady, wspominała o tym Kasia na wczorajszej odprawie.
Po pół godzinie młodzieniec minął nas zawracając do szosy, my maszerowaliśmy dalej.
|
Nareszcie Kozi Rynek. Na parkingu biwakowała jakaś rodzina z rowerami, właśnie przygotowywali śniadanie na grillu.
Ciekawa sprawa, okazało się, że jest to jedyne miejsce gdzie ślepaki dały spokój, jedynie komary w dużych ilościach brzęczały koło ucha.
Zrobiliśmy zdjęcie pomnikowi upamiętniającemu potyczkę żołnierzy Armii Krajowej z żandarmerią niemiecką z 1943 roku
i przeszliśmy ścieżką dydaktyczną przez rezerwat do mogiły powstańców styczniowych.
Miejsce to zostało opisane przez
Zbigniewa Nienackiego w książce "Pan Samochodzik i templariusze".
Krótka przerwa przy parkingowej wiacie i dalej w trasę, do spragnionych krwi ślepaków.
W końcu pożegnaliśmy mokry las, w suchym sosnowym ślepaki zniknęły, w sumie przebrnęliśmy przez ich morze bez ugryzień, jednak nieustanne omiatanie się koszulką i ręcznikiem było skuteczne.
Zrobiliśmy przerwę na dużym skrzyżowaniu, drewniany znak wskazywał 6 km do Krasnego.
Skoro zagrożenie minęło, można było zmienić spodnie z 3/4 na krótkie,
w ten upał nie dało rady już dłużej w nich iść. Dalej szliśmy leśną drogą, podjadając co jakiś czas maliny, jagody i poziomki.
Przed Krasnym zrobiliśmy jeszcze jedną krótką przerwę. Upał dawał nam w kość.
Na odprawie zaproponowano przejście przez kładkę na Biebrzy prowadzącej z Nowego Lipska do Jałowa, postanowiliśmy skorzystać z propozycji.
W związku z tym od Krasnego zaczęliśmy się przemieszczać na azymut zarastającymi leśnymi drogami. Przeszliśmy przez pas piaszczystych wzgórz,
przecięliśmy DW664, lasem doszliśmy do Nowego Lipska, gdzie trafiliśmy na tablicę informacyjną i początek szlaku łącznikowego do kładki.
Warto było tu dojść. Szliśmy
czerwono oznakowaną ścieżką dydaktyczną
poprowadzoną drewnianymi pomostami wśród bezkresnych bagiennych łąk. Niestety mniej zwracaliśmy uwagę na ślepaki, z czego one skorzystały.
Weszliśmy na platformę widokową,
potem doszliśmy do czatowni. W końcu dotarliśmy do przeprawy przez Biebrzę.
Łańcuchem przeciągnęliśmy pomost na naszą stronę i za pomocą stalowych lin przemieściliśmy się na drugi brzeg.
Dochodząc do Wyspy Jałowskiej opuściliśmy teren Biebrzańskiego
Parku Narodowego. Droga wojewódzka nr 673 przez most nad rozlewiskami Biebrzy doprowadziła nas do Lipska.
Na wejściu do miasta pozostałości campingu i basenu, smutny widok.
Ale dalej miła niespodzianka, bar z zimnym złocistym trunkiem i obiadem. Najedliśmy się, ugasiliśmy pragnienie i chyba jako ostatni doszliśmy do bazy.
Przez najbliższe dwa dni nocleg niestety pod dachem w szkole.
Znaleźliśmy miejsce w jednej z sal, rozłożyliśmy spanie w rogu przy oknie, co później okazało się niezbyt dobrym pomysłem.
Wieczorem, na dość wcześnie zor-ganizowanej od-prawie, zostaliśmy zaproszeni na "Wieczór Pamięci w 78 rocznicę mordu mieszkańców Lipska w Naumowiczach"
oraz na koncert w wykonaniu nauczycieli - poezja śpiewana i promocja tomiku historycznego prof. Adama Dobrońskiego "Lipsk nad Biebrzą zaprasza. Dawniej i dziś."
Zmęczeni z zaproszenia nie skorzystaliśmy. Wieczorem zgraliśmy się z pogodą - zrobiliśmy pranie, a na zewnątrz dość mocno lunęło.
Dzień 4. 14 lipca 2021 rok. Zwiedzanie Lipska i okolicy lub wycieczka autokarowa na trasie: Lipsk - Krasnybór - Sztabin - Jaminy - Gabowe Grądy - spacer w dolinie Biebrzy -
Osowiec Twierdza - Goniądz - Dolistowo - Różanystok - Lipsk
Nasza trasa: Różanystok - Jaczno - Chilmony - Rogożynek - Lipsk (wg GPS 22,5 km).
Muchy całą noc nie dawały spać, były ich chyba setki. Coraz bardziej żałowaliśmy, że nie można było spać pod namiotem.
O świcie już się kręciliśmy. Dzisiaj część osób szykowała się na wykupioną wycieczkę autokarową, wyjazd mieli o godz. 7.
Dla pozostałych kilkunastu osób organizatorzy zorganizowali małą, 4-godzinną objazdówkę na trasie: Rygałówka - Bobra Wielka
- Nowy Dwór - Jaczno - Różany Stok - Dąbrowa Białostocka. Nasza baza miała być w tym czasie zamknięta na trzy spusty.
My postanowiliśmy wędrować. W sali było bardzo gorąco,
ale wychodząc baliśmy się zostawić uchylone okno ze względu na rozłożone pod parapetem nasze rzeczy.
Mieliśmy nadzieję, że nikt go nie otworzy podczas naszej nieobecności.
O 7:42 mieliśmy PKS do Różanegostoku. Po drodze na przystanek zrobiliśmy zakupy na całą trasę nie mając pewności,
czy po drodze będzie możliwość uzupełnienia zapasów.
Po 40 minutach dojechaliśmy do naszego miejsca startu. W Róża-nymstoku zwiedziliśmy
Sanktuarium Maryjne
z późnobarokowym kościołem pw. Ofiarowania NMP, obok remon-towany był klasztor.
Przeszliśmy obok Cerkwi Zimowej św. Sergiusza z Radoneża z 1901 r. oraz wzniesionego
około 1904 roku dawnego szpitala, który w latach 1921-22 służył jako szpital epidemiczny,
a w latach 70. i 80. XX wieku mieściło się tu kino
Warto zerknąć na PDF "DZIENNIK URZĘDOWY WOJEWÓDZTWA PODLASKIEGO Nr 35/2011", w którym m.in. opisana została historia i zabytki okolic
(czytać od str. 42)
.
Mijając pastwiska pełne koni wyszliśmy na trasę. Z łąk i pól rozprzestrzeniał się niesamowity widok.
Na jednym z wzniesień widzieliśmy jeszcze różanostocki kościół, a przed nami już była widoczna cerkiew w Jacznie,
z lśniącymi w słońcu niebieskimi kopułami.
Na wejściu do Jaczna przywitało nas stado krów, które były wyprowadzane na łąki.
Wiejską uliczką biegnącą wzdłuż starej zabudowy doszliśmy
do wybudowanej w latach 90. XX wieku cerkwi Zmartwychwstania Pańskiego,
akurat także była w trakcie remontu.
Na parkingu przed cerkwią nie przejmując się naszą obecnością szukał pożywienia dudek. Z daleka zerknęliśmy na cmentarną cerkiew Świętych Niewiast Niosących Wonności.
Wyglądała na zupełnie nową, nie przyszło nam na myśl, że jest zabytkowa i tylko dopiero co odnowiona.
Skręciliśmy w pola. Przez jakiś czas widoczne by-ły w oddali krzyże na kościele w Różanymstoku i cerkwi w Jacznie.
Momentami drogi były tak podmokłe, że z przyjemnością po kolana brodziliśmy w wodzie, chociaż trochę ochłody.
Niedaleko Harasimowicz dotarliśmy do asfaltu, gdzie naszym oczom ukazał się
pomnik Grzegorza Kunawina,
Bohatera Związku Radzieckiego, który 26 lipca 1944 roku w trakcie zaciętych walk armii radzieckiej z wojskami hitlerowskimi własnym ciałem zasłonił ckm.
Tuż obok, przed dawnym stawem młyńskim (niegdyś był tu ogromny zbiornik wodny zwany już w wieku XVII
Wielkim Stawem)
minęliśmy ruiny dawnej karczmy i młyna, doszliśmy do rzeki. Stojąc na moście obserwowaliśmy dwóch mężczyzn,
którzy próbowali wyjechać autem z podmokłej łąki. Gdy w końcu się wydostali, przeszli pieszo przez to miejsce w kierunku zakola rzeki.
Ruszyliśmy za nimi podejrzewając, że jest dogodne zejście do wody.
Nie myliliśmy się, schłodziliśmy się w dość głębokiej w tym miejscu Sidrze, zrobiliśmy też dłuższą przerwę.
Odpoczywaliśmy mocząc nogi, które podgryzały nam liczne w tym miejscu małe rybki. Wypoczęci wróciliśmy do mostu i ruszyliśmy dalej.
Przed wsią Chilmony przecięliśmy drogę, która biegła dawnym nasypem kolejowym, a potem na przydrożnej skarpie zobaczyliśmy zgrupowanie pięciu krzyży,
w tym jeden ciekawą inskrypcją widoczną na fotce, poniżej tłumaczenie (własne, w internecie nic na ten temat nie można znaleźć):
ЗA УПOКOИ ДУШИ
KAPЛA ЯHУЦИКА
УБИTАГО ВО ВРЕМЯ
РУССКО-ТУРЕЦКОЙ
ВОЙНЫ ВЪ 1877 Г.
И ЗА УПОКОИ УСОПШАГО
BАРФОЛОМЕЯ ТАРАСЕВИЧА
И ИХЪ РОДСТВЕННИКОВ,
КРЕСТЪ СООРУЖЕНЪ
КАЗИМИРОМЪ ЯНУЦКЪ 1878 Г.
|
Za spokój duszy
Karla Januczika
zabitego w czasie
rosyjsko-tureckiej
wojny w 1877 r.
i za spokój uratowanego
Bartłomieja Tarasiewicza
i ich krewnych.
Krzyż wybudował
Kazimierz Januczik 1878 r.
|
|
|
We wsi okazało się, że jest tu sklep, przy którym można było odpocząć, skorzystaliśmy z okazji. W sklepie Panie zainteresowały się skąd wędrujemy,
chociaż najpierw myślały, że podróżujemy rowerami. Opowiedziały trochę tutejszych historii, a to o znajdującej się tu kiedyś karczmie żydowskiej
(w necie nie znaleźliśmy informacji na ten temat), a to o linii kolejowej, przez której nasyp przed chwilą przechodziliśmy.
Była to Zaniemeńska Kolej Żelazna biegnąca z Grodna przez Suwałki do stacji Orany (obecnie na Litwie). W czasie jej istnienia, czyli do roku 1945,
mieszkańcy wsi wszystkie sprawy załatwiali w Grodnie, które było znacznie bliżej niż Augustów.
Przystanki znajdowały się w pobliskich Harasimowiczach i Dubaśnie. Na temat krzyży Panie niewiele mogły powiedzieć, stoją "od zawsze" i są dekorowane przy okazji świąt.
Ze sklepu wyszliśmy w samo południe na szutrową drogę bez śladu cienia, po prostu patelnia. Minęliśmy Nowosiółki i doszliśmy do mostu na Biebrzy, za nią pod lasem krótka przerwa,
z posiedzenia wygoniły nas mrówki. Szliśmy zanikającą drogą biegnącą wzdłuż granicy BPN, na szosę wyszliśmy przy rozproszonych zabudowaniach Nowego Rogożyna.
W niedalekim Rogożynku asfalt skręcił w kierunku Lipska, my poszliśmy prosto do końca wioski sprawdzając, czy jest tu sklep, niestety nie było.
Poza tym odchodziła tu polna droga równoległa do szosy, zawsze przyjemniej jest iść trawą i w dodatku cieniem. W końcu jednak wróciliśmy na asfalt,
przed nami ostatnia prosta droga, w oddali Lipsk. W towarzystwie komarów i ślepaków zbliżyliśmy się do cywilizacji, upał znowu dawał nam w kość.
Na skraju miasta skierowaliśmy się w stronę schronu Linii Mołotowa, zobaczyliśmy go z daleka, rezygnując jednak z podejścia bliżej.
Zostawiliśmy zbędne rzeczy w szkole i po-szliśmy do wczorajszego baru na obiad i nie tylko. Na dzisiejszy wieczór zaplanowane były kolejne atrakcje,
najpierw premiera mobilnej gry terenowej "Czarna perła", wracając z obiadu mijaliśmy miejscowych i rajdo-wiczów biegających z mapami i smartfonami.
Start i zakończenie gry, a także wieczorna potańcówka z zespołem
"Chłopcy z Nowoszyszek"
oraz wspólne śpiewanie z Zespołem Regionalnym "Lipsk" miały odbyć się w miejscu nazywanym "Lola" od
Lipskiego Ośrodka Lokalnej Aktywności. Do tego były tu stoiska okolicznych kół gospodyń wiejskich (spróbowaliśmy m.in. pysznego sera twarogowego),
a także poczęstunek w formie bigosu oraz kiełbasek na ognisko. Zwijał się widziany jeszcze rano cyrk, którego afisze spotykaliśmy na trasie do końca rajdu.
Na początku było wręczenie nagród, przemówienia miejscowych oficjeli jak i podziękowania naszego komandora.
Burmistrz, ze względu na nasz pobyt, specjalnie przeniósł atrakcje na środek tygodnia,
także czas spędzony w Lipsku odczuliśmy na bogato :)
Będąc dopiero co po obiedzie tylko skosztowaliśmy potraw, spać poszliśmy dobrze najedzeni.
Dzień 5. 15 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Lipsk - Jałowo - Szuszalewo - Kamienna Stara - Kamienna Nowa - leśniczówka Trzyrzeczki 20 km
Nasza trasa: Lipsk - Jałowo - Szuszalewo - Kamienna Stara - Kamienna Nowa - Hamulka - Kuderewszczyzna - Zwierzyniec Wielki - Kuderewszczyzna - leśniczówka Trzyrzeczki (wg GPS 30 km).
Muchy dopilnowały, żebyśmy za długo nie spali. Po cichu spakowaliśmy się i po godzinie 6 wyruszyliśmy. Najpierw zakupy, musieliśmy przecież
zaopatrzyć się na cały dzień, potem śniadanie spożyte na ławeczce w rynku. Wyszliśmy z Lipska, początkowy odcinek postanowiliśmy przejść dosyć ruchliwym asfaltem.
Na wysokości Jałowa skręciliśmy w szutrówkę biegnącą między ścianami wysokiej kukurydzy,
która doprowadziła nas do czerwonej ścieżki edukacyjnej.
Weszliśmy na kładki, na rozwidleniu wybierając kontynuację czerwoną ścieżką. Podczas przejścia towarzyszyły
nam wszelkiej maści owady, w tym ulubione ślepaki, co skutkowało niezłym tempem. Prawie przebiegliśmy pomostami, przerwę zrobiliśmy przy wiacie
znajdującej się, w zależności od kierunku marszu, na wejściu/wyjściu z kładek. Chwilę odpoczęliśmy, w tym czasie mijali nas turyści i rowerzyści
pytając, czy idziemy na Trzyrzeczki, pewnie wcześniej już większą grupę naszych wyprzedzili. Część z nich zdaje się zrezygnowała z kładek i doszła tu asfaltem.
W Szuszalewie skręciliśmy na chwilę do widocznych na wzgórzu krzyży przydrożnych. Po drodze minęliśmy kilka pięknych starych drewnianych domów,
a na końcu wsi wdrapaliśmy się na niewielką wieżę widokową z panoramą na biebrzańskie bagna. Pół kilometra dalej, w Kolonii Szuszalewo,
stanęliśmy na rozwidleniu dróg zastanawiając się przez chwilę, jak iść, zresztą nie tylko my. W lewo i prawo odchodziły piękne szutrowe drogi,
my wybraliśmy ledwo widoczną drogę idącą w łąki,
najbardziej pasowała do kierunku na mapie. Dwoje turystów poszło za nami.
Po kolejnych 500 metrach droga zaczęła zanikać, współtowarzysze się wycofali. Poszliśmy dalej coraz bardziej zarastającą łąką.
Doszliśmy do rowu, przez który nie dało się przejść, skręciliśmy w prawo. Pokonaliśmy 2 mniejsze rowy, za którymi złapaliśmy wyraźniejszą drogę,
a w oddali na drzewie pojawił się niebieski znak szlaku. Opuściliśmy łąki i dalej wędrowaliśmy wyraźną leśną drogą. Musieliśmy uważać na leśne pszczoły,
które w ścieżce miały swoje niezliczone gniazda wyglądające jak małe wulkany.
Po wyjściu z lasu, idąc drogą pośród zbóż, doszliśmy do drewnianego kościoła pw. św. Anny w Kamiennej Starej.
Świątynia była zamknięta, obejrzeliśmy ją z zewnątrz, zerknęliśmy na grób, w którym zostały złożone prochy
gen. Nikodema Sulika i jego małżonki Anieli.
Zmęczeni zrobiliśmy dłuższą przerwę na ławeczkach w cieniu starych drzew. Na szczęście przy kościele znajdował się kran, z którego skorzystaliśmy.
W momencie kiedy ruszaliśmy dotarła do nas większa grupa OWRP-owiczów, którzy jak my postanowili odpocząć w cieniu. Mówili, że szli naszymi śladami przez łąki.
Idąc przez wieś spotkaliśmy p. Andrzeja Gry-goluka, jednego z organizatorów naszej trasy, z BPN.
Chwilę porozmawialiśmy, przekazaliśmy, że chcemy iść dłuższą trasą, liczyliśmy, że zobaczymy kilka schronów Linii Mołotowa.
Pierwsze podejście do schronu przy szosie do Nowej Kamiennej niestety bez powodzenia. Zbyt mało dokładna mapa nie ułatwiała nam
zlokalizowania betonowego obiektu. Poza tym podejrzewamy, że w zielonym gąszczu przeszliśmy obok nie zauważając go.
Ale za to malin najedliśmy się za wszystkie czasy.
Troszkę zniechęceni cofnęliśmy się i skręciliśmy w drogę, przy której miał znajdować się cmentarz żołnierzy rosyjskich z 1915 roku.
Na skraju lasu zrobiliśmy krótką przerwę.
W tym czasie leśną drogą przejechało auto z uczestnikami z naszej trasy, pewnie też szukali tego co my. Doszliśmy do pierwszowojennego cmentarza, zobaczyliśmy kilkanaście mogił.
Widać, że ktoś niedawno uporządkował i oznaczył poszczególne groby. Dalej szliśmy lasem do kolejnego schronu, tym razem namierzyliśmy go bez problemu,
obiekt jest dość dobrze zachowany, trudno go było ominąć.
Upał dawał nam się we znaki. W Kamiennej Nowej odpoczęliśmy przy dworcu kolejowym. Widząc jak szybko kończy nam się woda do picia,
postanowiliśmy zmienić pierwotnie zaplanowaną trasę z przejściem przez schrony w pobliżu mostu kolejowego nad Biebrzą.
Pewnie i tak z powodu braku dokładnej mapy większości z nich byśmy nie znaleźli. Obraliśmy kierunek na Zwierzyniec,
gdzie miał znajdować się sklep, w miejscu noclegu nic nie było, więc i tak musieliśmy uzupełnić zapasy na wieczór.
Przed nami droga asfaltowa, w upał jedna z mniej przyjemnych rzeczy.
Na skrzyżowaniu wypatrzyliśmy na mapie równoległą drogę biegnącą lasem, postanowiliśmy nią pójść.
Niestety w pewnym momencie droga zniknęła, dalej ścieżkami co rusz wchodziliśmy w ślepe zaułki.
Przechodząc przez jakąś przecinkę z daleka ujrzeliśmy schron, ale nie podchodziliśmy do niego.
Ostatecznie przedzierając się przez las wyszliśmy z powrotem na asfalt gdzieś między Hamulką a Kuderewszczyzną.
Idąc szosą widzieliśmy w polach kolejne schrony otoczone zbożem.
Podobnie jak na Roztoczu, żeby przyjrzeć się im dokładniej należałoby tu przyjechać wiosną lub późną jesienią, kiedy dostęp do nich będzie łatwiejszy.
Weszliśmy do Kuderewszczyzny, we wsi minęliśmy ciekawe drewniane zabudowania i przydrożne krzyże, a na końcu drogę przeszło nam stado krów.
Skręciliśmy na Zwierzyniec. Z daleka widoczna była wieża współczesnego kościoła pw. NMP Królowej Polski. Zrobiliśmy zakupy,
niestety czynny był tylko mniejszy, słabiej zaopatrzony sklep. Za wsią zrobiliśmy przerwę spożywając na łące jeden z zakupów.
W czasie przerwy nadciągnęły czarne chmury, zagrzmiało, ale zerwał się przyjemny wiatr. Ryzyko zmoknięcia zmobilizowało nas do marszu.
Po drodze, na polu z tytoniem, minęliśmy dziwne urządzenia, następ-nego dnia mieliśmy okazję zobaczyć je w działaniu.
Na dzisiejszą metę doszliśmy jednak na sucho. Zastaliśmy warunki, które dawniej zdarzały się na OWRP-ach częściej: przed leśniczówką TOI TOI-e,
a przy obozowisku beczkowóz, w którym była woda do mycia. Całe życie obozowe koncentrowało się pod drewnianą wiatą z grillem.
Rozbiliśmy namiot, zjedliśmy "konserwowy" obiad.
W pewnym momencie pojawiła się propozycja wyjazdu na obejrzenie zrekonstruowanego
schronu Linii Mołotowa, z której oczywiście skorzystaliśmy. Pojechaliśmy do Hamulki kilkuosobową grupą na dwa samochody.
Po zrekonstruowanym obiekcie oprowadzał nas jego gospodarz, Pan Jan Kułak z
Grupy Badawczej Kriepost.
Najpierw obejrzeliśmy schron z zewnątrz, ale zaczęło padać, więc weszliśmy do środka. Tradycyjnie mieliśmy ze sobą plecak z czołówkami,
które bardzo przydały się podczas zwiedzania wnętrza schronu. Pan Jan oprowadził nas po wszystkich zakamarkach opisując szczegółowo
każdy element.
Po około 1,5 godziny wróciliśmy na bazę. Trafiliśmy na konkurs krajoznawczy, przeprowadzone zostały od razu dwa etapy:
zaległy i aktualny. Podczas odprawy znowu się rozpadało.
Odwiedził nas Pan burmistrz Dąbrowy Białostockiej Artur Gajlewicz, który ufundował uczestnikom poczęstu-nek - kiełbaski na ognisko zastąpione dziś grillem pod wiatą.
Wieczorem świętowaliśmy również osiemnastkę córki Komandora. Przy leśniczówce nie było latarni, więc po zmroku przy beczkowozie
aktywowała się prowizoryczna łazienka. Ochlapaliśmy się jak inni i zmęczeni szybko poszliśmy spać.
Dzień 6. 16 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Leśniczówka Trzyrzeczki - Olsza - Lewki - Kiersnówka - Laudańszczyzna - Okopy - Suchowola 18 km, dalej przejazd do Korycina.
Nasza trasa: Leśniczówka Trzyrzeczki - Zwierzyniec Wielki - Małowista - Domuraty - Horodnianka - Podhorodnianka - Żakle - Ciemne - Podostrówek - Ostrówek - Leśniki - Suchowola (wg GPS 28 km)
i przejazd do Korycina.
Obudziliśmy się o godzinie 6, konsternacja nastąpiła, gdy spojrzeliśmy na zegarki. Okazało się, że telefony chyba wszystkich rajdowiczów złapały białoruską sieć,
w rzeczywis-tości była dopiero 5 rano. Zjedliśmy śniadanie, szybko się spakowaliśmy i jako jedni z pierwszych byliśmy gotowi do wymarszu.
Podeszliśmy jeszcze do pana Andrzeja z prośbą, żeby pokierował nas do schronu, który miał znajdować się w pobliżu leśniczówki.
Pan Andrzej specjalnie dla nas przerwał śniadanie i zaprowadził nas na miejsce.
Okazało się, że jest tam wyznaczona ścieżka dydaktyczna, ostatnio nieco zarośnięta.
Od naszego przewodnika usłyszeliśmy historię schronu, również tą bardzo współczesną.
Wracając do leśniczówki trafiliśmy na mogiłę żołnierzy poległych w 1939 roku, jak się później okazało radzieckich, w końcu po 17 września tu doszli.
Podziękowaliśmy za oprowadzenie i skierowaliśmy się w stronę znanego nam już Zwierzyńca Wielkiego. Dziś, chcąc zobaczyć jeszcze kolejne schrony Linii Mołotowa, postanowiliśmy wędrować swoją trasą.
Idąc widzieliśmy wczorajsze maszyny w użyciu, służyły do zbioru liści tytoniowych. Mijaliśmy też liczne krzyże wotywne,
które właściwie towarzyszyły nam przez cały dzień, tak jak ciekawa drewniana zabudowa. Zapasy na drogę tym razem zrobiliśmy w większym sklepie na rogu.
Ze Zwierzyńca Wielkiego poszliśmy asfaltem w stronę Małowistej, gdzie w słynnym sklepie U Kubusia zrobiliśmy krótką przerwę.
Dalej asfaltową drogą skierowaliśmy się do Domurat, po drodze w lesie miały być schrony. Skręcaliśmy z szosy w każdą wyraźniejszą leśną ścieżkę,
ale niestety nie zlokalizowaliśmy go. Postanowiliśmy jednak nie tracić za dużo czasu na szukanie.
Po wyjściu z lasu w oddali widoczny był kościół w Sztabinie. Za Domuratami przeszliśmy przez krajową „8”,
mimo naprawdę dużego ruchu udało nam się bez większych problemów. Kawałek dalej w lesie zrobiliśmy krótką przerwę.
Przed Horodnianką złapaliśmy niebieski szlak, którym doszliśmy do Podhorodnianki. Tu zainteresowała się nami młoda gospodyni pytając, czy nie szukamy noclegu,
odparliśmy, że schronów. Pokierowała nas do jednego z nich, powiedziała, że zazwy-czaj wędrowcy szukają tu miejsca noclegowego. Pierwszy schron był we wsi,
drugi zaraz za wsią, przy samej drodze pilnowany przez krowę. Kolejne podobnie jak wczoraj stały w oddali otoczone łanami zbóż.
Szliśmy szutrówką, zaczęło robić się gorąco. W Żaklach, naprzeciw murowanej kapliczki
znaleźliśmy kawałek cienia z widokiem na bocianie gniazdo, zdecydowaliśmy się na dłuższy postój.
Odpoczywając obserwowaliśmy młode boćki czekające na pokarm, wzbudzające charakterystyczny klekot w momencie, gdy przylatywali skrzydlaci rodzice.
Ruszyliśmy dalej, w Podostrówku po namyśle zrezyg-nowaliśmy z wariantu trasy, w którym musielibyśmy do samej Suchowoli wędrować patelnią bez możliwości uzupełnienia napojów.
Skierowaliśmy się w stronę Ostrówka, gdzie przy DK8 trafiliśmy na stację benzynową z małym sklepem i ławeczką,
z czego skwapliwie skorzystaliśmy. Potem weszliśmy na krajówkę, niestety musieliśmy nią kawałek przejść i dalej skręciliśmy w drogę szutrową.
Cały czas kierowaliśmy się w stronę Suchowoli. Powinniśmy tam dotrzeć na 16, aby zdążyć na zorganizowany transport do Korycina.
O godzinie 14 przewidziana była wizyta w Tatarskim Centrum Kultury z degustacją tatarskich przysmaków, ale na to nie mieliśmy szans.
Wędrowaliśmy leśnymi drogami, w końcu przecięliśmy DW670, jednak po drugiej stronie zaznaczona na mapie droga zaczęła nam zanikać.
W końcu stanęliśmy przed polem kukurydzy, nie mając wyjścia poszliśmy wzdłuż jego granicy, w ten sposób wycofaliśmy się do drogi wojewódzkiej.
Już nie kombinując przeszliśmy nią do "ósemki".
|
|
Na wejściu do Suchowoli zajrzeliśmy na miejsce pamięci oraz znajdujący się za nim cmentarz żydowski.
Kawałek dalej, pod mostem moczenie zakurzonych nóg w Olszance.
Stąd kierowaliśmy się do centrum. Szybki rzut oka na miasto: klasycystyczny kościół parafialny pw. św. Piotra i Pawła,
głaz informujący o nadaniu miana środka Europy oraz ażurowy łuk, element ołtarza polowego na lotnisku Krywlany w Białymstoku
w czasie wizyty papieża Jana Pawła II w 1991 r. Zdążyliśmy na nasz transport, na poczęstunek już niestety nie.
Dojechaliśmy do szkoły w Korycinie. Tu mieliśmy podwójny nocleg i małe utrudnienie z prysznicem: jeden znajdował się w szkole,
kolejne mniej więcej ok. 600 metrów od miejsca noclegu, przy kompleksie boisk sportowych. Rozbiliśmy namiot, spakowaliśmy się na prysznic.
W sumie utrudnienie żadne - i tak poszlibyśmy w tę stronę na obiad. W oczekiwaniu na swoją kolejkę skorzystaliśmy z restauracji naprzeciwko.
Po prysznicu postanowiliśmy zajrzeć na pobliską plażę, a tam w knajpce... czeskie piwo. Nic już więcej nam nie trzeba było na zakończenie dnia.
Ci, którzy podjechali lub przyszli tu na skróty, mogli skorzystać ze sprzętu pływającego za darmo. Wróciliśmy na odprawę, podczas której usłyszeliśmy
o zmianie miejsca startowego następnego dnia. Według regulaminu powinniśmy zacząć w Suchowoli, wstępnie organizatorzy zapowiadali
podwiezienie nad zalew do Karpowicz (oszczędzając nam kilka km asfaltu), jednak w związku z zalaniami terenu ostatecznie mieliśmy wylądować w Krzywej.
Wieczorem tradycyjne pogawędki przerwane nadchodzącą burzą, która ostatecznie nas ominęła.
Dzień 7. 17 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Suchowola - Karpowicze - Jatwieź Mała - Trzyrzecze - Skindzierz - Brzozowa - Mielniki - Korycin (zwiedzanie Parku Kulturowego w Milewszczyźnie k. Korycina) 26 km
Nasza trasa: Krzywa - Trzyrzecze - Skindzierz - Brzozowa - Mielniki - Korycin (wg GPS 21,8 km).
Dziś na szczęście podwójny nocleg, nie musimy się zwijać. Rano zakupy, na śniadanie chłodnik i ser koryciński.
Czekaliśmy do godziny 9:00 na autobus, który zgodnie z wczorajszymi zapowiedziami miał nas zawieźć do wsi Krzywa przed Suchowolą,
skąd mieliśmy dzisiaj wędrować. Na przejście trasy zdecydowało się niewiele osób, jednak zalew, możliwość z darmowego korzystania
ze sprzętu wodnego oraz zapowiadająca się piękna pogoda zatrzymały turystów w Korycinie.
Pojechaliśmy bardzo ruchliwą ósemką. Ponieważ miejsce startu znajdowało się po lewej stronie, dla bezpieczeństwa przewodnik zdecydował,
że autokar dojechał do Suchowoli, w miejscowości zawrócił,
a następnie po odpowiedniej stronie wysadził nas w Krzywej, naprzeciw wiatraka. Tu przewodnik wskazał, w którą mamy skręcić drogę.
W sumie na trasę wyruszyło 10 osób. Za plecami zostawiliśmy "krajówkę", po kilkuset metrach wyszliśmy z lasu na łąki.
W pewnym momencie droga skończyła się, a my zorientowaliśmy się, że przewodnik pokierował nas o jedną przecznicę za wcześnie.
Poprzeczną ścieżką przeszliśmy na prawidłową drogę. Szliśmy żwawo przodem, pozostali swoim tempem coraz bardziej się od nas oddalali.
Jedynie Rafał pozostawał w zasięgu wzroku.
Na skrzyżowaniu polnych dróg przed mostem na Brzozówce trafiliśmy na znaki zielonego szlaku, z którym skręciliśmy w lewo.
Wędrowaliśmy wśród bezkresnych łąk, fantastyczne widoki, których klimatu nie da się uchwycić aparatem.
Co jakiś czas trafiliśmy na podeszczowe rozlewiska, na szczęście sandały nam się przydały, nawet przyjemnie było przechodzić
przez ciepłą wodę bez ich zdejmowania.
Wokół odzywały się kumaki, gdzie nie gdzie przelatywało mniej lub bardziej pospolite ptactwo.
Koło dużego rozlewiska na łące skręciliśmy w stronę Trzyrzecza. Na końcu wsi mijaliśmy gospodarza, który karcherem czyścił płot.
Poprosiliśmy, żeby ochłodził nas jego mgiełką. Nie dowierzał, ale spełnił naszą prośbę, jak się wieczorem okazało nie tylko
my skorzystaliśmy z tego prysznica. Dotarliśmy do DK8 i Skindierzy,
na schodach przed sklepem zrobiliś-my krótką przerwę, uzupełniliśmy zapasy na dalszą drogę i znaleźliśmy 10 zł :)
Za wsią zrobiliśmy dłuższy postój w miejscu z widokiem na stado bocianów. Naliczyliśmy 43 sztuki, tu musi być wysoki przyrost naturalny....
W Brzozowej na moście nad Brzozówką zagadali do nas dwaj mieszkańcy wsi, pytali skąd i dokąd idziemy. Opowiedzieli o nocnej nawałnicy z gradem, która wybiła pole kukurydzy.
Rzeczywiście, wieczorem i w nocy coś w tle grzmiało, ale nas szczęśliwie ominęło.
Przy moście była kusząca wiata, panowie zeszli nad rzekę do miejsca kąpielowego,
a my poszliśmy dalej. Zrobiliśmy zdjęcie kościołowi pw. św. Jana Chrzciciela. Potem trafiliśmy na sklep, przy którym zrobiliśmy przerwę.
Zaraz za sklepem skręciliśmy w lewo, w prostą drogę bez kawałka drzewa, wokół tylko łany zbóż albo pola kukurydzy, a upał jak co dzień coraz większy.
W jakimś przysiółku Bobrówki przyglądało nam się stado krów.
Dotarliśmy do lasu, w końcu trochę cienia. Za lasem skręciliśmy w główniejszą drogę,
która doprowadziła nas do mostu. Tuż przed nim do Brzozówki dopływała Kumiałka, rzeki w tym miejscu utworzyły mały akwen,
w którym przybyły na motorku tubylec korzystał z kąpieli. Chwilę pogadaliśmy, powiedział, że jest więcej wody niż zwykle, oraz że w zależności w nurcie której rzeki się jest,
to woda jest cieplejsza lub chłodniejsza. Oczywiście zrobiliśmy przerwę, grzech byłoby nie skorzystać. Rzeczywiście, woda miejscami była głęboka i miała różną temperaturę.
Schłodzeni odpoczywaliśmy po kąpieli, gdy dość szybko się zachmurzyło, a w tle grzmiało.
Ruszyliśmy. Zielony szlak przeprowadził nas przez rzekę wąską kładką wykonaną ze słupów energetycznych. Widać, że niedawno był odnawiany.
Idąc między Brzozówką a Kumiałką doszliśmy do Borek i przez Mielniki dotarliśmy do szkoły w Korycinie.
Na dzisiaj to nie koniec atrakcji. O godzinie 18 spod szkoły przewidziany był przejazd do Parku Kulturowego w Milewszczyźnie.
Mając trochę czasu poszliśmy na czeskie piwko i przekąskę nad zalew. Później zgodnie z planem dojechaliśmy do
Milewszczyzny.
Pan Mirosław Lech, wójt Korycina, oprowadził nas po Parku, opowiedział historię powstania kompleksu. Na wej-ściu otrzymaliśmy zestawy do zdalnego słuchania,
świetna rzecz zwłaszcza przy dużej liczbie zwiedzających, mogliśmy więc słyszeć opowieści pana wójta niekoniecznie depcząc mu po piętach.
Obejrzeliśmy dokładnie grodzisko, weszliśmy do wiatraka, w sali etnograficznej w pracowni tkackiej poznaliśmy zasady tkactwa dwuosnowowego.
Potem w tejże sali zostaliśmy zaproszeni na poczęstunek. Było na bogato: żurek, bigos, chleb ze smalcem, ciasta, sałatka owocowa, kwas podlaski, lemoniady...
Na koniec nastąpiły podziękowania,
do Korycina wróciliśmy już po godzinie 21. Trzeba było odpocząć przed kolejnym dniem.
Dzień 8. 18 lipca 2021 rok. Trasa regulaminowa: Korycin - Rudka - Milewszczyzna - Aulakowszczyzna - Szumowo - Zabrodzie - Wyłudy - Jasionowa Dolina - Janów 19 km (wg GPS 21,8 km).
Dzisiaj z trasą nie kombinowaliśmy, a nawet w jednym miejscu trochę skróciliśmy. Ale po kolei. Gorąc w namiocie szybko nas z niego wygonił.
Niestety dzisiaj niedziela, więc sklep otwierał się dopiero o 8, ale na szczęście dobrze, że w ogóle będzie czynny.
Spakowaliśmy się. W oczekiwaniu na otwarcie sklepu postanowiliśmy zobaczyć,
czy cokolwiek pozostało z suchowol-skiego kirkutu. Niestety w lasku,
w którym na mapie był zaznaczony cmentarz żydowski, nie znaleźliśmy żadnych śladów. Wróciliśmy na rynek, chwilę po 8 otworzył się sklep.
Zrobiliśmy zakupy na śniadanie i na całą trasę. Podeszliśmy do wiatraka i kościoła pw. Znalezienia i Podwyższenia Krzyża Świętego,
pod którym trochę naszych już się kręciło,
niektórzy brali udział w mszy.
Ruszyliśmy dalej w trasę. Minęliśmy
Ogród plebański z Świętymi źródłami,
potem żeby już nie podchodzić pod znaną nam z wczorajszej wizyty Milewszczyznę skróciliśmy trasę.
Dzisiaj niestety praktycznie cały dzień asfalt. Mijaliśmy kolejne miejscowości: Rudkę, Milewszczyznę,
Gorszczyznę, Aulakowszczyznę, w Szumowie zrobi-liśmy obejście przez wieś licząc na widok ze wzgórza.
Jest tu kilka ciekawych domów, ale panorama niezbyt rozległa. W dole widzieliśmy kilka osób wyprzedzających nas skrótem.
Przeszliśmy jeszcze kilometr i doszliśmy do zalewu na Kumiałce koło Kolonii Szumowo.
Tu na ławeczkach ze stołami zrobiliśmy dłuższą przerwę. Z daleka obserwowaliśmy idące grupki OWRP-owiczów. Ciekawe, że nikt nie skręcił,
a w zalewie można było się kąpać, z czego korzystali stopniowo pojawiający się mieszkańcy okolic. Chyba wszyscy myśleli już o przygotowywanym na godzinę 15 poczęstunku.
Przez moment na wyciągnięcie ręki mieliśmy białą czaplę. Trochę rozleniwieni ruszyliśmy dalej.
W Romaszkówce pod młynem zastaliśmy odpoczywającego Bartka z Maksiem,
a w Wyłudach u sołtysa spotkaliś-my większą grupę: Mariolę, Elę z Grzesiem, Kasię z Sebastianem,
którzy korzystając z gościnności uzupełniali zapasy wody.
Dalej, już razem, wędrowaliśmy asfaltem w stronę Janowa, mijając znowu liczne krzyże.
Po drodze odpoczęliśmy jeszcze chwilę na skrzyżowaniu w Jasionowej Dolinie.
Do Janowa, prostą jak strzelił drogą wojewódzką 671, dotarliśmy dość wcześnie, bo około 13-tej. Na wejściu zaliczyliśmy sklep i przeszliśmy do dzisiejszej bazy.
Rozbiliśmy namiot, odsapnęliśmy i rozpoczęła się uczta.
Dzisiaj gospodynie z Janowa przygotowały dla nas dwudaniowy obiad. Zjedliśmy i przespacerowaliśmy się do zlokalizowanego wcześniej baru, teraz już nie jeść.
Sącząc złocisty napój zastanawialiśmy się kto na słupie stworzył "elektryzujące" dzieło.
O godzinie 17 wróciliśmy do szkoły na zwiedzanie znajdującej się obok
Izby Tkactwa Dwuosnowego.
Pani Karolina Radulska oprowadziła nas po obiekcie tłumacząc zasady tworzenia tkanin dwuosnowowych i demonstrując techniki tkackie na znajdujących się tu krosnach.
Po zwiedzaniu czekała na nas kolejna atrakcja - wyjazd do Sitawki, gdzie obejrzeliśmy drewnale czyli wielkoformatowe murale malowane
na drewnianych budynkach, inspi-rowane starymi zdjęciami z tej wsi. Jeden z nich zobaczyliśmy na ścianie Izby Tkactwa Dwuosnowego.
Podczas wyjazdu towarzyszył nam wójt Janowa, Pan Jerzy Pogorzelski, który ugościł nas w janowskiej szkole.
W Sitawce Pan sołtys Damian Bakun opowiedział o historii drewnali i ich autorze Arkadiuszu Andrejkow.
W drodze powrotnej podjechaliśmy jeszcze na plantację borówek i wysiedliśmy przy kościele w Janowie. Młody ksiądz opowiedział historię świątyni pw. św. Jerzego.
Zwiedzanie mocno się przeciągnęło, szybkim krokiem przemieściliśmy się na odprawę i kolejny etap konkursu krajoznawczego. Były też podziękowania dla wójta Janowa, Pana Jerzego Pogorzelskiego.
Potem poszliśmy na kolację do baru, byliśmy zaskoczeni sporą ilością młodych osób znajdujących się w lokalu. Wieczorem wróciliśmy na ognisko,
skosztowaliśmy Ducha Puszczy sprezentowanego przez pana wójta.
Dzień 9. 19 lipca. Trasa regulaminowa: Janów - Kumiałka - leśniczówka Lebiedzin - Lebiedzin - rezerwat Starodrzew Szyndzielski - Zaścianki - Bogusze - Sokółka 26 km (wg GPS 30,5 km).
Poranek chłodny, pierwszy taki od początku rajdu, przykryliśmy się po uszy, aż się nie chciało wychodzić z namiotu. Czyżby zmiana pogody?
Wędrówkę rozpoczęliśmy od wizyty na janowskim cmentarzu z okazałą bramą, drewnianą kaplicą cmentarną,
kutymi krzyżami i dziwną kolumną,
którą zauważyliśmy wczoraj dwukrotnie podczas przejazdu do i z Sitawki. Już po powrocie do domu dowiedzieliśmy się, że może to być
"Latarnia umarłych"
stawiana od średniowiecza na cmentarzach epidemicznych. W XIX wieku w ten sposób upamiętniano miejsca pochówku poległych
w okresie powstań narodowych lub żołnierzy Wielkiej Armii Napoleona. Podobne kolumny spotkaliśmy później w Sokółce
i wydaje się nam, że jeszcze gdzieś kiedyś je widzieliśmy. Wróciliśmy do centrum Janowa i zrobiliśmy zakupy,
w sumie na całą dzisiejszą trasę. Na śniadanie trafiły nam się gotowe kanapki,
zjedliśmy je na skwerze w pobliżu kościoła.
Wychodząc z Janowa zerknęliśmy zza płotu na zarośnięty kirkut. Znowu sporo asfaltu.
Idziemy czerwonym „Szlakiem Ręko-dzieła Ludowego”.
W Marchelówce z oddali oglądaliśmy wiatrak. We wsi krążył nad nami bocian z oblepionym w błocie dziobem, mamy nadzieję, że sobie biedak jakoś poradził.
W Wasilówce skręciliśmy na ruchliwą DW671, na szczęście tylko na chwilę, zaraz skręcaliśmy do Kumiałki.
Za wsią zrobiliśmy krótką przerwę na leśnej polanie. Zaczęli nas mijać nasi. Część z nich, żeby oszczędzić sobie asfaltu, skorzystała z możliwości podjechania do Kumiałki.
Dalej wędrowaliśmy prostą leśną drogą mijając się co jakiś czas z OWRP-owiczami. Do Lebiedzina doszliśmy już bez szlaku.
Po drodze tylko przydrożne krzyże, czasem stary drewniany dom.
Chwila przerwy. Dotarliśmy do rezerwatu "Starodrzew Szyndzielski". Na skrzyżowaniu
za rezerwatem nie było widać ścieżki zaznaczonej na na-szej mapie, postanowiliśmy więc zmienić trasę. Wyszliśmy z kompleksu leśnego na rozległe pola, ładny krajobraz.
Minęliśmy Boguszowski Wygon, potem przydrożną mogiłę i zawędrowaliśmy do Boguszy, miał tu być sklep,
Przydrożna mogiła Józefa Sawickiego z Wyłudek, który zginął zabity przez sowietów w czerwcu 1941 roku, gdy wracał do rodzinnej miejscowości po ucieczce z więzienia w Sokółce.
Żródło: www.sokolka.tv
|
ale niestety nie namierzyliśmy go. Przed nami długie dojście do Sokółki asfaltową ścieżką rowerową.
Zrobiliśmy krótką przerwę w pobliskim lasku widząc w oddali pierwsze zabudowania miasta.
Na wejściu do Sokółki zlokalizowaliśmy bar Smakosz, w którym zjedliśmy obiad. Nocowaliśmy nad Zalewem Sokólskim, po drugiej stronie miasta.
Przejście przez nie bardzo nam się dłużyło, może też ciążyły kilometry w nogach. Nad zalewem mieliśmy dwa noclegi, czyli okazja do prania.
W okolicy niestety nie było knajpy, na szczęście w miarę blisko był sklep. Wieczorem jeszcze przed odprawą zapłonęło ognisko.
Następnego dnia w sumie dzień odpoczynku, tylko autokarówka po mieście i okolicy, można było trochę posiedzieć, były też śpiewy, m.in. dawno niesłyszana pieśń "Pasały wołki".
Dzień 10. 20 lipca. Zwiedzanie Sokółki i okolicy (w tym Bohonik).
Na dziś w sumie mieliśmy zaplanowaną swoją trasę, ale też chcieliśmy już trochę odpocząć. Tylko czy autokarówka i drep-tanie po mieście mogło być dla nas odpoczynkiem,
to już inna sprawa. Zaraz po przebudzeniu ścieżką spacerową nad zalewem powędrowaliśmy do pobliskiej Biedronki po śniadanie: świeże bułeczki i łosoś, dawno tak oryginalnie na rajdzie nie było.
O godzinie 9 wystartował rajd na dwóch kółkach z okazji otwarcia rowerowego "Szlaku Tyzenhauza", na który zdecy-dowało się kilka osób.
Pozostałe, jak my, o 9:10 wyjechały autokarem z przewod-niczką z Urzędu Miasta, do Kamienicy Tyzenhauza,
w której mieści się Sokólski Ośrodek Kultury. Przed kamienicą odbyło się uroczyste otwarcie szlaku, a my mieliśmy przyjemność w nim uczestniczyć.
Były przemówienia oficjeli, przecięcie wstęgi. Rowerzyści ruszyli na trasę,
a my nieoficjalnie (otwarcie Kamienicy nastąpiło 25 sierp-nia) zwiedzać pracownie edukacyjno-rę-kodzielnicze
oraz salę poświęconą Tyzenhauzowi i je-go
czasom ze strojami z epoki. Poza Kamienicą Tyzenhauza zwiedziliśmy Muzeum Ziemi Sokólskiej ze zbiorami obrazującymi życie codzienne podsokólskich wsi,
w szczególności zgromadzonymi wyrobami rzemiosła ludowego codziennego użytku oraz sztuki ludowej m.in. poznane niedawno tkaniny dwuosnowowe.
Potem przeszliśmy do cerkwi pw. św. Aleksandra Newskiego, która była przygotowywana do jakiś uroczystości.
Miło, że pozwolono nam robić zdjęcia, co nieczęsto się zdarza.
Zaczęliśmy spotykać uczestników drugiej trasy, sporą grupę właśnie przy cerkwi.
Spod cerkwi autokar zawiózł nas do Kościoła pw. św. Antoniego Padewskiego. Obejrzeliśmy go szybko i wyskoczyliśmy do znajdującej się
w pobliżu polecanej lodziarni "Stara Szkoła". Ciężko było wybrać smaki, do wyboru były nawet lody lawendowe.
Zrobiła się kolejka, wycieczka się bardzo rozciągnęła.
Potem przewodniczka zabrała nas na
sokólski cmentarz pra-wosławny, kierowca au-tobusu nieźle musiał się namanewrować dojeż-dżając na miejsce. Tu usłyszeliśmy historię sokólskich "Romea i Julii".
Zobaczyliśmy też 3 kolumny podobne do tej janowskiej, czyli prawdopodobnie Latarnie umarłych.
Historia sokólskich „Romeo i Julii” jest opowieścią o związku sokółczanki Marii Borkowskiej z Julianem Żypowskim,
lekarzem wojskowym stacjonującego w koszarach w Sokółce 63. Uglickiego Pułku Piechoty.
Julian Żypowski odwiedzał dom Marii Borkowskiej, która mieszkała wraz z córką i mężem. Kobieta nie była zbyt szczęśliwa w małżeństwie. Za mąż wyszła jako 16-latka.
Jej wybrankiem był dużo starszy mężczyzna.
Po jakimś czasie między Marią Borkowską a Julianem Żypowskim zrodziło się uczucie. Jednak kobieta nie potrafiła odejść od męża.
Kochankowie postanowili więc, że obydwoje popełnią samobójstwo zażywając truciznę. Maria w ostatniej chwili zmieniła decyzję, nie chcąc osierocić swojej jedynej córki.
Kobieta wysłała posłańca do koszar, aby uprzedzić o tym fakcie lekarza. Było już jednak za późno.
Kiedy posłaniec dotarł na miejsce, Julian Żypowski już nie żył. Tragedia rozegrała się 22 grudnia 1896 roku.
Była to jedna z większych sensacji w ówczesnym sokólskim środowisku.
Dziś wśród grobów znajdujących się na cmentarzu prawosławnym można odnaleźć, ufundowany Julianowi Żypowskiemu przez jego „Julię”
pomnik z zadumaną postacią Anioła Smutku.
Żródło: PDF ze strony
www.lokalnepartnerstwa.org.pl
|
Wracając przez cmentarz do autobusu podziwialiśmy panoramę prawie całej Sokółki.
Ostatnim przystankiem były Bohoniki. Tu zna-na wszystkim lokalna przewodniczka pani Eugenia Radkiewicz opowiedziała nam w meczecie historię Tatarów na ziemiach polskich,
przybliżyła szczegóły dotyczące religii. Pani Eugenia się nic nie zmienia, wygląda tak samo jak kilkanaście lat temu, gdy odwiedzaliśmy to miejsce.
Jeszcze tylko wizyta na cmentarzu tatarskim i powrót na bazę.
Czekając przy autobusie na spacerujących po mizarze dowiedzieliśmy się, że w pobliżu naszej bazy jest restauracja z lanym piwem. My ją zignorowaliśmy sądząc po nazwie (Polski Dom Serce Rodziny),
że to jakaś chrześcijańska jadłodajnia, czy coś w tym stylu. Zawiązała się grupa inicjatywna, która poprosiła o zatrzymanie podczas powrotu w pobliżu restauracji.
Na pożegnanie otrzymaliśmy od pani przewodnik odblaski i inne upominki związane z Sokółką. Miał być odpoczynek, a byliśmy padnięci,
zdecydowanie preferujemy jednak marsz a nie takie dreptanie.
Zatrzymaliśmy się przy knajpie, weszliśmy do środka i poprosiliśmy o piwo z kranika. Pani nalała jedno i keg się skończył. Gdy powiedziała "Niestety nie ma więcej"
niektórzy nie mogli uwierzyć w jej słowa, musiała je powtórzyć kilka razy. Wszystkim miny zrzedły. W akcie desperacji zdecydowaliśmy się na butelkowe.
Przy wyciąganiu z chłodziarki spowodowałem małą katastrofę, prawie poleciałaby cała półka z piwami, skończyło się tylko na rozbiciu 1 butelki z soczkiem, o mały włos miałbym Grześka na sumieniu.
To jednak nie jest dobry dzień...
O godzinie 16 czekał nas poczęstunek tatarskich dań, mieliśmy jeszcze chwilę dla siebie. Wrócili rowerzyści,
część z nich została ściągnięta z trasy. Ci, którzy zajechali najdalej, opowiadali o zasiekach, które pojawiły się przy granicy.
Był to sygnał zwiastujący, jak się okazało, jesienne problemy z imigrantami.
Poczęstunek był bogaty: dużo mięs, ciekawe ciasta, a na trawienie dostaliśmy jeszcze Ducha Puszczy,
oj była MOC... Po uczcie postanowiliśmy się przejść na miasto wyszukać miejsce, gdzie w końcu jest lane piwko.
Obeszliśmy całą Sokółkę i nic. Dopiero na sam koniec poszukiwań zasiedliśmy w karczmie Pod Sokołem.
Wróciliśmy na odprawę i śpiewanie. Na następny dzień umówili się z nami na trasę Mariola i Bartosz.
Dzień 11. 21 lipca. Trasa regulaminowa: Sokółka - Kuryły - Bachmatówka - Rozedranka Stara - Czarna Białostocka - Czarna Wieś Kościelna 29 km (wg GPS 36 km).
Rano piękna pogoda. Lecimy wspólnie z Mariolą na tradycyjnie zakupy w Biedronce. Na wyjście na trasę umówiliśmy się na godz. 7:00.
Wyruszyliśmy bez Bartka, który powiedział, że nas dogoni (pewnie Maksio się guzdrał).
Poinstruowani na odprawie jak wyjść z Sokółki omijając centrum, podążaliśmy peryferyjnymi uliczkami,
początkowo wzdłuż torów, później pośród małych domków. Przy jednym z nich nieopatrznie wypowiedziane "kici kici" spowodowało,
że spory kawałek wędrował z nami mały kotek. Odganialiśmy go, a on znowu pojawiał się przy nas, na szczęście w końcu zrezygnował ze wspólnej wędrówki.
Początkowo mieliśmy asfalt, na szczęście w Kuryłach wraz z żółtym szlakiem skręciliśmy do lasu, aby przejść wi-dokową drogą gruntową przez Tartak do Kundziczy.
Przed Bachmatówką zrobiliśmy krótką przerwę, próbowaliśmy zdzwonić się z Bartkiem, niestety był słaby zasięg. Ruszyliśmy dalej.
W tym rejonie pojawiły się kapliczki w nowej formie kanciastego słupa.
Nasz Kolega oddzwonił, okazało się, że poszedł skrótem i jest już w Rozedrance Starej, będzie tam na nas czekał.
Na szczęście na trasie było jeszcze trochę szutrowych dróg, ale do samej wsi doprowadził nas asfalt.
W Rozedrance Starej weszliśmy do pierwszego sklepu, lokalsi powiedzieli, że był tu turysta z psem.
I w tym momencie zadzwonił do nas Bartek informując, że czeka przy drugim sklepie obok kościoła. Ruszyliśmy.
Na miejscu byli również Kasia z Sebastianem oraz Marcin.
Zrobiliśmy dłuższą przerwę w drewnianej wiacie znajdującej się tuż obok. Część grupy poszła, nasza czwórka i pół odpoczywała.
Zajrzeliśmy jeszcze do kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa i dalej w trasę.
Za wsią weszliśmy w las. Spotkaliśmy czerwony szlak oraz znowu naszych znajomych. Dłuższy czas szliśmy wzdłuż rezerwatu "Jesionowe Góry",
w okoli-cach przejścia przez rzekę Jałówkę pojawiły się malownicze bagna.
Mieliśmy w nogach ponad 25 km, gdy dotarliśmy do pierwszych domów Czarnej Białostockiej.
Tu w Nadleś-nictwie miało być zwiedzanie Starej Wyłuszczarni, niestety przybyliśmy ponad godzinę za wcześnie. Byliśmy już trochę zmęczeni i głodni.
Postanowiliśmy poszukać knajpy, co okazało się nie lada wyzwaniem. Panie z Nadleśnictwa, jak i później mieszkańcy,
kierowali nas na drugi koniec miasta, do restauracji przy DK19, dla nas to było zupełnie nie po drodze.
Mieliśmy farta, w centrum o 15:00 otworzyła się restauracja Helios, a zajrzeliśmy tam o 15:02.
Wypiliśmy piwko, zjedliśmy kartacze, obok w lodziarni doprawiliśmy lodami, przed nami ostatnia prosta.
W centrum Czarnej Białostockiej minęliśmy kościół pw. Jezusa Miłosiernego posiadający formę łodzi z wyeksponowaną,
zawieszoną nad wejściem, w dziobie kotwicą, a także tory Kolei Leśnej Puszczy Knyszyńskiej. Dalej na osiedlu zobaczyliśmy
parowóz wąskotorowy TX-588. W końcu przechodząc przez tory opuściliśmy Czarną Białostocką i doszliśmy do Zalewu Czapielówka,
zupełnie nie mogliśmy sobie go przypomnieć sprzed kilkunastu lat, a przecież przy nim nocowaliśmy.
Na wejściu do Czarnej Wsi Kościelnej kuźnia.
Jesteśmy tu trzeci raz na przestrzeni dwudziestu lat, a jest w niej ten sam kowal
p. Mieczysław Hulewicz. Nabyliśmy, jakże by inaczej, trzecią kutą w żelazie różę do kompletu. Pan Mieczysław zaczął
szczegółowo opowiadać o swojej pracy, a w sumie pasji. Jest stukanie młotkiem, może tylko żaru i iskier trochę brak.
Mariola jest dobrym słuchaczem, ale w końcu po dobrej pół godzinie małżonka Go wywołała, że czas na odpoczynek.
Minęliśmy kościół oraz warsztaty garncarskie. Zdążyliśmy jeszcze w tutejszym sklepie spożywczym zrobić
zakupy na wieczór. Nocowaliśmy przy szkole, tym razem bez prysznica, a do żabiego oczka, wiejskiego stawu znajdu-jącego się jakieś 200 m od bazy,
już nie mieliśmy chęci iść. O godzinie 19 w szkole odprawa oraz kolejna faza konkursu. Wieczorem zrobiło się chłodno.
Zapłonęło ognisko, śpiewy Waldemara w romantycznej scenerii, była prawie pełnia, obserwowali nieliczni rajdowicze i 4 boćki z gniazda przy szkole.
Dzień 12. 22 lipca. Trasa regulaminowa: Czarna Wieś Kościelna - Ratowiec - Czarny Blok - Święta Woda - Wasilków 18 km (wg GPS 16,5 km).
Wstaliśmy po 6, jak na tegoroczny rajd to całkiem późno. Poranek jak wieczór był chłodny, pewnie przez bezchmurne niebo.
Spakowaliśmy rzeczy i w drogę. Podeszliśmy jeszcze do żabiego oczka, z którego wczoraj nie skorzystaliśmy, potem do sklepu zjeść śniadanie i zrobić zakupy na trasę,
na koniec zajrzeliśmy do kościoła pw. Matki Boskiej Anielskiej.
Dalej najpierw przez Klimki potem żwirowymi drogami doszliśmy do starego młyna w Ratowcu stojącego nad Jurczychą.
Tak jak wspominał na odprawie Waldemar, przechodziliśmy dziś nad tą rzeką trzy razy. Po chłodnym poranku nie było już śladu, szukaliśmy cienia,
żeby zrobić, krótką przerwę. Zatrzymaliśmy się na skrzyżowaniu leśnych dróg na początku lasu i wtedy zadzwoniła Mariola z pytaniem, czy jesteśmy daleko. Zaczekaliśmy na Nią i Bartka,
w oczekiwaniu obserwowaliśmy połys-kującego owada, który przy nas wylądował.
Mariola, która wkrótce nadeszła, od razu wysłała MMS-a do poznanego na roztoczańskim OWRP przyrodnika Roberta. On na przesłanym zdjęciu rozpoznał wonnicę piżmówkę.
W dalszą drogę ruszyliśmy wspólnie. Krótka trasa spowodowała, że często spotykaliśmy innych OWRP-owiczów. Doszliśmy do torów koło przystanku kolejowego Czarny Blok.
Miało tu być przejście przez tory zablokowane wałami. Zaszliśmy za daleko i musieliśmy się cofnąć - wały okazały się mniej widocznie niż wynikało z odprawy.
Zdaje się, że nie tylko my się tak rozpędziliśmy. Dalej wędrowaliśmy lasem do Świętej Wody, mając przed i za sobą grupki turystów.
Przeszliśmy przez tunel pod DK19 i zobaczyliśmy las... krzyży. W sumie widok nas nie zaskoczył, byliśmy tu już kilka lat temu.
Podeszliśmy do Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej oraz do znajdującego się za nim świętego źródła.
|
|
Do Wasilkowa poszliśmy leśną drogą równoległą do szosy wskazaną na odprawie. W lesie minęliśmy miejsce pamięci - mogiłę 50 osób rozstrzelanych przez Niemców w 1943 roku.
Wchodząc do miejscowości trafiliśmy na duży cmentarz parafialny, na którym znajdują się monumentalne rzeźby i elementy małej architektury
wkomponowane w liczne pagórki pokryte grobami. W przewodniku napisano, że znajduje się tu 7 grup rzeźb, 2 fontanny i ok.
60 starych nagrobków z najstarszym z roku 1896. Autorem rzeźb i budowli był proboszcz parafii, ksiądz Wacław Rabczyński.
Tworzył je, wraz z miejscowym kamieniarzem Pawłem Piotrowcem, w latach 50-tych XX wieku.
Na cmentarzu znajduje się siedem grup rzeźb, nawiązujących tematyką do Pasji i Zmartwychwstania Jezusa, dwie fontanny i około sześćdziesięciu zabytkowych nagrobków,
z których najstarszy jest z 1896 r. Oprócz scen pasyjnych są tam też posągi aniołów, bramy, balustrady i mury, na których są wyryte wersety z Pisma Świętego.
[...]
Wystrój cmentarza stanowi bogata w detale mała architektura: wieżyczki, tarasy iminiatury antycznych świątyń.
Pagórkowaty teren, na którym dostojnie porasta starodrzew dodatkowo podnosi walory estetyczne tego miejsca.
Urokliwe położenie cmentarza oraz bogata architektura rzeźb i nagrobków sprawia, że jest to szczególne miejsce dla ocalenia pamięci naszych wybitnych i walecznych przodków.
Pobyt na cmentarzu jest niewątpliwie niezwykłą przygodą duchową, pełną wyciszenia oraz refleksji nad życiem i śmiercią.
Żródło - strona: Miasto i Gmina Wasilków.
|
Po drugiej stronie ulicy znajduje się cmentarz prawosławny z cerkwią, my postanowiliśmy odszukać cmentarz żydowski.
Wyszliśmy na ścieżkę biegnącą poza domami, tu zapytany spacerowicz pokierował nas, jak iść dalej. Weszliśmy na teren kirkutu,
widać że odbyły się tu prace renowacyj-ne, macewy zgromadzone zostały w lapi-darium, ustawiono metalowe gwiazdy Dawida, wykonano mur-pomnik Żydów zgładzonych w latach 1941-1944.
Dosyć wcześnie dotarliśmy na stadion, gdzie mieliśmy spędzić dwie noce. Rozbiliśmy namiot w strefie przeznaczonej dla naszej trasy.
Uczestnicy z trasy numer dwa przybyli tu dzień wcześniej i na dziś mieli przewidziane zwiedzanie Supraśla, więc w obozie było niewiele osób.
Warunki nie były rewelacyjne, przede wszystkim jeżeli chodzi o prysznic, bo było tylko jedno wspólne pomieszczenie.
Poszliśmy na miasto poszukać obiadu. Trafiliśmy na pizzerię "U Rafalskiego". W środku spotkaliśmy Zbigniewa i Zdzisława, jednak w związku z tym,
że towarzyszył nam Bartek z psem, musieliśmy zostać na zewnątrz.
A akurat remontowana była ulica, przy której znajduje się pizzeria, więc co jakiś czas trochę się kurzyło.
Najedzeni podeszliśmy do pobliskiego kościoła pw. Przemienienia Pańskiego, Bartek zaczął szukać geocachingowych skrytek.
My zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy na bazę.
Zaczęło pojawiać się coraz więcej uczestników drugiej trasy. Tradycyjne powitania, opowiadania wrażeń ze swoich wędrówek.
Spotkaliśmy Trampów, zapytaliśmy o Marcina, okazało się, że chciał tak jak w zeszłym roku pójść swoją trasą, wybrał wersję
wzdłuż granicy (jak w książce Polska egzotyczna), ale Straż Graniczna odradziła mu wędrówkę w tych rejonach.
O 19 wspólna odprawa. Uczestnicy trasy nr 2 na następny dzień mieli w planie przejście z Czarnej Białostockiej do Czarnej Wsi Kościelnej
i dalej naszym dzisiejszym przebiegiem, więc odprawa w dużej części to właściwie powtórka wczorajszej. Dla nas przewidziano autokar do Supraśla
i powrót na piechotę do Wasilkowa. Wieczorem na pobliskim boisku zgromadziła się miejscowa młodzież, która racząc się tanimi trunkami
do późna niepokoiła nas okrzykami, było też słychać wystrzał petardy.
Dzień 13. 23 lipca. (transfer Wasilków - Supraśl) Supraśl (zwiedzanie) - jezioro Komosa - Ogrodniczki - Nowodworce - Wasilków (uroczyste zakończenie OWRP) 12 km (wg GPS 18 km, w tym zwiedzanie Supraśla).
Wyjazd do Supraśla mieliśmy zaplanowany na godzinę 9, jednak musieliśmy poczekać, aż wróci autobus odwożący uczestników trasy nr 2 do Czarnej Białostockiej.
Na miejsce dojechaliśmy o 10. Na parkingu przy Monasterze czekała na nas przewodniczka, z którą zwiedziliśmy całą miejscowość słuchając opowieści o historii tej starszej i nowszej.
Najpierw przeszliśmy nad rzekę Supraśl, do krzyża upamiętniającego założycieli monasteru, a także miasta. Stąd bulwarami im. Wiktora Wołkowa dotarliśmy do "Progu wodnego"
i dalej przez plażę miejską do cen-
trum Supraśla, na plac Kościuszki. Tu oprócz pałacu Buchholtzów (obecnie siedziba Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera)
zobaczyliśmy elementy plenerów filmowych trylogii "U Pana Boga...": przy ul. Cieliczańskiej posterunek policji, a przy ul. 3 Maja domy tkaczy, w jednym z nich mieszkał komendant posterunku.
Wcześniej, przy krzyżu, widzieliśmy w oddali komin, z którego skakał fil-
mowy Ogniomistrz Ignacy, ojciec komendanta. Tą ostatnią ulicą doszliśmy do kościoła pw. Świętej Trójcy. Potem minęliśmy ciekawie wyglądający Dom Ludowy zbudowany w 1934 r.
w stylu modernistycznym jako siedzibę supraskiego magistratu
oraz kościół pw. NMP Królowej Polski i zamknęliśmy pętlę wracając do Monasteru Zwiastowania Przenajświętszej Bogurodzicy i św. Apostoła Jana Teologa.
W tym miejscu Pani Przewodniczka nas pożegnała podpowiadając, że na hasło OWRP możemy wejść do świątyni poza wyznaczonymi godzinami.
W Monasterze tłok, oprowadzającego w ogóle nie było słychać, postanowiliśmy się tylko rozejrzeć i już
mieliśmy czmych-nąć, gdy natknęliś-my się na ekipę z Torunia. Okazało się, że w tym roku zamiast na OWRP zwiedzają Podlasie kamperem.
Po wyjściu chcieliśmy jeszcze zwiedzić Muzeum Ikon, niestety trafiliśmy na długą przerwę na odkażanie, pocałowaliśmy więc przez maseczkę klamkę
i poszliśmy szukać miejsca, gdzie moglibyśmy coś zjeść. W każdej knajpce, do której zajrzeliśmy, było pełno ludzi, a nam nie chciało się czekać.
Zdecydowaliśmy się na zakup obiadu w rynku. Był (podobno) tatarski pieróg na słodko, na wytrawnie oraz podpłomyki.
Grupą zasiedliśmy pod parasolami na placu Kościuszki. Konsumpcję pierogów i piwa urozmaicał Maksio, który nieustannie uciekał Bartkowi i ten musiał go ciągle ganiać.
Odpoczęliśmy po zwiedzaniu i około godziny 14 wyruszyliśmy w stronę Wasilkowa, na ostatnie kilometry tego rajdu. Szliśmy większą grupą, głównie lasem.
W okolicach rezerwatu "Krasne" na jednym z drzew dostrzegliśmy barć, chyba pierwszy raz w życiu.
Doszliśmy do przesmyku nad malowniczo położonym jeziorem Komosa. Później trafiliśmy na dawne rozległe żwirownie z jeziorkami w najgłębszych miejscach i dalej do Ogrodniczek,
od których szliśmy drogami asfaltowymi już do samego Wasilkowa. W Nowodworcach za płotem OSP zobaczyliśmy miniskansen z kilkoma wozami strażackimi.
Na małej plaży przy moście nad rzeką Supraśl zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę. Szosą pośród zabagnionych łąk doszliśmy na bazę. Zostawiliśmy zbędne rzeczy, poszliśmy po zakupy.
Po powrocie ze wszystkimi oczekiwaliśmy na zakończenie oglądając ekspozycję pamiątek z OWRP-ów.
Impreza rozpoczęła się o godz. 18, w sumie dobrze, że nie w jakiejś hali sportowej, było nas tak mało, że w niej byśmy zniknęli.
Komandor sprawnie prowadził uroczystość, widać, że ma doświadczenie w publicznych wystąpieniach.
Były podziękowania m.in. naszym dzisiejszym gospodarzom: panu wójtowi Wasilkowa Adrianowi
Łuckiewiczowi i pani wiceburmistrz Dominice Jocz. Potem przemówienia
gości, podsumowanie obu tras, wręczanie nagród. Przerywnikiem były zmagania z nieustannie upadającym banerem patrona honorowego naszej imprezy
i chyba głównego sponsora, pana Tomasza Frankowskiego.
Komandor przedstawił zespół organizacyjny, nastąpiło przekazanie buławy, prezentacja tras na przyszły rok i... koniec.
Prawie, bo zaproszono nas na poczęstunek, a było z czego wybierać :)
Wieczorem poszliśmy do poznanej wcześniej pizzerii na pożegnalne piwo, znowu siedzieliśmy na zewnątrz, przez szybę zerkając na mecz polskiej ligi.
Wróciliśmy na ognisko, przy którym już niewiele osób siedziało, większość koczowała koło namiotów w swoich małych grupkach. Pełni wrażeń po całym
OWRP-ie poszliśmy spać z dziwnym uczuciem, że to już koniec.
Dzień 14. 24 lipca. Powrót.
O 11:38 mieliśmy pociąg z Białegostoku do Koluszek. Pierwotnie planowaliśmy jechać późniejszym, bezpośrednim, ale z zeszłych lat
zapamiętaliśmy to bezproduktywne oczekiwanie na godzinę W. Rano więc śniadanie na schodkach koło namiotu i od razu pakowanie.
Trochę musieliśmy się nakombinować, aby wszystko tak spakować jak podczas dojazdu, czyli z jak najmniejszą ilością rzeczy w rękach.
Z przystanku na głównej ulicy Wasilkowa mieliśmy bezpośredni autobus na białostocki dworzec. Pożegnaliśmy się z uczestnikami,
w sumie zostało już niewiele ludzi i namiotów. Zapakowani ruszyliśmy na przystanek, razem z nami do domu wracał jeszcze młody człowiek,
którego poznaliśmy na OWRP 2012, w Puszczy Noteckiej wzywał nas dzwonkiem na odprawy. Na dworcu byliśmy około godzinę przed odjazdem pociągu,
koczowaliśmy tam razem oczekując na transport. Całe szczęście, że pociąg stąd startował, bo oczywiście kilkanaście minut przed odjazdem ogłoszono,
że będzie podstawiony na peron obok. W końcu ruszyliśmy, OWRP się zakończyło.
Podsumowanie
- Pierwszy wniosek, to zaburzenie godzin odpraw - 20:00 zawsze była świętością, tu rozpoczęcia były ruchome. Zdajemy sobie sprawę, że wynikało to z organizowanych atrakcji,
niemniej dla osób preferujących wędrowanie a nie wczasy trochę to komplikowalo sytuację.
- Piękna pogoda towarzyszyła nam przez całe dwa tygodnie, na zakończeniu Komandor powiedział, że organizatorzy wykupili abonament na temperaturę 20-25 stopni w dzień
i powyżej 15 w nocy, chyba była promocja.
- Organizacja była na wysokim poziomie, widać że zespół włożył w to dużo pracy.
- Widoczne było niespotykane do tej pory zaangażowanie wójtów, sołtysów, burmistrzów. Na organizowanej przez nas trasie na łódzkim rajdzie współpraca kończyła się najczęściej
na darmowej trawie przy szkole i materiałach reklamowych.
- Mieliśmy na pierwszej trasie dużo poczęstunków, zdaje się że niektórzy nie musieli się nigdzie stołować.
- Gorące podziękowania dla ekipy z Podlasia :)
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia, zachęcamy do oglądania.
Aktualizacja: