Zamiast OWRP - Lubuskie
30 lipca -13 sierpnia 2022
Wstęp.
Ze względów zawodowych musieliśmy zrezygnować z tegorocznego OWRP, jednak mając doświadczenie z samodzielnego opolskiego wyjazdu dobrze wiedzieliśmy,
jak spędzimy nasz urlop.
Oczywiście padło na Lubuskie, trasę postanowiliśmy nie wyznaczać śladami Rajdu.
Zależało nam, aby przejść przez rejony z dużą ilością lasów i jezior oraz możliwie z dala od dużych miast.
Najpierw planowanie trasy, szukanie ciekawych miejsc, później dopasowanie bazy noclegowej tak, żeby dzienne odcinki nie były zbyt długie.
Nieocenioną pomocą w tym względzie były
mapy.cz.
Nie było łatwo, ponieważ oferujący noclegi niechętnie robili to tylko na jedną noc, w pobliżu jezior najczęściej proponowano nam tygodniowy pobyt.
Ostatecznie tylko w rejonie MRU nie dało się niczego zaklepać, musieliśmy więc zmodyfikować trochę trasę w kierunku dostępnego noclegu i przejść w tym dniu 40 km.
Jak zawsze przygotowaliśmy listę obiektów, które chcieliśmy zobaczyć, oraz logistykę, czyli sprawdziliśmy, gdzie są sklepy, restauracje etc.
Kiedy tylko pojawiła się możliwość, zakupiliśmy z wyprzedzeniem bilety na pociąg i to w całkiem niezłej promocji. Potem już tylko odliczaliśmy dni.
Dzień 1.
30 lipca 2022
Krzyż - Stare Osieczno, wg GPS 25 km
Pobudka o 4:00, wrzuciliśmy do plecaka ostatnie rzeczy, sprawdziliśmy, czy mamy dokumenty, bilety i w drogę.
Na szczęście na dworzec Łódź Chojny, z którego startowaliśmy, mogliśmy podjechać pierwszym porannym tramwajem.
Tu tylko 20-minutowe oczekiwanie i można było kontynuować spanie, pociąg jechał do Krzyża ponad 4 godziny.
Od Poznania już czuwaliśmy.
Na miejsce dojechaliśmy punktualnie, 9:54. Dzień był pochmurny. Wychodząc z dworca kładką nad torami przeko-naliśmy się, że Krzyż Wielkopolski jest dużym węzłem kolejowym.
Ruszyliśmy w stronę centrum, musieliśmy zrobić zakupy na trasę i zabezpieczyć następny dzień, ponieważ nie mieliśmy pewności, czy w Starym Osiecznie funkcjonuje sklep.
Wyjście z miasteczka trochę nam się ciągnęło. Szliśmy bez szlaku, początkowo uliczkami pośród domków, później polną drogą.
Malowniczą brukowaną drogą dotarliśmy do mostów na Drawie:
aktualnie przebudowywanego kolejowego i starego niszczejącego drewnianego drogowego, przez który można już tylko przejść.
Przy moście, nad rzeką minęliśmy pole biwakowe-kajakowe "Pod Dębem".
Dalej podążaliśmy szosą wzdłuż torów weszliśmy do wsi Drawiny.
Tu obok skrzyżowania znajduje się rozbity bunkier Wału Pomorskiego, a w pobliżu sklep, przy którym zrobiliśmy przerwę.
Niestety na zimne napoje nie mogliśmy liczyć, jak się dowiedzieliśmy od miejscowych, którzy towarzyszyli nam podczas przerwy, pani sklepowa lodówki włącza o godzinie 12.
Poza tym pogawędki dotyczyły wspomnień z poligonu w Wędrzynie, przez który będziemy przechodzić pod koniec urlopu.
Miło się rozmawiało, ale przed nami jeszcze kawałek drogi.
W Drawinach przy sklepie powinniśmy spotkać niebieski i czerwony szlak.
Dojrzeliśmy znikomy ślad tego pierwszego, czerwony, którym mieliśmy iść dalej, właściwie nie istniał.
Dzięki temu dowiedzieliśmy się, co oznacza znak zapytania umieszczony przy tych szlakach na internetowych mapach.
Przy wyjściu ze wsi minęliśmy drugi sklep.
Asfalt, wzdłuż którego gdzieniegdzie znajdowały się ukryte w lesie rozbite bunkry, doprowadził nas do Przeborowa.
We wsi kilka ciekawych budynków oraz ruiny szachulcowego kościoła pw. Matki Boskiej Częstochowskiej z 1763 r., który stoi i niszczeje opuszczony w 1956 roku.
Nieco dalej obecna kaplica,
natomiast budynek wyglądał, jakby znajdowała się w nim kiedyś szkoła.
Po powrocie sprawdziliśmy - rzeczywiście, najpierw była to plebania i zapewne szkoła parafialna, później szkoła świecka.
Na brzózkach za wsią zrobiliśmy przerwę.
W lesie wzdłuż szosy, którą szliśmy, rozsiane były kolejne schrony.
Słusznie podejrzewając, że wszystkie są w podobnym stanie, czyli mocno rozbite,
podchodziliśmy tylko do tych położonych blisko naszej trasy.
W miejscu, gdzie szosa zbliżyła się do zakola Drawy, pozdrowili nas kajakarze.
Dreptaliśmy dalej leśną drogą, do czerwonego szlaku doszedł żółty, pojawił się nawet zblokowany znak obu szlaków.
Dotarliśmy do mostu nad Mierzęcką Strugą, znajduje się tu przystań kajakowa z miejscem ogniskowym, skorzystaliśmy i zrobiliśmy ostatnią przerwę.
Gdybyśmy wędrowali ze sprzętem biwakowym, to miejsce idealnie się nadawało na nocleg. No, może z wyjątkiem zaopatrzenia.
W pobliskim Łęczynie weszliśmy na stary ewangelicki cmentarz, dalej szliśmy szlakiem czerwonym z gminnym czarnym, który towarzyszył nam od Przeborowa, żółty odbił w lewo.
Pod koniec dnia zostały jeszcze do pokonania strome schody, które prowadziły do rozbitego, choć lepiej zachowanego B-werka.
Stąd ostatnia prosta do Starego Osieczna.
Dzisiejsza trasa nie była bardzo długa, jednak wczesna pobudka sprawiła, że byliśmy zmęczeni wędrówką.
Skręciliśmy do ośrodka, w którym mieliśmy rezerwację, to dawne gospodarstwo przerobione na pokoje gościnne.
Gospodarze w miarę możliwości zachowali klimat z dawnych lat.
Obok znajdował się bar, jak się okazało dość popularny wśród przejeżdżających. Zameldowaliśmy się i poszliśmy na obiad.
Zaspokoiwszy głód, mimo zmęczenia, poszliśmy sprawdzić, czy sklep jest czynny, i co ważniejsze, czy następnego dnia też będzie otwarty, przecież jutro niedziela.
Ku naszej uciesze mogliśmy jeszcze dzisiaj zrobić zakupy na wieczór, a z samego rana zaopatrzyć się w prowiant na trasę.
Szału z wyborem nie było, ale najważniejsze, że sklep jest i funkcjonuje. Cały dzień było pochmurno i duszno. Szybko poszliśmy spać.
Dzień 2.
31 lipca 2022
Stare Osieczno - Dobiegniew, wg GPS 22 km
Przebudziliśmy się około godziny siódmej, za oknem błękitne niebo.
Nocleg był ze śniadaniem, więc mieliśmy jeszcze trochę czasu na przygotowanie się do drugiego dnia wędrówki.
Dwie godziny później wyszliśmy na trasę.
Najpierw planowaliśmy zerknąć na znajdujące się naprzeciw gościńca pozostałości cmentarza ewangelickiego,
jednak nie znaleźliśmy podejścia na skarpę, na której się znajdował, a nie chcieliśmy tracić czasu na przedzieranie się przez krzaki.
Na marne nie skręciliśmy, zza płotu przyglądała nam się rodzina sarenek. Ciekawe, bo płot otaczał pole biwakowe, czyli sarny - turystki?
Po drugiej stronie Drawy podeszliśmy do znajdującego się na górce nieczynnego neogotyckiego kościoła pw. Niepoka-lanego Poczęcia NMP,
do środka zerknęliśmy przez wielką dziurkę od klucza, co nieco było widać.
Uzupełniliśmy zakupy w namierzonym wczoraj sklepie i asfalt DK22 wyprowadził nas na koniec wsi.
Tu skręciliśmy na szosę w kierunku Głuska aby zajrzeć na pobliski stary cmentarz
ewangelicki,
na którym można zobaczyć ciekawostkę:
schron obserwato-ra artylerii z za-chowaną stalową kopułą wmontowaną dla niepoznaki w słupek ogrodzenia cmentarnego.
Cmentarz jest bardzo zarośnięty, w centralnej części znajduje się zrujnowana kaplica z kryptą.
Wróciliśmy na DK22, podeszliśmy jeszcze do pozostałości po zaporze przeciwczołgowej i ruszyliśmy praktycznie nieistnie-jącym żółtym szlakiem na naszą trasę.
Kolejnym przystankiem był położony niedaleko Starego Osieczna B-Werk "Dromedar" ("Wielbłąd").
Znajdujące się na piaszczystej górce ruiny potężnego bunkra znane są z licznych zdjęć, a nawet okładek przewodników.
Dalej wędrowaliśmy lasem, przy przejściu przez strumyk rozstaliśmy się z żółtym szlakiem, którego i tak nie było widać.
Ścieżką wzdłuż bagna doszliśmy do drogi, która doprowadziła nas do malowniczo położonego jeziora Łabądź.
Aż żal, że nie było choć kawałka plaży.
Szliśmy wzdłuż brzegu, od moczenia nóg dzieliły nas szuwa-ry.
Trochę zaskoczyła nas w tej dziczy obecność stojącego w woderach wędkarza.
Dalej leśną ścieżką między jeziorami, która w pewnym momencie zaczęła zarastać m.in. jeżynami.
Nie mając wyjścia, przedarliśmy się przez pokrzywy na podmokłą łąkę, którą ominęliśmy zarośnięty kawałek drogi.
Wyszliśmy na szeroką drogę pożarową i skierowaliśmy się do drugiego na trasie jeziora Wuców Duży.
|
|
Tutaj szczęśliwie dla nas zrobione było dojście do wody z pomostem, w nomenklaturze p-poż to "punkt czerpania wody".
Woda, jak się okazało, nie była zbyt ciepła, ale za to przeźroczysta, a przy brzegu pływały spore rybki.
Zrobiliśmy zasłużoną przerwę korzystając z pomostu. Przez moment towarzyszyła nam ważka, która zainteresowała się naszymi stopami, wręcz na zawołanie na nich siadała.
Po chwili relaksu, gdy zaczęliśmy się zbierać, podjechał w to miejsce prawdopodobnie leśniczy (widzieliśmy jego auto wcześniej w Starym Osiecznie),
przez moment porozmawialiśmy, opowiedzieliśmy mu o naszych dalszych planach.
Ruszyliśmy wzdłuż jeziora. Dalsza trasa była usiana pająkami (jeśli tak można powiedzieć o wiszących stawonogach),
co chwilę wpadaliśmy w utkane pajęczyny, ale najgorsze było spotkanie z jednym z osobników oko w oko.
Uzbroiliśmy się w końcu w kijki, aby torować sobie drogę.
Dotarliśmy do rezerwatu Torfowisko Osowiec, poza tabliczką z nazwą nic więcej nie udało nam się zobaczyć.
Ścieżka dydaktyczna, pomosty oraz wieża widokowa, które miały tu być, chyba uległy biodegradacji...
Skręciliśmy na asfalt, aby po kilometrze wrócić na leśną drogę. Zrobiliśmy krótką przerwę. Zaczęło się robić coraz cieplej.
Dalej dłuższy odcinek, w sumie do samej DK22, szliśmy sosnowym lasem.
Tu skorzystaliśmy ze znajdującej się przy szosie restauracji "Caro".
Trafiliśmy w dobrym momencie, bo gdy już zajadaliśmy zupę, do lokalu przyszła większa ekipa.
Salę, bar i parasole obsługiwała o dziwo tylko jedna osoba, więc kolejni goście informowani o długim oczekiwaniu na jedzenie najczęściej rezygnowali i odjeżdżali.
Po dłuższym odpoczynku ruszyliśmy na ostatni odcinek dzisiejszej trasy.
Asfaltem dotarliśmy do niedaleko położonej Wołogoszczy, gdzie znajduje się szachulcowy XVIII-wieczny
kościół pw. Pod-wyższenia Krzyża Świętego.
We wsi miał być jeszcze dwór, wskazywały na to zdjęcia znalezione w internecie, niestety poza zarośniętą bramą zobaczyliśmy tylko czworaki z XIX wieku, dwór chyba rozebrano.
Łąkami, mając wokół siebie rozległe widoki, a nad sobą gorące słońce,
wędrowaliśmy w stronę Dobiegniewa.
Na skraju lasu znaleźliśmy trochę cienia, postanowiliśmy odpocząć, zostały nam już końcowe kilometry.
Przyspieszyliśmy widząc po drugiej stronie jeziora Wielgie zabudowania miasta, zwłaszcza górującą nad nim wieżę kościoła.
Do Dobiegniewa wchodziliśmy wybudowanym wzdłuż jeziora deptakiem.
Znaleźliśmy naszą kwaterę, zostawiliśmy zbędne rzeczy i udaliśmy się na krótkie zwiedzanie, a potem poszukiwanie knajpy.
Przeszliśmy obok baszty strażniczej z XIV wieku i stanęliśmy przed gotyckim kościołem
pw. Chrystusa Króla z tego samego okresu, tylko z nową wieżą wybudowaną po pożarze w 1859 roku.
Elewację kościoła ozdobiono ciekawymi fryzami płytek ceramicznych wypełnionych reliefami z moty-wami roślinnymi i fantastycznymi zwierzętami z ludzkimi głowami.
W przeciwieństwie do małych miejscowości i wsi drzwi były otwarte, można było obejrzeć wnętrze.
Na sąsiadującym z kościołem placu ppłk Starca mający formę miecza Pomnik Czynu Żołnierskiego - dar Woldenberczyków i społeczeństwa.
Tuż obok mniejszy pomnik wykonany ze sprowadzonego z Afryki granitu, podobno swą barwą przypomina polskie mundury z okresu II wojny.
Postać żołnierza wzorowana jest na byłym Woldenberczyku, poruczniku Witoldzie Domańskim.
Dwie ulice dalej widać było zrujnowany i chyba aktualnie odbudowywany arsenał z połowy XIX wieku.
Głodni usiedliśmy wreszcie w znajdującej się obok naszego noclegu pizzerii.
Potem w pobliskim sklepie, na szczęście czynnym w niedzielę, zrobiliśmy zakupy na kolację.
Zmęczeni udaliśmy się do pokoju na zasłużony odpoczynek i planowanie kolejnego dnia.
Dzień 3.
1 sierpnia 2022
Dobiegniew - Długie, wg GPS 24 km
Jak to zwykle bywa na urlopie, bez budzika wstaje się wcześnie. Obudziliśmy się około godziny siódmej, w pokoju nie było prądu.
Szybkie pakowanie, rzut oka za okno - poranek pochmurny. Gdy zdawaliśmy klucze właściciel poinformował, że w całej dzielnicy nie ma zasilania.
W znajdujących się obok delikatesach zrobiliśmy zakupy na śniadanie i trasę.
Wychodząc z miasta doszliśmy do przejazdu kolejowego i położonej obok synagogi.
Dojścia do niej nie było, pstryknęliśmy więc zdjęcia z daleka i dalej wzdłuż DK22,
a później znale-zioną równoległą drogą dotarliśmy do
Muzeum Woldenberczyków.
Niestety z powodu
remontu muzeum do końca sierpnia nieczynne, Pani nie pozwoliła nawet zajrzeć i zapraszała po 1 września.
Zmieniliśmy kierunek, zgodnie z mapą przecięliśmy DK22 i skręciliśmy w las, za którym ukazała nam się dość pokaźna leśna strzelnica.
Polami i łąkami doszliśmy do Urszulanki, gdzie w lewo asfaltem, podążając wspólnie z ledwo widocznymi znakami,
dotarliśmy do mariny i sporego campingu w Osieku.
Na ławeczce przy plaży zrobiliśmy przerwę, niestety dalej było pochmurnie, godzina 10 a tu pusto, raptem dwie osoby zażywające kąpieli.
Wróciliśmy na asfalt, tu ku naszemu zdziwieniu zatrzymuje się auto z propozycją podwózki do Chomętowa, oczywiście podziękowaliśmy, jesteśmy tu, żeby dreptać.
W centrum wsi sklep, skorzystaliśmy i zatrzymaliśmy się na jeszcze jeden krótki postój, uzupełniliśmy też zapasy na dalszą drogę.
Na skraju wsi przeszliśmy obok dawnego pałacu i żółtym szlakiem,
którego znaki w te-renie pojawiały się sporadycznie, zaczęliśmy iść wzdłuż jeziora.
Im dalej od wsi, tym droga zaczęła robić się węższa.
Doszliśmy do znajdującego się na uboczu miejsca kąpielowego, przy okazji wystraszyliśmy zająca, a raczej on nas. Skorzystaliśmy z jeziora.
Po przerwie dalej próbowaliśmy się przedzierać, ścieżka była coraz bardziej zarośnięta, w pewnym momencie przebijanie się przez zarośla straciło sens, na nocleg doszlibyśmy pewnie w nocy.
Wydostaliśmy się na pole, tym razem wystraszyły nas ratujące się ucieczką w zboże dziki,
a dalej widzieliśmy uciekające sarny. Dziki zakątek...
Dłuższy czas szliśmy granicą pola i pokrzyw, później zaczęła się przed nami wyłaniać wieża chomętowskiego kościoła.
Przez łąkę dotarliśmy do asfaltu i początku wsi, minęliśmy zabytkową stodołę i stanęliśmy przed neogotyckim kościołem pw. Dzieciątka Jezus z 1899 roku.
Sklepu we wsi nie było, za to spotkaliśmy drogowskazy do przesmyku i mostu nad jeziorem, pojawiło się też coś, co przypominało żółty szlak.
Skręciliśmy w stronę szerokiego półwyspu, na którym miały znajdować się pozostałości krzyżackich budowli obronnych z początku XV
wieku, w tym gotycki dom mieszkalny, tak zwana
wieża rycerska,
później zamieniona w spichlerz. Oczywiście teren prywatny, wejścia brak, choć na fotce widać szczyt historycznego budynku.
Podążaliśmy wzdłuż jeziora szukając miejsca na przerwę. Znaleźliśmy dojście do drugiego półwyspu i tam chwilę odpoczęliśmy.
Po krótkiej przerwie wróciliśmy na szlak, który doprowadził nas do wieży widokowej przy "moście pojednania".
Niestety pogoda się pogorszyła, chwilami kropiło. Pstryknęliśmy z góry kilka zdjęć i po przejściu odbudowaną kładką zrobiliśmy przerwę nad jeziorem.
Gdy byliśmy tu przed laty, to miejsce nazywało się "spalony most" (jak na drogowskazie w Chomętowie), a niezorientowany turysta mógł się mocno naciąć:
szlaki tego samego koloru dochodziły z obu stron przesmyku, a przeprawy nie było chyba od lat, z wody sterczały wówczas tylko kikuty filarów.
Przy moście zacumowana była żaglówka, na której para walcząc z podmuchami wiatru próbowała coś złowić. Po pewnym czasie pojawił się też wędkarz, który usiadł w pobliżu nas.
Chyba są tu ryby, skoro warto tak daleko dojechać.
Dalej, lekceważąc mapę, poszliśmy "na pamięć" drogą, którą jak nam się wydawało, wędrowaliśmy podczas poprzedniego pobytu.
W dodatku betonowy mostek upewnił nas, że idziemy dobrze.
Niestety po około kilometrze zorientowaliśmy się, że coś jest nie tak.
Musieliśmy wrócić na właściwą drogę i w ten sposób dołożyliśmy sobie za darmo 2 km.
Okrążając jezioro Słowa, w malowniczej zatoczce przed samym grodziskiem, zrobiliśmy już ostatnią przerwę.
Grodzisko w Długiem znajduje się na wzgórzu morenowym, w północnej części półwyspu przy przesmyku, między jeziorami Lipie i Słowa.
Prawdę mówiąc, gdyby nie mapy i tablica informacyjna, nie domyślilibyśmy się o jego istnieniu. Nie ma tu tak okazałych wałów, jak na grodziskach w drugiej części urlopu.
Zmęczeni doszliśmy na nocleg. Na miejscu okazało się, że restauracja jest nieczynna i, o zgrozo!, w miejscowości letniskowej nie ma sklepu spożywczego, na to nie byliśmy przygotowani.
Restaurację znaleźliśmy w nowym ośrodku nad brzegiem jeziora, nie była tania, po kosztach zjedliśmy pizzę.
Wracając na bazę przekonaliśmy się, że w niepozornym barze, który wcześniej zignorowaliśmy, można było przekąsić coś na ciepło za rozsądniejsze pieniądze, a w dodatku napić się lokalnego piwa.
Szkoda, że tak słabo się reklamuje. Na lokalnym trunku zostaliśmy.
Po powrocie na nocleg udało nam się wyprosić kilka bułek na jutrzejszą trasę (podziękowania dla Szefowej Kuchni),
dodatek do pieczywa w postaci pasztetu nosiliśmy już od pierwszego dnia w plecaku.
Dzień 4.
2 sierpnia 2022
Długie - Strzelce Krajeńskie, wg GPS 19 km
Dziś obudziliśmy się jeszcze wcześniej, bo o szóstej rano, przed nami trochę lenistwa w oczekiwaniu na śniadanie, humory też mamy lepsze, bo za oknem słonecznie.
Po opuszczeniu bazy pierwsze kroki
skierowaliśmy do poznanego wczoraj baru, właścicielka powiedziała, że będzie już od rana.
Na trasie zapowiadała się posucha, skorzystaliśmy więc z okazji i uraczyliśmy się na miejscu,
a w międzyczasie pani barmanka nie bez trudu wypełniła nam lokalnym zimnym napojem butelkę po wodzie.
Z Długiego wychodziliśmy biegnącą na południe uliczką, na której utwardzano nawierzchnię.
Minęliśmy miejscowy kompleks sportowy, potem wzdłuż obstawionego wędkarzami jeziora Długiego weszliśmy do lasu.
Wkroczyliśmy w pofałdowany teren, leśna droga wyłożona w dużej części płytami jumbo falowała jak w górach. Co chwilę wspinaliśmy się, by zaraz potem schodzić w dół.
Ciekawie jechałoby się tu rowerem.
W osadzie Kawki powinniśmy trafić na czerwony szlak, to ten który "widzieliśmy" pierwszego dnia.
Coś tam od czasu do czasu było widać, a nawet jakieś relikty dawnego szlaku niebieskiego, dopiero od Rokitna czerwony był w lepszym stanie.
Przy kapliczce w Rokitnie, krótka pogawędka z mieszkanką, opowiadaliśmy skąd i dokąd wędrujemy.
W centrum miejscowości zrobiliśmy dłuższą przerwę korzystając z wiat turystycznych wybudowanych przez Lasy Państwowe.
Wypoczęci ruszyliśmy dalej.
Skręciliśmy ze szlaku małym skrótem do Gardzka, mijając przed miejscowością boisko miejscowej drużyny KS Nietoperz z ciekawym godłem.
Przy jednym z do-mów znajdującym się przy głównej drodze zobaczyliśmy kilka drewnianych rzeźb, możliwe, że mieszka tu jakiś artysta.
Doszliśmy do kościoła pw. Św. Jana Chrzciciela, przed którym znajdują się dwa klasycystyczne pomniki nagrobne z początku XIX wieku,
Heinricha Gottloba Ludwiga von Holzendorfa oraz jego małżonki.
Do odczytania inskrypcji użyliśmy aplikacji w smartfonie, która jednak wobec dat zapisanych w systemie rzymskim była bezsilna i do odcyfrowania przydały się szare komórki.
Nad położonym we wsi stawem zrobiliśmy przerwę obserwując uczące się latać bociany.
Czerwony szlak doprowadził nas do ruchliwej DK22, przy której na szczęście był chodnik.
Droga prosta jak strzelił, w oddali widoczne były wieże miasta.
Minęliśmy głaz narzutowy, z którego usunięto jakąś tablicę, przeszliśmy 2 km i skręciliśmy do Sidłowa, znajduje się tu zabytkowy gołębnik.
Po chwili wróciliśmy na DK22, którą dotarliśmy do Strzelec Krajeńskich.
Przez Bramę Młyńską weszliśmy na stare miasto kierując się od razu na nasz dzisiejszy nocleg.
Zostawiliśmy bagaże i poszliśmy na obiad, wybraliśmy knajpkę w rynku.
Zwiedzanie miasta zaczęliśmy od... naszej knajpki zlokalizowanej w kamieniczce przy rynku, a właściwie od znajdującego się przed nią pomnika
poświęconego księciu Gebhardowi Lebrechtowi Blücherowi (1742-1819), marszałkowi wojsk pruskich, dowódcy pod Waterloo.
Pomnik po odkryciu w 2011 roku znajdował się w Punkcie Informacji Turystycznej, obecnie zdobi krajeński rynek.
Obejrzeliśmy znajdujący się naprzeciw gotycki
kościół kolegiacki pw. Matki Bożej Różańcowej.
Potem wędrując wzdłuż miejskich murów obron-nych z XIII wieku z 36 basztami przeszliśmy przez dwie zachowane bramy: Młyńską i Więzienną,
przy tej drugiej ekspozycja machin oblężniczych.
Po drodze zahaczyliśmy o deptak nad jeziorem Górnym.
W kilku miejscach widzieliśmy kolorowe skrzynki opowia-dające miejskie legendy oraz figurki czarownic z różnymi atrybutami.
Ostatecznie wylądowaliśmy na rynku, przyszedł czas na relaks...
Dzień 5.
3 sierpnia 2022
Strzelce Krajeńskie - Santok, wg GPS 28 km
Dzisiaj jedna z dłuższych tras, w dodatku z dnia na dzień jest coraz cieplej.
Nasz nocleg usytuowany był przy głównej ulicy z pięknymi kocimi łbami, z oknami właśnie w ich kierunku.
Jednak tą ulicą przebiega DK22, więc dzień i noc, tir za tirem, nieustający hałas, przy otwartym oknie nie słyszeliśmy, co do siebie mówimy.
W nocy spaliśmy szczelnie zamknięci.
Obudziliśmy się o 6 rano. Spakowaliśmy rzeczy i poszliśmy pod sklep na śniadanie. Uzupełniliśmy też zapasy na trasę i w drogę.
Wychodząc z miasta minęliśmy charakterystyczną wieżę ciśnień, która niewykorzystywana przez wodociągi miejskie została zaadaptowana na Centrum Kultury Łemkowskiej.
Ma tu swoje lokum m.in. kapela folkowa "Lemko Tower" (nazwa od zamieszkującej tu wysiedlonej z Beskidu Niskiego ludności łemkowskiej).
Od tego miejsca pierwotnie mieliśmy iść trasą kluczącą polnymi drogami, postanowiliśmy jednak, mimo sporego ruchu, przejść ten odcinek szybciej wzdłuż DK22.
Trochę nam się dłużyły te 2 km "krajówki".
Jednak po skręcie z DK22 i dojściu do miejsca, w którym mielibyśmy wychodzić z pól okazało się, że coś nad nami czuwało - pola były ogrodzone wysoką siatką.
Zbliżaliśmy się do Brzozy, przed miejscowością malowniczo poło-żony stary cmentarz ewangelicki. Do wsi doprowadziła nas piękna zabytkowa aleja platanowa będąca częścią dawnego założenia parkowego.
Podeszliśmy do późnoromańskiego kościoła, który obecnie pełni funkcję cerkwi prawosławnej pw. Św. Archanioła Michała.
Zwróciliśmy uwagę na znajdujący się w narożniku kościoła
tajemniczy znak.
Rzuciliśmy okiem, na ile się dało,
na osiemnastowieczny zespół dworsko-folwarczny ze spichlerzem, czworakami oraz oficyną zarządcy, pałac niestety nie zachował się.
Przy miejscowym sklepie zrobiliśmy krótką przerwę, do następnego nie wiadomo kiedy dojdziemy.
Dalej wędrowaliśmy czerwonym szlakiem, który dołączył w środku wsi, początkowo łąkami, następnie lasem, podjadając jeżyny.
Po przejściu przez mostek nad rzeczką Pełcz, pod linią wysokiego napięcia, opuściliśmy szlak i poszliśmy własną trasą,
w większości szerokimi duktami na mapie oznaczonymi "dojazd pożarowy nr 18".
Przecięliśmy DK22 i stanęliśmy nad jeziorem Duże Wełmino. W internecie ktoś wspominał o policyjnym ośrodku wczasowym w tym miejscu, ale to chyba już bardzo dawna historia.
Na wysokim brzegu złapaliśmy niebieski szlak, który jak większość w tym rejonie było słabo wyznakowany.
Idąc wzdłuż jeziora znaleźliśmy mini plażę, gdzie skorzystaliśmy z w miarę ciepłej wody.
Wędrując dalej brzegiem obserwowaliśmy liczne dowody obecności bobrów w tych wodach.
Upał coraz bardziej dawał się we znaki, po-stanowiliśmy więc jeszcze pomoczyć nogi w sąsiednim jeziorze Wełminko,
jednak ogromne pijawki szybko ostudziły nasz zapał.
Kontynuując wędrówkę zastanawialiśmy się, co oznacza dziwna przerwa w przebiegu niebieskiego szlaku na mapie.
Okazało się, że od granicy rezerwatu "Buki Zdroiskie" jako takie znakowanie dalej nie było odnawiane, ale gdzieniegdzie widoczne były te starsze znaki oraz zarys dawnej drogi.
Idąc nią, omijając zwalone drzewa, doszliśmy do brodu przez potok Santoczna oznaczonego ogromnymi paskami szlaku na obu brzegach.
Dobrze, że wędrowaliśmy w sandałach... Po drugiej stronie potoku pojawił się szlak jak przed rezerwatem.
Szeroką leśną drogą, z krążącym nad naszymi głowami samolotem, dotarliśmy do Jeziora Racze. Wprawdzie do wody nie było dogodnego dostępu, ale były tu ławeczki, zrobiliśmy
więc mały popas.
Kawałek dalej nie-stety las się skończył i już do końca szliśmy otwartym terenem. Prostą jak strzelił drogą, kiedyś pewnie aleją, w upale doszliśmy do Gralewa.
Tu na szczęście był sklep, uzupełniliśmy płyny w plecakach i sobie.
Obeszliśmy szachulcowy kościół pw. Podwyższenia Krzyża z 1708 roku i za-częliśmy rozglądać się za zespołem dworskim.
Widząc to zaczepił nas mieszkaniec, który pokierował nas w stronę podworskich spichlerza i stodoły (dwór już nie istnieje).
Dalej niebieski i żółty szlak polną drogą wyprowadziły nas ze wsi na wysoką krawędź Równiny Gorzowskiej.
Zatrzymaliśmy się na chwilę przy baszcie, dawnej wieży widokowej z 1936 roku wybudowanej w miejscu gródka pomorskiego z XI w. i zameczku rycerskiego z XV w.,
podziwiając panoramę Obszaru Chronionego Krajobrazu "Doliny Warty i Dolnej Noteci".
Schodząc z urwiska przeszliśmy przez tory, akurat przejeżdżał pociąg Lubuskiej Kolei Regionalnej, i weszliśmy do Santoka.
Zameldowaliśmy się w marinie, naszym dzisiejszym noclegu i poszliśmy na spacer po miejscowości, szukając między innymi resztek umocnień Wału Pomorskiego.
Niestety jedyna knajpa znajdująca się przy promenadzie, prawdopodobnie otwierana jest tylko na imprezy okolicznościowe.
Na szczęście był tu market,
w którym kupiliśmy artykuły na obiad i wy-korzystaliśmy w pełni wyposażoną kuchnię w domku.
Ten dzień zakończył się dla nas jeszcze miłą niespodzianką, zostaliśmy wujostwem, w związku z tym mieliśmy jeszcze co wieczorem świętować nad Notecią.
W otaczającej nas ciszy zasnęliśmy po ciężkim, upalnym dniu.
Dzień 6.
4 sierpnia 2022
Santok - Skwierzyna, wg GPS 27 km
Domek z samego rana szybko się nagrzał. Zgodnie z informacją na tablicy ogłoszeń w marinie prom przez Wartę startował o 9.30,
w związku z tym mieliśmy sporo czasu na poranne lenistwo.
Obserwowaliśmy buszujące na trawie szpaki. Zjedliśmy śniadanie i dopóki jeszcze było w miarę chłodno, powędrowaliśmy w stronę promu.
Po drodze zrobiliśmy zakupy na trasę i tuż po godzinie 9 oczekiwaliśmy na przeprawę.
Na tablicy informacyjnej widniało, że prom kursuje od 9, tyle że nie było tu żywej duszy.
Chwilę pokręciliśmy się w pobliżu, po czym pojawił się mieszkaniec pobliskiego domu, jak się okazało pan promowy.
Powiedział, że statek nie kursuje ze względu na bardzo niski stan wody.
Konsternacja, co robić dalej? Pan zaproponował, że przeprawi nas swoją łódką. Oczywiście bez namysłu skorzystaliśmy.
Nie uśmiechało nam się nadkładanie drogi obejściem przez Murzynowo.
Pan promowy wiosłował, jak nam się wydawało, powoli, a i tak po chwili byliśmy już po drugiej stronie Warty. Podziękowaliśmy za pomoc.
Brama do grodziska była zamknięta, więc zerknęliśmy na nie zza płotu i ruszyliśmy przez rezerwat "Santockie Zakole".
Zgodnie z informacją na mapie mieliśmy wędrować jakimś lokalnym szlakiem, rzeczywiście po drodze na drzewach pojawiały się czerwone symbole dębu,
za którymi staraliśmy się podążać.
Ścieżka nie wszędzie była wyraźna, ale z grubsza udawało nam się utrzymywać kierunek jej przebiegu.
Na rozległych łąkach czuliśmy się trochę jak na sawannie, z daleka obser-wowaliśmy gromadkę sarenek, trochę jak antylop.
Potem w pobliżu nas pojawiły się sarny albinoski, nie wierzyliś-my szczęściu.
Mijaliśmy kolorową - biało, czarno, rudą gromadkę jeszcze kilka razy.
Poza tym pomnikowe drzewa, lecące żurawie, spacerujące bociany, kołujący tuż nad głową myszołów, a na sam koniec warczący koziołek, raj na ziemi!
Wychodząc z rezerwatu przeszliśmy przez stado krów, które spłoszyło się na nasz widok. To zapewne rezerwatowe kosiarki.
Nieco dalej przy drodze, obserwując z jednej strony rzekę z drugiej pasące się stado, zrobiliśmy przerwę.
Doszliśmy do wsi Borek. Obejrzeliśmy kościół
pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz znajdujący się przed nim denkmal,
a pod koniec miejscowości zatrzymaliśmy się na odpoczynek przy sklepie,
rozpieszczając wygrzewającego się na schodach kota.
Po przerwie, najpierw asfaltem przez las, potem szutrówką, która doprowadziła nas do wału nad Wartą.
Wędrowaliśmy wałem początkowo otwartą przestrzenią, później weszliśmy w las, gdzie usiedliśmy na chwilę w cieniu.
Przeszliśmy przez tory linii kolejowej Skwierzyna - Gorzów i dotarliśmy do dawnej
drogi krajowej nr 3.
Tu na wejściu do Trzebiszewa miała znajdować się knajpa, niestety pozostał opustoszały budynek.
Czasy jej świetności zakończyły się wraz z otwarciem biegnącej niedaleko S3.
Na szczęście w tym upale znowu uratował nas sklep, gdzie z tyłu w cieniu można było na chwilę
usiąść i odpocząć. Ruszy-liśmy w stronę neo-romańskiego kościoła św. Jana Nepomucena z połowy XIX w.
Po przejściu przez wieś i ponownym pokonaniu torów, dalej otwartym terenem - tak zwaną "patelnią", podążaliśmy w stronę Skwierzyny. Droga w upale bardzo nam się dłużyła.
W okolicach osady Rakowo dostrzegliśmy rozbity bunkier wkompo-nowany w wał przeciwpowodziowy.
Za Rakowem znaleźliśmy trochę cienia i zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę.
Po przejściu przez wieś i ponownym pokonaniu torów, dalej otwartym terenem - tak zwaną "patelnią", podążaliśmy w stronę Skwierzyny. Droga w upale bardzo nam się dłużyła.
W końcu dotarliśmy do mostu nad rzeką Obrą, za którym skręciliśmy w drogę biegnącą dawnym nasypem kolejowym do widocznego wcześniej z oddali starego mostu kolejowego nad Wartą.
Nie żałowaliśmy, kupa zardzewiałego żelaza robi wrażenie.
Spod mostu skierowaliśmy się w stronę widocznych wież w Skwierzynie.
Doszliśmy do przedmieść,
mijając zabudowania stre- fy przemysłowej, a potem dworzec kolejowy, najkrótszą drogą dotarliśmy na nocleg.
Na miejscu okazało się, że można zjeść obiad oraz, że niedaleko jest sklep.
O zwiedzaniu nie było mowy, dzisiaj już nic nam więcej nie było trzeba.
Dzień 7.
5 sierpnia 2022
Skwierzyna - Stare Kursko, wg GPS 30 km
Kolejna gorąca noc za nami, niemiłosierny zaduch w pokoju wybudził nas ze snu.
Spakowaliśmy się i poczekaliśmy do ósmej na śniadanie.
Dzisiaj musieliśmy nadrobić zwiedzanie miasta.
Po wyjściu z noclegu udaliśmy się na drugą stronę ulicy, gdzie znajdowało się wejście na kirkut.
Gdy wchodziliśmy na wzgórze z niezliczoną ilością macew, towarzyszyło nam wycie psa.
Nie jesteśmy przesądni, ale klimat do zwiedzania mieliśmy odpowiedni.
Minęliśmy 45-metrową wieżę ciśnień i w cen-trum miasta obejrzeliśmy najważniejsze zabytki: późnogotycki kościół pw. św. Mikołaja, ratusz z początku XIX wieku, kamieniczki w rynku w tym budynek Cechu Rzemiosł,
neogotycki zbór protestancki, obecnie kościół rzymskokatolicki pw. Świętego Zbawiciela.
W pewnym momencie rozległy się syreny alarmowe, zobaczyliśmy biegnących mężczyzn, OSP tu działa!
Zrobiliśmy zakupy na trasę i w drogę.
Z miasta wychodziliśmy wzdłuż terenów wojskowych, następnie przeszliśmy nad S3 i leśnymi drogami dotarliśmy do mostu na Obrze i
Grupy Warownej "Ludendorff".
Nie bez trudu wspięliśmy się ścieżką w osypującym się piasku na bunkrowe wzgórze, mijając po drodze wysadzoną kopułę pancerną Pz. W. 867.
Obeszliśmy cały kompleks rozbitych bunkrów, w wielu miejscach trzeba było uważać, żeby nie wpaść w jakiś zakamarek albo potknąć się o rozerwane zbrojenie.
Nad Obrą, pod mostem, zrobiliśmy przerwę.
Siedzieliśmy nad krystalicznie czystą wodą licząc,
że pojawi się jakieś ciekawy ptaszek.
Najpierw lasem, a później polną drogą do-szliśmy do wsi Stary Dworek.
Znajduje się tu barokowy kościół pw. św. Józefa, a do położonego opodal zrujnowanego dworu z końca XVIII wieku,
w którym dachu już właściwie nie ma, dojścia nie było.
Mimo informacji, że sklep w ciągu dnia ma przerwę, z nadzieją odbiliśmy z trasy w jego kierunku.
Niestety internet nie kłamał, sklep był zamknięty, zaczęliśmy cofać się na szlak.
Wtedy zatrzymała nas pani rowerzystka pytając, czy chcemy coś ze sklepu, bo jedzie przyjąć dostawę. To się nazywa fart.
Skorzystaliśmy, zakupiliśmy prowiant i po krótkiej przerwie na lody ruszyliśmy dalej w stronę mostu obrotowego D812, gdzie zatrzymaliśmy się na dłużej.
Leśną drogą dotarliśmy do Bledzewa. Idąc opustoszałą pochyłą uliczką minęliśmy XV-wieczny kościół św. Katarzyny,
weszliśmy na rynek z barokową figurą św. Jana Nepomucena, gdzie skręciliśmy do przechylno–przesuwnego mostu K804 tzw. "rolkowego",
nale-żącego do umoc-nień MRU.
Most znajduje się nad nieukończonym kanałem fortecznym i posiada szlaban przeciwpancerny.
Uzupełniliśmy zapasy, podeszliśmy do jedynej pizzerii w okolicy, ale nie zachęciła nas do wejścia, więc wróciliśmy na trasę.
W międzyczasie próbowaliśmy się dodzwonić do pałacu, gdzie mieliśmy nocleg, aby dowiedzieć się o sklep.
Nad jeziorem Bledzewskim znaleźliśmy miejsce na przerwę.
Oddzwonili do nas z pałacu, sklepu na miejscu nie ma, ostatni ma być w Chycinie. Mogliśmy zamówić obiadokolację pod warunkiem, że dotrzemy do godziny 19, postanowiliśmy skorzystać.
Przed nami był jeszcze kawałek drogi.
Wróciliśmy na asfalt i w pewnym momencie zaczęło padać, zrobiło się przyjemnie chłodno.
Jednak deszcz zacinał nam z wiatrem w twarz i przez kaptury przegapiliśmy skręt do Chyciny, do której ostatecznie doszliśmy nieco dłuższą drogą przez Goruńsko.
W Chycinie wspięliśmy się na górkę z neogotyckim kościołem pw. Niepokalanego Poczęcia NMP.
Znaj-dował się tu też ostatni wiejski sklep, w którym zrobiliśmy zakupy.
W sklepie pełno klienteli, również obcojęzycznej, obok parasole, klimatycznie to wyglą-dało.
Trochę żałowaliśmy, że tu nie nocujemy, ale cóż zrobić, w wakacje nad jeziorami noclegi oferowane są w pakietach co najmniej tygodniowych.
Do Kurska asfaltem, czyli na skróty, dotarliśmy po 18-tej, zameldowaliśmy się i zeszliśmy na obiad, był naprawdę smaczny.
Potem relaks po ciężkim dniu, czyli najpierw spacer po pałacowym parku, później wieczorne dyskusje z nocującymi tu turystami.
Pałac wzniesiono dla Kalckreuthów w końcu XVII wieku, rozbudowano około 1870 roku.
Atrakcją oprócz nocy w starych murach nie była biała dama, ale latający w na-szym pokoju szer-szeń, na szczęście groźny owad sam trafił do okna.
Dzień 8.
6 sierpnia 2022
Stare Kursko - Międzyrzecz, wg GPS 17 km
O godzinie 8.30 mieliśmy śniadanie. Spakowaliśmy się i opuściliśmy pałacową komnatę.
Dzisiaj na szczęście krótka trasa. Przed wyjściem ostatni rzut oka na wnętrza.
Nie widząc drogi dojazdo-wej zrezygno-waliśmy z po-dejścia do dawnego cmentarza ewangelickiego w Kursku.
Kawałek za wsią przeszliśmy pod mostem kolejowym i skręciliśmy z kostkowej drogi w prawo do bunkrów Grupy Warownej "Schill".
Obejrzeliśmy dwa rozbite Panzerwerki 754 i 757, kupa stali i betonu, jak w poprzednich obiektach.
Przy jednym z nich obozowisko eksploratorów, którzy na śniadanie sączyli wcale nie najtańsze winko.
Wróciliśmy na kostkę, którą dotarliśmy do szerokiej doliny rzeczki Jeziornej i do mostu obrotowego D-724 w Kursku-Dąbie.
Jest to jeden z dwóch mostów obrotowych w MRU, pierwszy widzieliśmy wczoraj w Starym Dworku.
Jego "ozdobą" był oczekujący na przejazd na wschodnim brzegu radziecki czołg... z dykty (choć czerwoną gwiazdę ktoś z niego zdarł).
Dalej z szosy skręciliśmy w leśny dukt, który po przecięciu linii kolejowej
doprowadził nas do trzech jezior: Zamkowego, Środkowego i Przedniego.
Przy Przednim zrobiliśmy krótką przer-wę. Drogą wśród łąk dotarliśmy do Gorzycy, gdzie znajduje się szachulcowy kościół
pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z 1736 roku.
Obok drewniana dzwonnica konstrukcji ryglowej z p. XIX w. oraz coś co wzbudziło nasze największe zainteresowanie - murowane mauzoleum z połowy XIX w. z wmurowanymi w ściany żeliwnymi krzyżami.
Przed grobowcem barokowa kamienna płyta Georga Wilhelma Zeidlitza z 1782 roku, dawnego właściciela Gorzycy.
Pod tutejszym sklepem zrobiliśmy przerwę.
Przy robieniu zakupów na trasę, do gruntowych pomidorów dostaliśmy od pani sklepowej gratis gruntowe ogórki.
Przy wyj-ściu ze wsi zespół folwarczno-pałacowy, główny obiekt w remoncie, podobnie jak podczas OWRP w 2012 roku, bo tędy przechodziliśmy.
Postanowiliśmy nie iść wcześ-niej zaplanowanym szlakiem zielonym, tylko rowerowym, który na mapie miał przebieg bliżej Obry.
Mieliśmy nadzieję, że uda nam się usiąść gdzieś nad rzeką, niestety dojścia nie było, tylko strome zarośnięte brzegi.
Droga wzdłuż rzeki jest pomnikiem przyrody ze względu na okazałe drzewa rosnące po obu jej stronach.
Ostatecznie klapnęliśmy na pół godzinki na skraju dużej łąki przy końcu alei.
W lesie zaczęły się pojawiać tablice informujące, że idziemy wzdłuż terenu wojskowego oraz strzelnicy poligonowej.
Przeszliśmy przez tory,
dziś już chyba trzeci raz, i doszliśmy do miejscowości Święty Wojciech z późnoklasycystycznym szachulcowym kościołem pw. Świę-tego Wojciecha.
Obok był sklep, ale nie musieliśmy z niego korzystać, do mety mamy już blisko.
Przeszliśmy nad Obrą, następnie pod ruchliwą S3, za którą rozpoczęły się zabudowania Międzyrzecza.
Z marszu poszliśmy zwiedzić Piastowski Zamek Królewski, niestety
Muzeum Ziemi Międzyrzeckiej im. Alfa Kowalskiego
z kolekcją portretów trumiennych było zamknięte.
Ulicą Młyńską doszliśmy do rynku z ratuszem, zrobiliśmy krótką przerwę. Dalej główną ulicą 30 Stycznia dotarliśmy do naszego noclegu.
Zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy szukać knajpki z obiadem, a potem zwiedzić miasto.
Dzień 9.
7 sierpnia 2022
Międzyrzecz - Mostki, wg GPS 36 km
Dziś przed nami najdłuższa trasa urlopu wynikająca ze wspomnianych wcześniej kłopotów ze znalezieniem noclegu.
Ruszyliśmy zaraz po śniadaniu, na po-bliskiej stacji benzynowej kupiliśmy jeszcze wodę i w drogę.
Wyjście z miasta ulicą Mieszka I,
tak jak zawsze, trochę się dłużyło.
Uliczką między jednostką wojskową a dział-kami wyszliśmy poza zabudowania i dalej polną drogą doszliśmy do S3.
Po drugiej stronie okazało się, że znaleźliśmy się na krawędzi poligonu i kolejnej strzelnicy.
Nie mając wyjścia, trzymając się jak najbliżej "eski", doszliśmy do szosy i zatoczki parkingowej z autami.
To parkowali wędkarze, których chwilę później widzieliśmy wędrując wzdłuż jeziora Stoki.
W jeziorze woda zielona, ale bobrom najwyraźniej to nie przeszkadzało, czego liczne dowody mijaliśmy na skraju lasu.
Polna droga doprowadziła nas do asfaltu, którym dotarliśmy do Kęszycy. Podeszliśmy
do szachulcowego kościoła pw. św. Marcina z 1728 r. z dobudowaną neogotycką wieżą i dalej żółtym szlakiem podążyliśmy w stronę MRU.
Już na skraju wsi wyłoniły nam się zęby smoka. Obserwując mapę zastanawialiśmy się, do których umocnień podchodzić, wszystkich dziś na pewno nie zobaczymy.
Pierwszym bunkrem był znajdujący się blisko drogi, należący do Grupy Warownej "Yorck", Pz.W. 727 i przy nim, z widokiem na rozległe łąki, postanowiliśmy chwilę odpocząć.
Dodatkową atrakcją był latający w pobliżu drapieżnik. Sam bunkier był dość zarośnięty kolczastymi zaroślami, więc za dużo tu nie zobaczyliśmy.
Następnie podeszliśmy do należącego do tej samej GW Pz. W. 724, który zachował się do dzisiaj niemal w całości, jest odnowiony i łatwo dostępny (z wyjątkiem wnętrza zarezerwowanego dla nietoperzy).
Wyposażono go w dwie kopuły 6 strzelnicowe, kazamatę z płytą i kopułę obserwacyjną.
Ostatnim obiektem odwiedzonym przez nas przed Pniewem był Pz. W. 719.
z Grupy Warownej "Gneisenau", który po wojnie został częściowo wysadzony.
Na ostatniej prostej minął nas wiozący turystów kołowy pojazd opancerzony BTR-152 wzbijając kłęby kurzu, przed którymi musieliśmy uciekać.
W samym Pniewie pierwsze kroki skierowaliśmy do Pz.W. 717 z Grupy Warownej "Scharnhorst", z charakterystycznymi zielonymi kopułami,
na których widoczne są ślady sowieckiego próbnego ostrzału artyleryjskiego.
Podziemnej części fortyfikacji nie planowaliśmy zwiedzać, byliśmy tu już kiedyś, a poza tym było tu mnóstwo ludzi, braku czasu nie wspomnimy.
Przeszliśmy przez "zęby smoka" oraz małą ekspozycję militariów, w większości poradzieckich.
Odpoczynek zrobiliśmy w burgerowej "Bunkierowni" na piwie bunkrowym z Witnicy lanym z kranika i frytkach.
Kucharz, gdy zobaczył "plecakowych" turystów, gawędził z nami o MRU oraz o chaszczach, które nas czekają.
Wspomniał o sytuacji w okolicy - pojawił się właściciel, który wykupił ogromne tereny wokół i przygotowując ziemię pod zasiewy potrafi zaorać polne drogi (które są na jego terenie).
Możliwe, że w ten sposób mógł zniknąć dalszy odcinek żółtego szlaku do Gościkowa, ale tego dziś nie sprawdzimy, tym razem to nie nasz kierunek.
Po dłuższej przerwie wróciliśmy na żółty szlak. W pierwszym momencie konster-nacja, na drodze znak z zakazem ruchu pieszego. Nie mając wyjścia ruszyliśmy.
Okazało się, że znak jest ustawiony przez wożących turystów kierowców BTR-ów, którzy w pobliżu bunkra obserwacyjnego oraz Pz.W. 716 mieli swoją pętlę.
Pamiętaliśmy, że w tym miejscu było wyjście z podziemi.
Na mapie tu zaczynała się przerwa w przebiegu żółtego szlaku, widocznego na mapie czerwonego szlaku E11 w ogóle nie spotkalismy w terenie.
Rzeczywiście, droga zniknęła, może została zaorana?
Początkowo szliśmy skrajem rżyska, w końcu stanęliśmy przed ścianą lasu, przez jakiś czas przedzieraliśmy się klucząc w poszuki-waniu najłatwiejszego przejścia.
W chaszczach trafiliśmy na zęby smoka, próbowaliśmy nimi iść, jednak zarośla nas pokonały. Trzeba w tym miejscu dodać, że szliśmy w sandałach i krótkich spodniach.
Ostatecznie idąc zarośniętą ścieżką znienacka natknęliśmy się na Pz.W. 783 należący do Grupy Warownej "Friesen".
Był zarośnięty chaszczami i bluszczem jak świątynie Majów w Ameryce Południowej, podobnie drzewa wokoło.
Żółty szlak, który po przerwie pojawił się na mapie, a na drzewach tylko jego relikty, w tym miejscu skręcił do Gościkowa.
My leśną drogą, na której pojawiły się znaki szlaku rowerowego, poszliśmy w stronę Boryszyna.
Na skraju lasu komin wentylacyjny Grupy Warownej "Jahn", ostatni zachowany obiekt tego typu na MRU.
Umieszczenie wylotu systemu wentylacyjnego wysoko, na poziomie koron drzew, miało zapobiegać niebezpieczeństwu dostania się do podziemi gazów bojowych.
W pobliżu spotykaliśmy ludzi, którzy po zwiedzeniu "Podziemnej Trasy Turystycznej" próbowali obejrzeć naziemne obiekty GW "Jahn".
Doszliśmy do wejścia do "Pętli Boryszyńskiej" czyli Pz.W. Nord, w tym miejscu sporo zwiedzających oczekujących na swoją kolej.
Niestety brak czasu i kilometry przed nami pozwalały tylko na zerknięcie na atrakcje, które są po drodze, ale bez zwiedzania.
Nie zatrzymywaliśmy się więc, asfaltem doszliśmy do Boryszyna.
Wchodząc do wsi minęliśmy Pz.W. 778, w centrum kilka atrakcji: pomnik żołnierza polskiego i radziecka przeciw-pancerna armata dywizyjna D-44 z II wojny światowej,
po drugiej stronie denkmal oraz drewniany kościół o konstrukcji zrębowej pw. Zwiastowania NMP z 1648 roku.
Na placu zabaw obok kościoła ławeczki, zrobiliśmy więc przerwę, dyskretnie racząc się zakupionym w "Bunkierowni" piwem bunkrowym (sklep w Boryszynie był zamknięty).
Ruszyliśmy dalej w stronę Staropola, od Boryszyna towarzyszył nam czerwony szlak świeżo wymalowany przez jakiegoś amatora, który albo nie miał doświadczenia, albo bardzo się spieszył.
Po drodze weszliśmy na cmentarz składający się z dwóch części: starej przedwojennej i obecnie użytkowa-nej.
Gdy oglądaliśmy stuletnie nagrobki, obserwował nas starszy pan, który po wyjściu zaproponował nam podwózkę.
Mimo zmęczenia odmówiliśmy.
Na początku Staropola podeszliśmy zobaczyć ciekawostkę - malowniczo wyglądający zespół opuszczonych magazynów dawnej agencji celnej Hartwig S.A.
Obok mała stacyjka kolejowa, która zyskała na znaczeniu podczas budowy MRU.
W samym Staropolu Pz. W. 780 oraz kościół pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego z ceglaną wieżą, podobno ufundowaną przez armię niemiecką w ramach zadośćuczynienia za zburzenie starego kościoła ewangelic-kiego
(znajdował się tam gdzie Pz. W. 780).
Zrezygnowaliśmy z podejścia do bunkrów Grupy warownej "Körner", rozbitych jak wiele mijanych wcześniej i cmentarza.
Potem dłuższy czas asfaltem, przez wiadukt nad A2 weszliśmy do Lubrzy.
Na wejściu do wsi, na prywatnym te-renie Pz. W. 694, dalej urządzenie spiętrzająco-spustowe, połączenie jazu 709 oraz śluzy fortecznej 708 wchodzące w skład MRU,
a po drugiej stronie Paklicy średniowieczny młyn miejski obecnie dostosowany do potrzeb studia nagraniowego.
Główna ulica łukiem doprowadziła nas do znajdującego się w centrum Lubrzy Placu Wdzięczności z wyeksponowanym radzieckim lekkim czołgiem pływającym PT-76 z lat 50-tych.
W sklepie uzupełniliśmy zapasy na pozostałą część trasy.
Przeszliśmy koło neoromańskiego, kiedyś ewangelickiego, a obecnie rzymskokatolickiego kościoła pw. św. Jana Chrzciciela z 1848 roku.
Kawałeczek za nim, na szczęście dla nas, znajdowała się knajpa "Jadalnia", gdzie zjedliśmy pyszną zupę rybną ze szpinakiem.
Przechodząc nad kanałem łączącym jeziora znaleźliśmy się w Nowej Wiosce, skręciliśmy w prawo i wąską uliczką wzdłuż kanału wspięliśmy się na wysoki brzeg jeziora Goszcza.
Dalej we wsi barokowy drewniany kościół pw. św. Anny o konstrukcji zrębowej, obok kolejny dziś denkmal, tym razem przerobiony na pomnik ku czci św. Floriana.
200 metrów od niego forteczny most rolkowy nr 705 z czasów II wojny światowej, położony na kanale taktycznym 703/704 czyli Kanale Niesulickim.
Za wsią, koło jeziora Wągieł, wreszcie zeszliśmy z asfaltu skręcając w polną drogę.
Wędrowaliśmy nią w stronę Mostków, mniej więcej wzdłuż przebiegu Kanału Niesulickiego.
Gdzieś w łąkach przekraczaliśmy potok Jutrzenka betonowym obiektem inżynieryjnym o niemieckiej nazwie: Pinn Brücke.
Dalej już przy zachodzącym słońcu zerknęliśmy z daleka na Pz. W. 677 i wreszcie trochę padnięci dotarliśmy do Mostków,
zameldowaliśmy się i poszliśmy do restauracji obok na kolację.
Na koniec myśl: chcąc zobaczyć wszystko z dzisiejszej trasy dokładnie, trzeba by tu przyjechać na tydzień, a nawet dwa i raczej o innej porze roku.
Dzień 10.
8 sierpnia 2022
Mostki - Przełazy, wg GPS 23 km
Po ciężkim dniu ciężko się nam wstawało.
Leniwie podreptaliśmy na śniadanie, po którym zwiedziliśmy jeszcze mini Zoo znajdujące się obok.
Niestety z wiekiem coraz smutniejszy jest to dla nas widok. Zabawne były tylko króliki, których wszędzie było pełno i mogły swobodnie biegać po całym terenie.
Ruszyliśmy w drogę. Pogoda jak co dzień ładna, chociaż w ciągu dnia pojawiły się chmurki.
Najpierw podeszliśmy do neorenesansowego pałacu z lat 1870-80, obecnie szkoły w Mostkach, obejrzeliśmy go zza płotu.
Następnie udaliśmy się do położonego przy ruchliwej DK92 kościoła dawniej ewangelickiego obecnie rzymskokatolickiego pw. MB Częstochowskiej.
Budowlę o konstrukcji szachulcowo-murowanej, wzniesiono około 1832 roku.
Z ruchliwej krajówki skręciliśmy na Tyczyno, niestety dalej asfaltem. Drogą pośród pól, a potem lasem, doszliśmy do leśniczówki w Tyczynie.
Przy zabudowaniach małe pole namiotowe, a przy skręcie w stronę jeziora ciekawy budynek opuszczonego sklepu, kiedyś zapewne ośrodek wczasowy. Szkoda, że takie perełki się marnują.
Chwilę później stanęliśmy na prawie pustej plaży w Krzeczkowie. Z brzegu ładny widok na jezioro Niesłysz,
na pobliskim campin-gu mała gastrono-mia, zrobiliśmy przerwę w barze.
Dalej wędrowaliśmy wzdłuż jeziora, co jakiś czas mijając pola biwakowe, a w miejscach gdzie nie było ludzi ślady działalności bobrów. Gdzieniegdzie wyłaniał nam się widok na drugą stronę jeziora.
Dotarliśmy do położonego na dużym półwyspie grodziska Niesulice. Wspięliśmy się na wał, jednak zwalone drzewa i strome zbocza fosy
zniechęciły nas do wejścia na jego centralną część.
Cofnęliśmy się na drogę biegnącą brzegiem, minęliśmy zatokę Borowską z licznymi żaglówkami różnej maści i wraz z zielonym szlakiem zaczęliśmy się oddalać od jeziora.
Doszliśmy do Ołoboku, tu wybraliśmy położoną za domami gruntową ul. Strumy-kową, która doprowadziła nas do centrum miejscowości.
Na głównej ulicy minęliśmy kilka ładnych ceglanych kamieniczek i skie-rowaliśmy się do zlokalizowanego na nie-wielkim wzgórzu kościoła pw. Św. Bartłomieja z 1795 roku.
Kościół wraz z otaczającym murem, reprezentacyjną bramą i sąsiadującymi zabudowaniami stanowi enklawę na tle reszty wsi.
Na przykościelnym cmentarzu ciekawe nagrobki, w tym chyba poległego podczas I WŚ Jochema von Mechow w formie żołnierskiego hełmu, na stelli mało czytelna inskrypcja z ryta-mi bagnetów.
Wróciliśmy na główną ulicę Wojciechowskiego,
krótka przerwa na lody.
Skręciliśmy w ul. Krośnieńską, która doprowadziła nas do pierwszego mostu rolkowego (uchylno-przesuwnego) K603a
z zachowaną barierą przeciwpancerną mogącą wytrzymać uderzenie wozów bojowych piechoty i lekkich czołgów.
Dalej wzdłuż kanału fortecznego 601, aby zobaczyć kolejny most rolkowy K603b.
W obu maszynownie zalane, jedynie tej drugiej pilnował czarny kot, a nad kanałem rozwieszone były instalacje świetlne.
Kontynuując wędrówkę wzdłuż kanału znaleźliśmy się przy trzecim moście rolkowym K602 z barierą oraz biernym bunkrem o ścianach grubości 3,5 metra, chroniącym tamę 602 (Wasserschloß 602).
Otwarcie jej przepływu obniżało poziom wody w jeziorze Niesłysz o 1,5 - 2 m, dzięki czemu uzyskiwano wodę do zatapiania obszarów zalewowych.
W czasie wojny bunkier obudowany był drewnianą konstrukcją, która imitowała stodołę.
Wzdłuż kanału fortecznego 601 Ołobok, na którym kręcili się kajakarze, wróciliśmy do jeziora Niesłysz i plaży w Niesu-licach, trafiając na deptak z barami.
Przy jednym z nich odpoczęliśmy sącząc piwo witnickie, niestety kosztowało 12 zł za 0,4 l, podobno to standard w kurortach.
Wychodząc z deptaka zerknęliśmy na stary cmentarz ewangelicki.
Przez centrum miejscowości tylko przemknęliśmy kierując się do namierzonej w internecie knajpy "Kormoran".
Na miejscu okazało się, że jest zlokalizowana na terenie zamkniętego ośrodka ze wstępem mocno płatnym.
Podjęliśmy negocjacje z ochroną. Obiecując, że wyjdziemy zaraz po konsumpcji, zostaliśmy wpuszczeni za darmo.
Obiad zjedliśmy w barze typu "bierzesz sam na wagę",
potem uzu-pełniliśmy również zapasy w ośrod-kowym sklepiku.
Szkoda, że nie wie-dzieliśmy o fajnym barze "Ada" z czes-kim piwem przy kolejnej zatoce Wodne Wcięcie.
Po moczeniu nóg poszliśmy kosztować złotego trunku.
Przed nami ostatnie 3 km do pokonania. Po drodze w lesie drogowskazy harcerskich baz obozowych.
Końcowy odcinek leśnej drogi to nieśmiertelne kocie łby.
W Przełazach minęliśmy granitowy neogotycki kościół pw. Podniesienia Krzyża z 1911 roku i wylądowaliśmy na bazie.
Zostawiliśmy rzeczy i wróciliśmy do centrum, najpierw podeszliśmy do neorenesansowego pałacu z końca XIX wieku.
Budowla wzniesiona przez ród Castell,
za sprawą wież zakończonych krenelażem jest stylizowana na zamek.
Obecnie jest to siedziba Ośrodka Rehabilitacyjno-Wypoczynkowego, w przypałacowym parku widzieliśmy duże wojskowe namioty, pewnie harcerzy.
Wyjrzeliśmy na plażę, w drodze powrotnej pizza prosto z pieca opalanego drewnem, była rewelacyjna.
Wieczór spędziliśmy odpoczywając na balkonie.
Dzień 11.
9 sierpnia 2022
Przełazy - Łagów, wg GPS 18 km
Wyruszyliśmy dosyć wcześnie bez śniadania, ponieważ zakupy mogliśmy zrobić dopiero w Mostkach.
Z jeziorem Niesłysz pożegnaliśmy się przechodząc zarośniętą ścieżką biegnącą wzdłuż zatoki Juliusza.
Plaży tu nie było, a szerszy widok na taflę jeziora mieliśmy tylko w miejscach zagospodarowanych przez wędkarzy.
Skręciliśmy do zbudowanej około roku 1864 widokowej "wieży Bismarcka".
Nazwa okazuje się być błędną, wieża nie znajduje się na liście pomników "Żelaznego Kanclerza", a była tylko zwieńczeniem założenia parkowego widzianego wczoraj pałacu w Mostkach.
Wspięliśmy się na tę kamienną budowlę kręconą klatką schodową, wejście na górny taras z krenelażem wymagało nieco ekwilibrystyki.
Widoku nie zobaczyliśmy, las jest sporo wyższy niż wieża.
Przy Kanale Niesulickim minęliśmy jeszcze rozbity Pz.W. 668 należący do Grupy Warownej "Lietzmann" (podobnie jak dzisiejsze pozostałe dwa bunkry) i doszliśmy do Mostków.
Najpierw zaliczyliśmy sklep, a po zakupach znajdujący się obok, na prywatnej posesji, schron MG stand 670.
W centrum wsi, na skwerku z placem zabaw, zjedliśmy śniadanie.
Potem udaliśmy się do kolejnego, już ostatniego na tym urlopie, Pz.W. 669, tuż obok nieustanny szum aut na DK92.
Wyszliśmy z Mostków przecinając tory i dłuższy czas wędrowaliśmy piaszczystą leśną drogą.
W pewnym momencie, w środku lasu, coś zaczęło na nas szczekać jak pies czy wilk, stanęliśmy jak wryci.
Okazało się, że to zaskoczona przez nas sarna wydawała te dźwięki, uciekając z tego miejsca w dziwnych podskokach.
Na początku wsi Bucze odpoczęliśmy pod sklepem, mieliśmy szczęście, bo od godziny 12 zaczynała się przerwa.
Dalej w miejscowości pomnik poświęcony amerykańskim lotnikom bombowca B-17,
którzy zginęli 18 marca 1945 roku zestrzeleni przez niemiecką artylerię przeciwlotniczą.
Podeszliśmy też do starego zrujnowanego cmentarza ewangelickiego, na którym po wojnie znajdowały się grobowce z piaskowca nawet z XVII wieku.
Wróciliśmy na asfalt, który po minięciu pomnikowego dębu oraz przejściu nad A2 doprowadził nas do Żelechowa.
Na chwilę przycupnęliśmy na ławeczce koło pomnika w centrum wsi.
Pałacu nie dostrzegliśmy, a w sumie mieliśmy go prawie przed nosem.
Skręciliśmy do tutejszego kościoła o konstrukcji szachulcowo-drewnianej pw. św. Stanisława Biskupa z 1648 roku.
Ostatni odcinek, również asfaltowy, doprowadził nas do Łagowa, do którego schodziliśmy stromą ulicą Mostową.
Przeszliśmy pod wiaduktem kolejowym, tym razem nie weszliśmy na górę, chwilę potem zameldowaliśmy się w pokoju i poszliśmy "w miasto".
Mimo że Łagów nie jest dużą miejscowością, to w centrum poczuliśmy, co znaczą tłumy na urlopie: ścisk na chodnikach, kolejki w knajpach, wszechobecny harmider.
Do tej pory nas to omijało. Dopiero wieczorem trochę się uspokoiło.
Dzień 12.
10 sierpnia 2022
Pętelka wokół Jeziora Łagowskiego, wg GPS 10 km
Dzisiaj w końcu przerwa. A jak przerwa, to nie leżymy, ale w planach mamy przejście
wokół Jeziora Łagowskiego.
Różnica jest taka, że będziemy wędrować z prawie pustymi plecakami.
Wyszliśmy rano z bazy, a tu w Łagowie pusto. Skorzystaliśmy i zwiedziliśmy w miejscowości co się dało.
Przez Bramę Polską poszliśmy do zamku, zerknęliśmy na zabudowany dziedziniec, jedynie na wieżę nie udało się wejść, było za wcześnie.
Koło kościoła pw. św. Jana Chrzciciela i dalej wzdłuż brzegu Ciecz skierowaliśmy się w kierunku rezerwatu i grodziska.
W sandałach wspi-naczka nie była łatwa.
Porośnięte bukami wały robiły wrażenie, zwłaszcza że są wysoko wyniesione ponad otaczający teren.
Po drugiej stronie Sokolej Góry znajdował się stary cmentarz ewange-licki,
miejsce które stopniowo, ale nie-uchronnie pochła-nia przyroda.
Z cmentarza do Łagowa zeszliśmy w okolicach dawnego kina "Świteź".
Rozpoczęliśmy wędrówkę wzdłuż Jeziora Łagowskiego, początkowo bulwarem mając po lewej stronie jezioro z plażami i przystaniami,
a po prawej willo-wiska i ośrodki wczasowe.
W końcu weszliśmy do lasu i mogliśmy rozejrzeć się za jakimś miejscem na odpoczynek i kąpiel.
Wędrując jakiś czas znaleźliśmy przytulną zatoczkę. Słońce po kąpieli przygrzewało, choć miejsce nie było zbyt intymne - pobliską drogą co jakiś czas przemieszczali się spacerowicze i rowerzyści.
Po dłuższej przerwie kontynuowaliśmy spacer, doszliśmy do końca jeziora i po pokonaniu kładki na rzeczce Łagowa zaczęliśmy wracać.
Na najbardziej wysuniętym półwyspie jeszcze krótka przerwa i dosyć szybko wróciliśmy do miejscowości.
Od tej strony Łagów nie jest zbyt przyjazny, płoty, ośrodki i tereny prywatne.
Zjedliśmy obiad i wróciliśmy do pokoju na drzemkę...
Po południu, wypoczęci, poszliśmy na wieżę zamkową.
W międzyczasie zadzwonił do nas Kazimierz z OWRP z informacją, że wybierają się do nas na spotkanie, umówiliśmy się pod zamkiem.
Razem przeszliśmy do jednej z nadjeziornych knajpek.
Rozmawiając z Lidią, Mariolą, Kazikiem i Konradem sączyliśmy złoty trunek (z wyjątkiem kierowcy) i tak minął nam wieczór.
Na koniec otrzymaliśmy materiały rajdowe oraz komplet odznak z tegorocznego OWRP, dziękujemy :)
Dzień 13.
11 sierpnia 2022
Łagów - Lubniewice, wg GPS 30 km
Wstaliśmy wcześnie. Mając w planach trasę wzdłuż jezior Buszenko i Buszno, dwa dni temu dzwoniliśmy do oficera dyżurnego, czy będziemy mogli bezpiecznie przejść przez poligon.
O tym wymogu przeczytaliśmy na różnych stronach internetowych z tego rejonu.
Dziś dokładnie o 7:05 mieliśmy zadzwonić w sprawie potwierdzenia.
Otrzymaliśmy zielone światło, zostaliśmy tylko poproszeni o informację, gdy opuścimy teren poligonu.
Malownicza leśna trasa wzdłuż jezior była dla nas otwarta, poza tym dzięki temu oszczędziliśmy około 5 km odległości oraz co ważniejsze, ominęło nas 15 km asfaltu.
Wyruszyliśmy zaraz po śniadaniu, w Łagowie robiąc jeszcze ostatnie zakupy.
Czerwony szlak miał nas wyprowadzić z miejscowości i dalej towarzyszyć także na poligonie, jednak początkowo jego stan wyglądał nieciekawie.
Najpierw wzdłuż Jeziora Ciecz, aż żal było przechodzić szybko przez plaże, przy których można było zostać na dłużej.
Im bardziej oddalaliśmy się od widocznej nad taflą wody zamkowej wieży, tym więcej dzikości było nad jeziorem.
Po wejściu na poligon, chociaż nie było wprost informacji, że już się na nim znajdujemy, minęła nas grupka rowerzystów, ciekawe, czy tak jak my mieli przepustkę?
Wędrowaliśmy charakterystycznymi kostkowymi leśnymi drogami, co ciekawe czerwone znaki miejscami wyglądały jak nowe.
Wokół nas wysoki bukowy las w rezerwacie Buczyna Łagowska oraz małe oczka wodne.
Doszliśmy do Jeziora Buszenko, które gdzieś nam przez drzewa majaczyło, ale oficer powiedział, żeby nie schodzić ze szlaku, więc nie podchodziliśmy do niego.
Na przesmyku pomiędzy jeziorami Buszno i Buszenko jaz z lat 1934–1935 mający za zadanie stworzenie przeszkody
wod-nej, następnie pa-miątkowy głaz de-dykowany poległemu w czasie I wojny światowej dowódcy U-Bootów
Otto Weddigenowi
i stanęliśmy nad błękitną wodą jeziora Buszno.
Ma ono I klasę czystości oraz przeźroczystość dochodzącą do 465 cm.
Okrążyliśmy wciętą zatokę ze skałkami i wylądowaliśmy na plaży znajdującej się w miejscu, gdzie są ostrzeżenia o strzelnicy do strzelań nawodnych poligonu lądowego.
Zrobiliśmy przerwę tylko mocząc nogi w krystalicznie czystej wodzie. W sumie byliśmy tam dość wcześnie, w ten pogodny dzień właśnie zaczęli zjeżdżać ludzie.
Opuszczając plażę wykonaliśmy telefon do oficera dyżurnego, że wyszliśmy poza teren poligonu.
Najpierw 1,5 km asfaltem,
po drodze mijając pamiątkowy głaz oraz pomnik przyrody "Aleja ośmiu daglezji zielonych" i przy kamiennym drogo-wskazie z napisem "Grochów" skręciliśmy w polną drogę na Grochowo.
Po jakimś czasie garbatym mostkiem przeszliśmy nad torami i dotarliśmy do wsi.
Przy głównej ulicy kamienny kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z końca XIX wieku, nieco dalej na terenie prywatnym zaniedbany dwór, choć przy wejściu widać było jakieś prace.
W Grochowie miał znajdować się sklep, i owszem był, ale 1 lutego 2022 roku został zamknięty.
Zgodnie z mapą na końcu wsi skręciliśmy w polną drogę w prawo, która miała nas doprowadzić do Glisna.
Droga chyba jednak zupełnie nieużywana, bo zarosła drzewami i krzakami tak, że nie dało się przejść.
To zjawisko jest ostatnio coraz częstsze.
Nie mając wyjścia weszliśmy na pole kukurydzy, która rosła rzędami, między którymi pozostawały w miarę szerokie przestrzenie, dało się iść.
Doszliśmy do skrzyżowania i po skręcie mieliśmy już ładną polną drogę.
W cieniu zrobiliśmy krótką przerwę.
Dalej na trasie krzaki pełne jeżyn, w dodatku bardzo słodkich, nie mogliśmy się oderwać.
Były też inne owoce, ale za bardzo gębę wykrzywiały.
Dotarliśmy do Glisna i tu już dłuższa przerwa w centrum. Z tyłu sklepu delektowało się miejscowe towarzystwo,
my przeszliśmy nad wiejski staw (którego nie ma na mapie) i odpoczywając obserwowaliśmy moczących wędki tubylców.
Po przerwie poszliśmy oglądać tutejsze zabytki.
Byliśmy pod wrażeniem znajdującego się tu zespołu pałacowego z XVIII/XIX wieku, sam pałac w remoncie, ale naprawdę warto go zobaczyć.
W otaczającym go parku znajduje się kaplica grobowa - mauzoleum Honochów z 1837 r.
Nieopodal sztuczna ruina wybudowana na pagórku znajdującym się w osi pałacu, kapitalne rozwiązanie krajobrazowe.
Ciekawie byłoby zobaczyć to wszystko,
gdy będzie uporządkowane.
Niestety nie mogło obyć się bez przygód, Karolinie zerwał się pasek sandała.
Dobrze, że była igła z nitką (zawsze mamy przy sobie przybornik) i udało się jakoś złączyć pasek.
Przy skrzyżowaniu koło sklepu "Pomnik upamiętniający czyn osadników wojskowych", przy kościele denkmal.
Sam kościół p.w. Serca Jezusowego powstał w roku 1837 wg projektu znanego berlińskiego architekta Karla Friedricha Schinkla.
Ostatnia część drogi to już asfalt do Lubniewic, do miej-scowości wchodzliliśmy koło godziny osiemnastej.
W rynku z marszu zjedliśmy obiad w "Xeni", potem poszliśmy się zameldować.
Choć nocowaliśmy dość daleko nad jeziorem Krajnik,
wieczorem wróciliśmy pospacerować po centrum oświetlonym zachodzącym słońcem.
Dzień 14.
12 sierpnia 2022
Do wąwozu Żubrowskiego/wokół Jeziora Lubniewsko, wg GPS 26 km
Na dzisiaj mieliśmy zaplanowane przejście przez znany nam sprzed kilkunastu lat Wąwóz Żubrowski.
Zjedliśmy śniadanie z tego, co nam jeszcze zostało i ruszyliśmy w drogę.
Przeszliśmy przez całe Lubniewice oglądając wszystko, co mieliśmy na trasie.
"Stary zamek" był ledwo widoczny w gąszczu otaczających go drzew, w oknach straszyły folie z przerwanego remontu.
Naprzeciw szachulcowo-murowany dom z 1781 roku, w którym mieści się punkt informacji turystycznej oraz sklep z pamiątkami, o tej godzinie był zamknięty.
200 metrów dalej otoczony kamieniczkami rynek, a w jego centralnej części znajduje się fontanna z figurą Rusałki.
Obok rynku gotycki kościół pw. Matki Bożej Różańcowej z połowy XV wieku, z wieżą z 1882 roku,
jednak pocałowaliśmy w nim klamkę.
Minęliśmy ratusz - siedzibę Urzędu Gminy, dawniej szkołę wybudowaną na początku XX wieku.
W jednym z marketów jeszcze zrobiliśmy zakupy na trasę i zgodnie z mapą na końcu miejscowości skręciliśmy z głównej drogi wraz z niebieskim szlakiem.
Przeszliśmy pod dawnym wiaduktem kolejowym, choć w sumie trudno napisać "pod", skoro zostały tylko jego przyczółki.
Za nasypem znajdowała się zagroda z konikami, do której podjeżdżały samochody wzbijając na piaskowej drodze kłęby kurzu.
W Rybakówku zbliżyliśmy się do Jeziora Lubniewsko,
najpierw minęliśmy stawy, dalej dosz-liśmy do tafli jeziora i zejścia na plażę, było moczenie nóg.
Potem wróciliśmy do lasu, na jednym ze wzgórz grodzisko tak zarośnięte, że dobrze fosy nie było widać.
W dolinie Czerwonego Potoku dotar-liśmy do czerwonego szlaku, a dalej wraz z nim do najważniejszego punktu, czyli Wąwozu Żubrowskiego.
Krótka przerwa na ławeczce przy wejściu i strome zejście,
ze strachem spoglądaliśmy na łatanego sandała.
Wąwóz to cud przyrody, który zawdzięczamy trzeciemu zlodowaceniu.
Ponad 700-metrowej długości ścieżka prowadzi jego dnem i jest otoczona wysokimi na ponad 30 metrów stromymi zboczami.
Zbocza porośnięte ogromnymi drzewami sprawiały wrażenie, jakbyśmy byli w górach.
Idąc ścieżką mijaliśmy liczne boczne odgałęzienia, w stromych zboczach wąwozu tkwią duże głazy narzutowe, a także już na końcu wąwozu będące ciekawostką przyrodniczą - żebra skalne zbudowane z piaskowca.
Gdzieniegdzie musieliśmy pokonywać zwalone drzewa, choć i tak było lepiej,
niż gdy byliśmy tu w 2009 roku, kiedy musieliśmy pokonywać wiatrołomy.
Po wyjściu z wąwozu opuściliśmy czerwony szlak, który "poleciał" przez Żubrów do Sulęcina.
Najważniejsze, że zszyty sandał wytrzymał wymagające przejście.
Początkowo chcieliśmy iść szlakiem zielonym, który miał prowadzić górną krawędzią wąwozu.
Jednak gęsta roślinność powodowała, że mało co było widać, a i szlak trochę się gubił.
Potem leśną drogą spadliśmy do szla-ku niebieskiego obiegającego jezioro Lubniewsko.
Zrobiliśmy dłuższą przerwę przy jednej z zatok, niestety ani miejsce, ani jezioro nie zachęcało do kąpieli.
Wędrowaliśmy dalej szlakiem, mając w zasięgu wzroku wodę, co jakiś czas penetrowaliśmy półwyspy w poszu-kiwaniu jakiegoś fajnego dojścia do wody, ale nic się nie znalazło.
Przy ostatniej zatoczce jeszcze chwila przerwy i drogą biegnącą wzdłuż dawnej linii kolejowej skierowaliśmy kroki do Lubniewic.
W "Złotej Rybce" zatrzymaliśmy się na pierwsze danie obiadu - pikantną zupę rybną gulaszową.
Dalej minęliśmy ogromny Hotel Woiński
i bulwarem biegnącym wzdłuż Jeziora Lubiąż podążyliśmy do Zamku Lubomirskich.
Zamek jak przed laty, nadal w niekończącym się remoncie.
Podeszliśmy do ośrodków wypoczynkowych położonych po drugiej stronie jeziora, gdzie zatrzymaliśmy się na pizzy spożywanej w hałasie i tumulcie.
Zaraz po konsumpcji (pizza nie była zła), przez "Park Miłości im. dr Michaliny Wisłockiej" (oglądaliśmy film)
z mostkiem i erotycznymi rzeźbami uciekliśmy relaksować się w ciszy do naszego ośrodka nad jeziorem Krajnik.
Jutro ostani dzień wędrówki...
Dzień 15.
13 sierpnia 2022
Lubniewice - Brzozowiec, wg GPS 25 km
Sobota, ostatnie kilometry przed nami.
Ciekawostka była taka, że nawet gdyby nam się nie chciało, to i tak musieliśmy iść, w weekend do i z Lubniewic nie funkcjonowała żadna komunikacja.
Rano było pochmurnie.
Spakowaliśmy się, ostatni raz spojrzeliśmy na sąsiadujące z naszym ośrodkiem jezioro Krajnik i ruszyliśmy.
Jeszcze tylko w sklepie przy rynku zakupy na trasę, bo przed nami tylko las.
Na wyjściu z Lubniewic rzut oka na Stary zamek, tym razem z innej strony, oraz na kordegardę.
Szliśmy żółtym szlakiem, pierwszą przerwę zrobiliśmy nad Lubniewką.
Gdy siedzieliśmy na betonowych schodkach przepustu, mignął przed nami zimorodek. Nie było szans na fotkę.
Zaczęło padać. W pelerynach ruszyliśmy dalej zielonym szlakiem.
Co jakiś czas mijaliśmy paśniki i lizawki dla zwierząt.
Po kilku kilometrach zeszliśmy ze szlaku
w nieznakowaną drogę w kierunku Brzozowca.
Mimo że leśna droga trochę się dłużyła, pośród wysokich sosen szło się przyjemnie.
Przestało padać, jednak sandał Karoliny nie wytrzymał wilgoci, musieliśmy się trochę pozamieniać obuwiem.
Doszliśmy do DK24, przy której był parking z miejscem odpoczynku, gdzie można było odpocząć na ławce z daszkiem.
W pewnym momencie nic sobie z nas nie robiąc, drogą koło nas przemaszerował zając, który tak nas zaskoczył, że nie zdążyliśmy zrobić mu zdjęcia.
Za DK24 dalej las, podeszliśmy do użytku ekologicznego "Oczko" - małe urozmaicenie w tym lesie.
Potem dłuższy odcinek maszerowaliśmy prostą drogą.
Z daleka widzieliśmy rusztowanie przypominające jakąś metalową wieżę,
gdy się zbliżyliśmy i zobaczyliśmy obiekt z innej strony okazało się,
że to dopiero co ustawiane słupy wysokiego napięcia, na razie bez przewodów i to nas zmyliło.
Do Jeziora Glinik doprowadziła nas piaszczysta droga.
Tu znaleźliśmy miejsce na przerwę, posiedzieliśmy dłuższy czas.
Po odpoczynku ścieżki prowadziły nas już wzdłuż jeziora.
Co chwilę widać było ślady działalności bobrów, w szczególności na środkowym półwyspie.
Kawałek dalej okazało się, że nad jeziorem znajduje się pole biwakowe z plażą.
Było tu trochę ludzi i kilka namiotów.
Dalej lasem, przy pomnikowych dębach skręciliśmy na wschód, potem przechodząc pod S3 doszliśmy do Brzozowca.
Przeszliśmy koło pochodzącego z XIX wieku neogotyckiego kościoła pw. św. św. Apostołów Piotra i Pawła.
W miejscowości mieliśmy zjeść obiad,
niestety knajpa była zarezerwowana na jakąś rodzinną imprezę.
Dobrze, że obok był otwarty sklep, kupiliśmy co trzeba i poszliśmy na stację czekać na pociąg.
Na szczęście było gdzie usiąść, przy placu zabaw były ławeczki z daszkiem.
Razem z nami siedziała tutejsza młodzież,
chwilę porozmawialiśmy o wędrówkach.
W sumie to już koniec naszego urlopu.
Dojechaliśmy szynobusem do Gorzowa Wielkopolskiego, gdzie najpierw złapała nas ulewa, przeczekaliśmy ją pod estakadą kolejową.
Zjedliśmy obiad i na dworcu PKS oczekiwaliśmy na autobus do Łodzi.
Podsumowanie:
- Podoba nam się niezależne wędrowanie, jednak odczuwamy brak noclegów pod namiotem, ognisk i spotkań z innymi wędrowcami, to niestety nie jest prawdziwe OWRP.
Miło więc było spotkać w Łagowie część Kierownictwa tegorocznego Rajdu.
- Na trasie mieliśmy dużo jezior, dzikiej przyrody, zabytków, w szególności militarnych, żeby je dokładnie zwiedzić, należałoby poświęcić ekstra urlop.
- Najmilej wspominamy pierwszą cześć urlopu, tę z dala od kurortów, które nas trochę zawiodły.
- Pogoda nam dopisała, chociaż upał też nam dał w kość.
- Według GPS przeszliśmy 360 km (nie licząć zwiedzania miejscowości) szlakami istniejącymi, nieistniejącymi oraz bez szlaku, i nie spotkaliśmy ani jednego turysty "plecakowego",
w sumie także długodystansowego rowerowego.
- Dziewiątego dnia wędrówki spełniliśmy drugą część normy na "dużą złotą OTP", pierwsza zaliczona była na OWRP w trybie indywidualnym na Opolszczyźnie.
- Serdeczne podziękowania za spotkanie oraz komplet odznak dla Organizatorów lubuskiego OWRP.
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia, zachęcamy do oglądania.
Aktualizacja: