Zamiast OWRP - Pojezierze Myśliborskie
30 lipca - 14 sierpnia 2023
Wstęp.
Może na samym początku wyjaśnijmy, dlaczego Pojezierze Myśliborskie.
W regionie tym byliśmy już dwukrotnie, ale nigdy nie była to forma wędrówki.
Romańskie kościółki, jeziora, miasteczka z murami miejskimi, basztami to jest to, co nas przyciągnęło,
zachęciło do przejścia przez tę część zachodniego pomorza.
Trudno w tym miejscu nie wspomnieć o "Księdze strachów" Zbigniewa Nienackiego,
dzięki tej powieści zainteresowaliśmy się znakiem szachownicy umieszczanym na portalach romańskich kościołów.
|
Przygotowywaliśmy się jak zawsze: najpierw trasa, później noclegi i modyfikacja przejść pod kątem dostępności noclegów,
a z tym tradycyjnie dla jednodniowych turystów był problem.
Wreszcie wypunktowanie zabytków i innych atrakcji oraz namierzenie sklepów i jadłodajni.
Niestety okazało się, że sklepów na trasie było jak na lekarstwo, małe wiejskie sklepiki zamykają się
przez otwierane w pobliskich większych miejscowościach markety.
W trakcie wędrówki nawet te znalezione w internecie jako funkcjonujące w rzeczywistości bywały już dawno zamknięte.
Wszystko to skomplikowało planowanie, a podczas pokonywania tras siłą rzeczy musieliśmy więcej nosić na plecach.
Zapraszamy do lektury.
Dzień 0.
29 lipca 2023
Dojazd do Kostrzyna.
Pociąg z dworca Łódź Chojny odjeżdżał o godzinie 4:43, więc pobudkę mieliśmy w środku nocy.
Wczesną porę odjazdu środka transportu wynagrodziła nam podróż pierwszą klasą,
w dniu zakupu bilet był nawet nieco tańszy niż na drugą. Przez większość podróży wagon w sumie był tylko dla nas.
Do Poznania dojechaliśmy punktualnie. Tu mieliśmy niecałą godzinę na przesiadkę na szynobus do Kostrzyna.
Wagon, który nas zabrał, był przeciwieństwem do poprzedniego składu.
Niewielki, pełny pasażerów i bez klimatyzacji, a przed nami ponad 3-godzinna droga.
Pociąg jechał częściowo trasą naszego zeszłorocznego urlopu, powspominaliśmy wędrówkę w upale, nie wiedząc jeszcze,
że podczas tegorocznego urlopu za tym upałem zatęsknimy.
Chwilę po godzinie 12 byliśmy już w Kostrzynie. Nocleg mieliśmy w pobliżu stacji, udaliśmy się do Domu Turysty licząc,
że dostaniemy wcześniej klucz. Zdążyliśmy wejść do recepcji i całkiem nieźle lunęło.
Na szczęście mogliśmy skorzystać z pokoju, trochę gorzej, bo był na III piętrze bez windy.
Pani z recepcji zaciekawiła się formą naszego urlopu, choć trochę ją przeraziła liczba kilometrów.
Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i niezrażeni przelotnymi opadami ruszyliśmy w poszukiwaniu jedzenia oraz na zwiedzenie Starego Miasta.
Znaleźliśmy bar, który był dosyć oblegany, pewnie dlatego, że było w miarę niedrogo i dobrze smakowało.
Najedzeni skierowaliśmy się w stronę mostu przez Wartę, który doprowadził nas do Starego Miasta. Minęliśmy charakterystyczne pozostałości dawnego
przejścia granicznego i stanęliśmy przed Bramą Berlińską, od której postano-wiliśmy zacząć zwiedzanie.
Znajduje się w niej IT, wewnątrz trafiliśmy na czasową wystawę poświęconą znaleziskom archeologicznym z pola bitwy pod Kunowicami.
Po wyjściu wędrowaliśmy fortyfikacjami położonymi na brzegu Odry.
Przy Bastionie Brandenburgia obserwowaliśmy zbliżającą się do nas ciemną chmurę, zagrzmiało.
Ulewa dorwała nas tuż przez Bastionem Filip, więc schowaliśmy się na chwilę w Bramie Chyżańskiej.
Wykorzystując chwilę przerwy w deszczu, przebiegliśmy do Bastio-nu Filip, gdzie znajduje się
Muzeum Twierdzy Kostrzyn,
a w nim wystawa przedstawiająca dzieje miasta i garnizonu. Zwiedzając słyszeliśmy, jak grzmi i leje.
Muzeum bardzo ciekawie wyposażone, duża ekspozycja, będąc w Kostrzynie warto poświęcić czas na jego zwiedzenie.
Na szczęście przestało padać, co pozwoliło nam swobodnie pokręcić się po pozostałościach starego miasta, doszliśmy do ruin zamku, kościoła.
Potem wróciliśmy na stronę nowego miasta, zrobiliśmy zakupy i udaliśmy się do naszego pokoiku na III piętrze.
Przeszła kolejna burza. W ogólnodostępnej kuchni zjedliśmy kolację, zmęczeni wczesną pobudką i podróżą poszliśmy spać.
Dzień 1.
30 lipca 2023
Kostrzyn - Witnica, wg GPS 29,5 km
Jak to zwykle bywa na urlopie, wstaliśmy bez budzika już o 6 rano.
Ze zrobionymi dzień wcześniej zakupami i ugotowanymi jeszcze w Łodzi jajkami poszliśmy do kuchni przygotować śniadanie.
Wyruszyliśmy po godzinie 7. Było słonecznie, temperatura przyjemna do wędrówki.
Ze względu na wczesną porę, prawie nikogo po drodze nie spotkaliśmy, jedynie przed kościołem stała gromadka ludzi, no ale to przecież niedziela.
Wyjście z Kostrzyna, jak z każdego większego miasta, dłużyło się.
Szlaku czerwonego, którym mieliśmy opuścić Kostrzyn,
nie widzieliśmy, ale problemu z tym nie było - przeszliśmy przez Park Miejski,
minęliśmy skwer z posągiem lwa (poświęcony ofiarom I wojny światowej) i dalej prosta droga ulicą Wyszyńskiego.
Na wyjściu z miasta zainteresował nas dziwny, zaniedbany budynek, jak się okazało jest to przedwojenna trafostacja.
Doszliśmy do zabytkowej stacji pomp w Warnikach, ciekawie wyglądający budynek pochodzi z 1911 roku.
Idąc wałem przeciwpowodziowym wkroczy-liśmy na teren Parku Krajobrazowego "Ujście Warty".
Minęliśmy ukryty w lesie Skansen Pszczelarski i wyszliśmy na otwarty teren, wał wydawał się nie mieć końca.
Kawałek dalej tablice poinformo-wały nas, że zna-leźliśmy się w
Parku Narodowym "Ujście Warty".
Wraz ze szlakiem pieszym wałem biegł również rowerowy, oprócz samotnego biegacza minęło nas kilkoro rowerzystów, w większości chyba wędkarzy,
w parku dozwolony jest amatorski połów ryb.
Na łąkach widoczne były z daleka naturalne "kosiarki" - krowy, a także różnego rodzaju ptactwo:
czaple, kormorany, czajki i inny drobiazg, który co jakiś czas przelatywał koło nas.
Przy jednej z wiat zrobiliśmy krótką przerwę, potem jeszcze kawałek szliśmy wałem i rozstaliśmy się z widokiem na Wartę,
skręcając w ścieżkę spacerową początkowo poprowadzoną drewnianymi pomostami.
Wzdłuż kanału doszliśmy do wieży widokowej przy Bobrowej Drodze, na ścieżce spacerowej "Torfianka", gdzie zrobiliśmy krótką przerwę.
Mimo, że widoki przepiękne, co jakiś czas pasące się krowy, nadlatujące drapieżniki, żurawie, dudek,
to jednak proste drogi zaczęły nas trochę nużyć.
Kolejna wieża widokowa "Olszynki", tu nas zaskoczyła ilość jaskółek zamieszkujących pod jej dachem.
W wiacie przy wieży zrobiliśmy dłuższy odpoczynek, na szczęście poza parkingiem były również miejsca odpoczynkowe.
Dosiedliśmy się do pary Niemców, którzy szykowali się na wejście do Parku,
ale po wysokich butach wnioskowaliśmy, że chyba do jakieś bardziej bagiennej części.
Po przerwie ostatnia prosta na łąkach, przed nami powoli zaczęła wyłaniać się Witnica.
Przysiedliśmy jeszcze na chwilę przy wieży widokowej przy Żółtej Drodze.
Niedaleko Witnicy, już poza parkiem, zaskoczyło nas bliskie spotkanie z jelonkiem, dosłownie spojrzeliśmy sobie w oczy.
Dotarliśmy do miasta. Na obiad zatrzymaliśmy się w "JejeJeleniu". Przyjemna restauracja, po niedawnej rewolucji.
Smaczne jedzenie i serwowane lokalne piwo.
Pokręciliśmy się po Witnicy, oglądając kościoły pw. MB Nieustającej Pomocy z 1875 i pw. Świętego Krzyża z 1930 roku oraz
pomnik poległych w I wojnie światowej, zerknęliśmy też na Browar Witnica.
Potem przeszliśmy przez "Park Drogowskazów i Słupów Milowych Cywilizacji".
I co najważniejsze zro-biliśmy zakupy na wieczór oraz na cały kolejny dzień. Nocowaliśmy w ośrodku kawał drogi za Witnicą.
Po dojściu na miejsce musieliśmy trochę musieliśmy poczekać, zanim w recepcji ktoś się pojawił.
Niewiele osób noco-wało, część mieszkańców to uciekinierzy z Ukrainy.
Kiedyś w ośrodku była restauracja, obecnie uchował się mały bar z napojami i lodami, w dodatku krótko czynny.
Około godziny 19 zaczęło kropić. Na szczęście wieczorem jeszcze na chwilę pojawiło się słońce, można było pospacerować po okolicy.
Dzień 2.
31 lipca 2023
Witnica - Chwarszczany, wg GPS 26,2 km
Tradycyjnie o 6 rano otworzyliśmy oczy. Niestety za oknem pochmurnie.
Spakowaliśmy się, przyszykowaliśmy śniadanie i skorzystaliśmy z kawy, która była dostępna w pokoju.
Wychodzimy przed budynek, pada. Założyliśmy peleryny, które towarzyszyły nam niestety przez większość dnia.
Początkowo szliśmy czerwonym szlakiem, minęliśmy położony przy ośrodku camping i weszliśmy w las.
Po pewnym czasie musieliśmy się przerzucić na, jak się okazało, bardzo zarośniętą dydaktyczną ścieżkę, która na szczęście po kilkuset metrach zmieniła się w leśną drogę.
W okolicy rzeki Witna czekało nas przejście przez bagienko, stare rzucone kłody ledwo się trzymały.
Doszliśmy do starego, chyba już zapomnianego cmentarza, który znajdował się na górce przy drodze nad małym zalewem, pewnie kiedyś młyńskim.
Zerknęliśmy na groby, które jeszcze zostały.
Za cmentarzem weszliśmy na szeroki dukt - dojazd pożarowy nr 18, na którym pojawiły się znaki czarnego szlaku,
a na mapie nic takiego nie mieliśmy zaznaczonego. Droga pożarowa doprowadziła nas do Jeziora Wielkiego.
Najpierw wspięliśmy się na wieżę widokową, która jest tak niefortunnie usytuowana, że przez drzewa właściwie prawie nic nie widać.
Zeszliśmy na plażę, przy której znajdowało się pole biwakowe. Niestety przez deszcz jedynie zamoczyliśmy i tak mokre nogi.
Po krótkiej przerwie wróciliśmy na drogę nr 18, kawałek dalej przecięliśmy porzucony szlak czerwony,
a po kilkuset metrach na skrzyżowaniu dużych leśnych dróg z dużym kamiennym drogowskazem zmieniliśmy kierunek marszu wybierając drogę pożarową nr 13.
Potem wypatrzyliśmy znajdujące się pobliżu drogi małe jeziorko Łabędzie, przy którym liczyliśmy, że uda się zrobić przerwę.
Podchodząc do niego spłoszyliśmy bielika, który pewnie wypatrywał przekąski na lunch.
My skorzystaliśmy z wiaty, która tam się znajdowała, o dziwo obok, był również toi toi, pewnie miejsce przygotowane dla wędkarzy.
Zjedliśmy drugie śniadanie, wyczekując na innych skrzydlatych gości, niestety nic już do nie przyleciało.
Deszcz towarzyszył nam cały czas.
Po krótkim odpoczynku wróciliśmy na drogę nr 13, z niej skręciliśmy w stronę miejsca,
którego nazwa zapisana na mapie "bohlswalde" nas zaciekawiła.
Przeszliśmy w pobliżu ujęcia gazu, dalej idąc pokaźną aleją dębową trafiliśmy na nikłe ruiny prawdopodobnie dawnej leśniczówki bohlswalde.
Niestety nie mogło się obyć bez "zająca" w kałuży, Andrzej postanowił podtrzymać w tym zakresie tradycję.
Pół godziny później postanowiliśmy wykorzystać sytuację i zrobić krótką przerwę we wiacie przy skrzyżowaniu z kostkową aleją.
W krzakach naprzeciwko znajdował się tu również kamień Bismarcka.
Kontynuując wę-drówkę doszliśmy do ruin obozu dla francuskich jeńców wojennych w Cychrach.
Z samego obozu wiele nie zostało, jakieś zarastające krzakami fundamenty baraków.
Na szczęście na miejscu znajduje się
tablica pamiątkowa odsłonięta w 2019 roku.
Wraz z nieistniejącym czerwonym szlakiem "Wokół Dębna" przekroczyliśmy tory i leśną drogą doszliśmy do DK 23,
którą musieliśmy przejść na drugą stronę rzeki Myśli.
Dalej szutrową drogą dotarliśmy do Dargomyśla.
Z marszu obejrzeliśmy ufundowany około 1260 roku przez chwarszczańskich templariuszy kościół
pw. Matki Boskiej Wspomożenia Wiernych.
Potem zrobiliśmy krótką przerwę pod sklepem,
urozmaicały nam ją wędrujące po wiejskich ulicach bociany.
Odpoczywając oglądaliśmy na mapie ostatni odcinek do przejścia, który postanowiliśmy nieco zmienić
i do Chwarszczan powędrować nie asfaltem tylko równoległą leśną drogą.
Przechodząc znowu nad Myślą minęliśmy zbudowany około 1914 roku zespół młyński i skręciliśmy do lasu.
Droga pod koniec była zarośnięta pokrzywami, ale wyprowadziła nas do samej świątyni.
Przy
kaplicy pw. św. Stanisława Kostki, wybudowanej przed 1280 rokiem, trwały jakieś wykopki, samotny archeolog chyba szukał skarbów templariuszy.
Dzięki temu szczęśliwie udało nam się zajrzeć do środka.
Znajdująca się opodal oberża, w której zamierzaliśmy coś zjeść, okazała się być zamknięta.
Właścicielka naszego dzisiejszego noclegu, zabytkowego młyna z przełomu XIX/XX wieku, przekazała,
że restauracja ma różne fazy: otwiera się na jakiś czas, potem zamyka na dłużej.
Na szczęście dla nas we wsi znajdował się dość dobrze zaopatrzony sklep,
w którym kupiliśmy coś, co mogliśmy zjeść na ciepło.
Wieczorem zrobiliśmy spacer po okolicy, chwi-lowo nie padało.
Zmęczeni poszliś-my szybko spać.
Dzień 3.
1 sierpnia 2023
Chwarszczany - Bielin, wg GPS 32,3 km
Na śniadanie jajecznica, w młynie spaliśmy sami, więc w kuchni nie było kolejki.
W środku młyn wygląda ciekawie, obecni właściciele zajmują się produkcją regionalnych miodów pitnych, których ekspozycja wyglądała kusząco.
Na zewnątrz niestety nadal było pochmurno, ale po nocnych opadach trochę się uspokoiło.
Ruszyliśmy około 7:30. Właściwie zaraz po wyjściu zaczęło padać i deszcz został z nami na większość dnia.
W chwarszczańskim sklepiku zrobiliśmy zakupy. Idąc dalej asfaltem minęliśmy wsie Gudzisz i Reczyce, za tą drugą skręciliśmy w oznaczony na mapy.cz przerywanymi kreskami dukt,
który w rzeczywistości okazał się dość porządną szeroką drogą.
Jedynie co było niepewne, to po 2 km widoczna przerwa w jej przebiegu - miał ją przecinać rów, nie wiedzieliśmy czy z wodą czy bez.
Na miejscu okazało się, że jest to lekkie, przejezdne zagłębienie i dziwnie wyglądający płaski wał, jakby przykryty rurociąg.
Niestety przez pogodę nawigacja lokalizowała nas w zupełnie innym miejscu niż to, w którym w rzeczywistości się znajdowaliśmy.
Na szczęście mieliśmy utrzymywać stały kierunek, dopiero w pobliżu rezerwatu Cisy Boleszkowickie powinniśmy zacząć kluczyć.
Mimo wszystko udało nam się dojść do ukrytego w lesie cmentarza żydowskiego znajdującego się przed Boleszkowicami.
Padało mocno, ale dzięki parasolce, którą pierwszy raz zabraliśmy na taki wyjazd, mogliśmy robić zdjęcia.
Choć może właśnie dlatego cały czas padało, że ją zabraliśmy...
W Boleszkowicach, na przystanku z daszkiem znajdującym się naprzeciw komisariatu, po zaopatrzeniu się w pobliskim markecie, zrobiliśmy przerwę.
Jedyna okazja, żeby choć trochę odpocząć od deszczu.
Neogotycki kościół pw. św. Antoniego Padewskiego był zamknięty.
Na wyjściu z miejscowości chcieliśmy skorzystać jeszcze z zaznaczonej na mapie piekarni, niestety było zamknięta.
Nadal w pelerynach ruszyliśmy w stronę Sitna.
Przed miejscowością przestało padać.
W centrum wsi, w pobliżu kolejnego neogotyckiego kościoła pw. Najświętszego Zbawiciela,
na szczęście znajdowała się wiata, pod którą zrobiliśmy przerwę jedzeniową.
Po krótkim odpoczynku, asfaltem powędrowaliśmy dalej.
W Troszynie podeszliśmy do wczesnogo-tyckiego kościoła Wniebowzięcia NMP.
Drzwi wejściowe oczywiście zamknięte, obeszliśmy świątynię odszukując kwadrę ozdobioną krzyżem św. Andrzeja.
To pierwszy z kamiennych znaków na tegorocznej trasie, choć nie szachownica.
Idąc przez wieś zerknęliśmy na kuźnię i zabudowania folwarczne z przełomu XIX/XX wieku oraz park dworski.
Liczyliśmy na zakupy w tutejszym sklepie, niestety na miejscu okazało się, że już go nie ma, budynek wystawiony był na sprzedaż.
Polnymi drogami wędrowaliśmy do Mieszkowic.
Co jakiś czas obserwowaliśmy nad polami latające drapieżniki, dostrzegliśmy też buszującego w polu zająca,
ale znajdujący się przed nami wał czarnych chmur nie dawał nam spokoju.
Zastanawialiśmy się czy zdążymy do miejscowości przez deszczem, czy nie będzie nam darowane.
Zabrakło około 20 minut, tuż przed Mieszkowicami lunęło. I niestety deszcz towarzyszył nam podczas zwiedzania.
Obejrzeliśmy pochodzące z XIII–XIV wieku nieźle zachowane mury obronne z licznymi czatowniami i basztą prochową,
wczesnogotycki kościół pw. Przemienienia Pańskiego, znajdujący się przy rynku ratusz z 1805 roku oraz pomnik Mieszka I.
O dziwo w centrum Mieszkowic nie było wyboru, jeżeli chodzi o knajpy, w końcu zatrzymaliśmy się w jedynym barze w rynku, zwał się "U Joanny".
Tymczasem przestało padać. W markecie zrobiliśmy zakupy, jak się okazało mieliśmy szczęście, bo byliśmy ostatni przed wyłączeniem prądu.
Przechodząc przez rzekę i tory wyszliśmy z miasta.
Na skraju lasu miejscowy grzybiarz (chociaż my grzybów na trasie nie widzieliśmy) wskazał nam drogę, której nie było na mapie.
Dzięki temu zaoszczędziliśmy sobie trochę asfaltu.
Wyszło słońce, więc zatrzymaliśmy się jeszcze na krótką przerwę w lesie.
Na wejściu do Bielina, o godzinie 17:00, usłyszeliśmy okoliczne syreny, które zawyły upamiętniając Powstanie Warszawskie.
Mijaliśmy pasące się na łąkach konie, w oddali widoczna była stacja.
O dziwo we wsi znajdowały się dwa czynne sklepy,
jeden głównie z napojami procentowymi, drugi trochę lepiej wyposażony.
Z marszu podesz-liśmy do XV-wiecznego kościoła pw. św. Józefa, oczywiście pocałowaliśmy klamkę.
Zawróciliśmy na nasz dzisiejszy nocleg.
Dworek Bielin to późnobarokowy,
parterowy pałac z XVIII wieku, z wysokim, mansardowym dachem, otoczony zabudowaniami gospodarczymi ze stajniami.
Znajduje się w nich
Stadnina Koni Bielin.
We dworze czekała na nas obfita kolacja oraz miłe spotkanie z bardzo znanym polskim aktorem,
który polecał kąpiel w niedalekim, bardzo czystym jeziorze Bielińskim.
Zrezygnowaliśmy mając w nogach ponad 30 km, a dojście i powrót dałyby dodatkowe 4 km.
Po jedzeniu poszliśmy jeszcze do sklepu porozmawiać z miejscowymi i uzupełnić zakupy na następny dzień.
Dzień 4.
2 sierpnia 2023
Bielin - Cedynia, wg GPS 41,3 km
Dzisiaj przed nami ponad 40 kilometrów, żeby wyjść możliwie zaraz po godzinie 6, wyjątkowo nastawiliśmy budzik.
Pogoda zapowiadała się ładnie. Rozejrzeliśmy się po wnętrzach dworu i wyszliśmy na trasę, mijając nadjeżdżającą panią z kuchni.
Wychodziliśmy z Bielina szosą biegnącą wzdłuż pastwisk, gdy na skraju wsi otrzymaliśmy propozycję podwózki,
niestety nie w naszym kierunku. Kierowca zmierzał do Morynia, my do Cedyni przez Stare Łysogórki.
Na pierwszym zakręcie DW 126 za wsią skręciliśmy do lasu, szliśmy nim dość długo.
Po drodze minęliśmy wyrąb drzew, ale raczej należałoby powiedzieć cięcia pielęgnacyjne.
Doszliśmy do pierwszej atrakcji na dzisiejszej trasie - rezerwatu "Jeziora Sięgniewskie".
Przy rezerwacie, pod pomnikowym dębem, stał dziwny głaz ze śladem po tablicy, ciekawe co kiedyś na niej było napisane.
Na pobliskiej polanie znajdowały się pozostałości po miejscu odpoczynkowym.
My znaleźliśmy przewrócone drzewo i na nim zrobiliśmy krótką przerwę.
Aktualizacja z dn. 25.04.2024 r.: z informacji otrzymanej od gospodarzy
Dworku Bielin wynika,
że głaz został przywieziony w to miejsce wiele lat temu przez stacjonujące tam Koło Łowieckie "Szarak", a umieszczona na głazie tabliczka upamiętniała myśliwych tego koła.
"Szarak" miał wówczas w pobliżu swoją siedzibę, budynek niestety po latach nieużytkowania został zburzony.
Opuściliśmy rezerwat i jakiś czas szliśmy lasem na przełaj, chcąc dojść do drogi pożarowej nr 11.
Na niej spotkaliśmy czerwony szlak nordic walking towarzyszący nam do asfaltu DW 126, w który skręciliśmy zmierzając w stronę Gozdowic.
Przez moment rozważaliśmy, czy nie iść dalej tym szlakiem (przecinał szosę), ale nie mieliśmy pewności,
dokąd on zmierza, a dziś wyjątkowo nie chcieliśmy nadkładać drogi.
Dotarliśmy do Gozdowic, od razu wspięliśmy się do Pomnika Sapera. Potem zwiedziliśmy
Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych wraz z ekspozycją plenerową.
Nabyliśmy tu wspólny bilet obowiązujący także w muzeum w Starych Łyskogórkach.
Zaciekawieni podeszliśmy do pobliskiej przeprawy promowej, po drodze mijając słup milowy oraz stojący obok głaz-pomnik poległych w wojnie austriacko-pruskiej w 1866 i w wojnie francusko-pruskiej 1870.
Wspięliśmy się do wzniesionego w XIII/XIV wieku kościoła pw. Niepokalanego Poczęcia NMP, stoi przy nim nagrobek wójta Fryderyka Falckenberga (1751-1812), i dalej w drogę asfaltem.
Na szosie zaniepokoiły nas znaki informujące, że za 15 km nie ma przejazdu.
Zerwany most lub coś podobnego oznaczałoby dokładanie kilometrów do i tak najdłuższej trasy urlopu. Nie mamy wyjścia, idziemy.
Na przydrożnej łące, prawie spod nóg, czmychnął zaniepokojony nami zając.
Chwilę później doszliśmy do kolejnego pomnika - kamiennej "Ściany chwały" z mapą Polski z zaznaczonym szlakiem bojowym 1 Armii Wojska Polskiego.
Przy nim skręciliśmy do punktu dowodzenia w 1945 roku, z którego mieliśmy nadzieję zobaczyć widok na Odrę.
Niestety ktoś ten widok chciał mieć tylko dla siebie, parkując tam centralnie kamperem.
Gdy dochodziliśmy do tego punktu, wracający zwiedzający ostrzegali nas przed agresywnym psem przywiązanym do kampera,
który rzucał się na przechodzących turystów.
Wróciliśmy na asfalt i zaraz skręciliśmy w leśną drogę, którą miał przebiegać czerwony "Szlak Nadodrzański".
W rzeczywistości spotykaliśmy tylko gdzieniegdzie jakieś jego resztki.
Kierowaliśmy się w stronę Łysogórek, skracaliśmy trochę drogę idąc przecinką pod słupami energetycznymi.
Na początku miejscowości skierowaliśmy się do sklepu, o którym wspominał nam Pan z muzeum w Gozdowicach.
Obok sklepu jeszcze niedawno funkcjonowała restauracja, pięknie ją widać na streetview, niestety to już tylko wspomnienie.
Pod sklepem zrobiliśmy dłuższą przerwę, żeby nabrać sił na drugą połowę drogi.
Minęliśmy
Lapidarium krzyży
Teren Cmentarza Wojennego 1 Armii Wojska Polskiego został wytyczony w roku 1948.
Stojące na mogiłach drewniane krzyże, na przełomie lat 1949/50 zostały zastąpione betonowymi nagrobkami stylizowanymi na Krzyż Grunwaldu.
Kolejną modernizację przeprowadzono na początku lat 80. Wówczas to podniszczone betonowe krzyże zostały zastąpione nowymi.
Część starych wykorzystano podczas budowy sanktuarium w Siekierkach, częścią z nich umocniono brzeg Odry,
resztę po prostu porzucono na nadodrzańskich łąkach i sprawa (jak wiele innych) została zapomniana. Do czasu...
W 2015 r. rekordowo niski stan wody w Odrze odsłonił nad rzeką stare betonowe krzyże. Kiedy zajęły się nimi władze gminy Mieszkowice,
mieszkańcy Starych Łysogórek przypomnieli sobie o istnieniu podobnego gruzowiska nieopodal znaku granicznego 613.
Zarówno krzyże jak i tabliczki z nazwiskami zostały starannie zebrane i przeniesione w nowe miejsce.
Tabliczki zdeponowano w Muzeum Pamiątek Wojsk Inżynieryjnych 1 Armii WP w Gozdowicach,
natomiast zrewitalizowane nagrobki stanęły w lapidarium, jakie powstało na niewielkim zboczu przy bramie Siekierkowskiego Cmentarza Wojennego.
Ułożono je w kształt wielkiego krzyża. Jest ich tam dokładnie 237.
Oficjalne otwarcie lapidarium miało miejsce 23.04.2016, podczas uroczystości 71 rocznicy forsowania Odry.
Oprócz odnalezionych betonowych krzyży ustawiono tam również trzy pamiątkowe tablice – jedna informuje jak powstało to miejsce,
druga poświęcona jest pamięci księdza abpa Kazimierza Majdańskiego a trzecia – powojennym osadnikom.
Źródło:
http://www.polskaniezwykla.pl/web/place/50394,stare-lysogorki-lapidarium-krzyzy-przy-siekierkowskim-cmentarzu-wojennym.html
i dotar-liśmy do siekierkowskiego (choć administracyjnie to jeszcze Stare Łysogórki) cmentarza poległych 1975 żołnierzy 1 Armii Wojska Polskiego,
jego rozmiar robi wrażenie.
Zwiedziliśmy znajdujące się obok muzeum eksponujące pamiątki związane z walkami toczonymi tu wiosną 1945 roku.
Wewnątrz spotkaliśmy turystów zaatakowanych przez psa w punkcie dowodzenia.
Akurat trwało nagranie, bo jedna z tych osób opowiadała muzealnikowi rodzinną historię związaną z forsowaniem Odry.
Dalej podążaliśmy śladem czerwonego szlaku, który opuścił asfalt.
W lesie przed Siekierkami miał znajdować się stary cmentarz, niestety nie było po nim śladu.
Przeszliśmy obok zbudowanego w połowie lat 80. XX wieku Sanktuarium Matki Bożej Nadodrzańskiej Królowej Pokoju
oraz pomnika-kompozycji nawiązującej do współczesnych dyskusji nt. życia.
Przy DW126 w drewnianej wiacie zatrzy-maliśmy się na krótką przerwę.
Szosą doszliśmy do skrętu na Most Europejski Siekierki – Neurüdnitz.
Powstał w 1892 roku jako most kolejowy nad Odrą, w 1945 został wysadzony.
Po wojnie, w latach 1954-1955, most odbudowano (na potrzeby ZSRR), jednak przez dziesiątki lat nie był eksploatowany.
W latach 2021/22 na moście powstała ścieżka pieszo-rowerowa z zadaszoną platformą widokową, całość liczy około 700 metrów.
Mimo zmęczenia postanowiliśmy go obejrzeć.
Na drodze dojazdowej prowadzącej dawnym nasypem przemieszczali się polscy i niemieccy piechurzy i rowerzyści.
Po obu stronach rozpościerały się malownicze rozlewiska, zasiedlone przez ptactwo.
Na moście jacyś starsi Niemcy zapytali nas, czy po polskiej stronie jest szansa na kawę, niestety u nas nie ma dosłownie nic.
Gdy wchodziliśmy na platformę widokową znajdującą się na moście, zaczęło trochę kropić, na szczęście tylko postraszyło.
Wróciliśmy do drogi wojewódzkiej, na której skręciliśmy w kierunku Starej Rudnicy.
Po chwili dowiedzieliśmy się, przed czym ostrzegały znaki drogowe - most drogowy na jakimś bezimiennym potoku był całkowicie rozebrany.
Pomyślano jednak o pieszych i rowerzystach, bo przygotowano obok prowizoryczne przejście.
Powędrowaliśmy do Starej Rudnicy, trochę dłużyło się nam to klepanie asfaltu.
W miejscowości znajduje się znana i polecana restauracja, jednak jej godziny otwarcia są wyznaczone jak na stołówce pracowniczej,
więc nie mieliśmy szans do niej zdążyć. Skorzystaliśmy tylko ze znajdujących się przed nią ławek i zrobiliśmy przerwę.
Dokładnie naprzeciwko knajpy wraz z czerwonym szlakiem skręciliśmy w stronę lasu, rozpoczęły się Karpaty Cedyńskie.
Kawałek dalej szlak skręcał w kierunku Starego Kostrzynka i Osinowa Dolnego.
My postanowiliśmy pójść skrótem, drogą wypatrzoną na mapie, bezpośrednio na wzgórze Czcibora.
Dzięki temu znaleźlibyśmy się tam bez zbędnego schodzenia w Dolinę Odry, a później wspinania, oszczędności kilometrów nie wspominając.
Wybrana przez nas droga była chyba rzadko używana, bo na pewnym odcinku przebijaliśmy się przez trawę po pachy, macając nogą jak przebiega koleina.
Ostatecznie wyszliśmy dokładnie tam, gdzie chcieliśmy.
Brakowało trochę słońca, ale widok ze wzgórza zaparł nam dech w piersiach.
Stojąc przy powstałym w tysięczną rocznicę bitwy (1972) 15-metrowym "Pomnikiem Polskiego Zwycięstwa nad Odrą" nacieszyliśmy się widokiem.
W międzyczasie na miejsce piknikowe za pomnikiem, autem z demobilu, wjechała niemiecka rodzinka i zaczęła grillowanie.
Zwróciliśmy im uwagę, że nie wyłączyli świateł w samochodzie, podziękowali.
Zaczęliśmy schodzić ze wzgórza długimi schodami (jest ich 270) w stronę asfaltu.
Zmęczenie dawało nam się już we znaki.
Oddalając się od wzgórza zerknę-liśmy na mozaikę u podnóża wzniesienia, przedstawiającą wyobrażenie bitwy pod Cedynią.
Później przeszliśmy na drugą stronę szosy rzucić okiem na rezerwat "Wrzosowiska Cedyńskie im. inż. Wiesława Czyżewskiego",
szkoda, że to nie była ich pora kwitnienia.
I wędrowaliśmy chodnikiem-ścieżką rowerową wzdłuż DW 124 patrząc, jak powoli zbliżamy się do Cedyni.
W mieście minęliśmy basen kąpielowy, wieżę widokową i doszliśmy do ciekawego pochyłego rynku, z ratuszem z 1840 roku.
Klimat dopełniało miejscowe "towarzystwo" snujące się w bramach.
W hotelu zjedliśmy kolację, w sklepie obok zrobiliśmy drobne zakupy i padliśmy po wyczerpującym, pełnym wrażeń dniu.
Dzień 5.
3 sierpnia 2023
Cedynia - Moryń, wg GPS 26,0 km
Obudziliśmy się około godziny szóstej i stwierdziliśmy, że po wczorajszej "czterdziestce" damy radę wstać.
Do śniadania pozostało nam dwie godziny, więc korzystając z ładnej pogody poszliśmy zwiedzać Cedynię.
Zaczęliśmy od końca, najpierw pozos-tałości cmentarza żydowskiego z I połowy XIX wieku,
następnie podesz-liśmy do zamkniętej (ktoś do nas wołał, że otwiera się o 10) ceglano-kamiennej wieży widokowej z 1895 roku.
Z jej wierzchołka przy dobrej pogodzie podobno widoczność sięga 50 km, ale i tak widok spod niej był imponujący.
Na koniec obejrzeliśmy tylko z zewnątrz wybudowany na przełomie XIII i XIV wieku z kostki granitowej kościół pw. Narodzenia NMP.
Wróciliśmy do hotelu, śniadanie, pakowanie i w drogę. Zrobiliśmy zakupy na trasę i około 8:30 wystartowaliśmy.
Pierwszym punktem było grodzisko z VI w. p.n.e., w tej chwili jest to po prostu wzgórze z dwoma pomnikami oraz widokiem, tym razem przede wszystkim na miasto, ale widać też okolicę ze Wzgórzem Czcibora włącznie.
Wróciliśmy na czerwony szlak, drogę przecięły nam sarny, które nie spostrzegły, że patrzą na nie człowieki.
Obserwowaliśmy je dłuższą chwilę, potem jednak zorientowały się i czmychnęły w krzaki.
Wraz ze szlakiem wkroczyliśmy w Karpaty Cedyńskie, wędru-jąc malowniczymi dolinkami i wzgórzami.
Przed stawami rybnymi, nad łąkami żerował Bielik. Bogaty rejon, jeżeli chodzi o te wspaniałe drapieżniki.
Widok urozmaicały nam jeszcze żurawie, czaple oraz pasące się krowy.
Ale i z niepokojem spoglądaliśmy w niebo obserwu-jąc zbliżające się czarne chmury.
Na jednym ze wzgórz opuściliśmy szlak kierując się do Lubiechowa Górnego.
Obejrzeliśmy zbudowany z ciosów kamiennych kościół pw. św. Józefa Robotnika z II połowy XIII wieku, a na nim kolejny znak.
Tym razem była to szachownica wykuta na kamiennej kwadrze umieszczonej w monumen-talnym portalu.
Jest ona opisana we wspomnianej na początku "Księdze strachów".
Pokręciliśmy się po wsi zaglądając w różne miejsca, znajduje się tu klasycystyczny
dwór oraz zabudowa folwarczna.
I wtedy dopisało nam szczęście, do kościoła przyjechały panie, żeby przygotować go do jakichś do uroczystości, więc mogliśmy wejść do środka.
Sklep we wsi nieczynny, a przed laty z niego korzystaliśmy.
W centrum była wiata, więc na chwilę przycupnęliśmy i wykorzystując czas przekazaliśmy listę zakupów
do gospodarzy jednego z kolejnych naszych noclegów w Mętnie, w którym również nie ma sklepu.
|
|
W stronę Czachowa szliśmy asfaltem raz w deszczu raz w słońcu.
We wsi podeszliśmy do pochodzącego z II połowy XIII wieku granitowego kościoła pw. Matki Boskiej Częstochowskiej.
Tu nie mieliśmy tyle szczęścia, drzwi zamknięte na głucho.
Obeszliśmy go w koło zaglądając przez okna do środka, żeby zobaczyć najcenniejszy element wystroju wnętrza.
Są to jedne z najstarszych w Polsce polichromie z XIV wieku, posiadające niezwykłą formę - przypominają rysunki wykonywane przez dzieci.
Coś tam udało się dojrzeć, ciekawe że "diabełek" został zasłonięty kwietnikiem, no ale w końcu to kościół...
W międzyczasie zaczęło dosyć mocno padać, więc schowaliśmy się pod portalem wejściowym kościoła.
Kątem oka zobaczyliśmy, że przed nami znajduje się sklep, z niedowierzaniem poszliśmy do niego.
Przestało padać, skorzystaliśmy z okazji i na ławeczce przed sklepem zrobiliśmy dłuższą przerwę.
Obserwowaliśmy pustułki szybujące przy kościelnej wieży.
Później rozmawialiśmy z właścicielami o niestety postępującej tendencji zanikania wiejskich sklepów.
Mieszkańcy zaopatrują się w budowanych w okolicy minimarketach, a małe sklepy nie mają możliwości utrzymania się z drobnych zakupów,
"bo o czymś zapomniałem". W ten sposób znikają wiejskie sklepiki.
Dalej asfaltem w stronę DW 124, wzdłuż całych ła-nów kwitnących słoneczników.
Po drodze na przemian lało, a po chwili świeciło słońce.
W Łukowicach kolejny wczesnogotycki
kościółek pw. Miłosierdzia Bożego.
Za wsią zainteresowały się nami pasące się konie, podeszły do ogrodzenia sprawdzić kto idzie, więc poczęstowaliśmy je jabłkami.
Ponieważ raz zakładaliśmy, a raz zdejmowaliśmy peleryny, zgubiliśmy część garderoby suszącej się na plecaku, po którą Andrzej musiał się wrócić,
na szczęście zorientowaliśmy się
odpowiednio wcześnie.
DW 124 szliśmy tylko kilkaset metrów, potem na skraju wsi Łaziszcze skręciliśmy w polną drogę, deszcz się wzmagał, w końcu lunęło.
Na tyłach dawnego PGR znaleźliśmy daszek jakiejś pakamery, pod którym przeczekaliśmy pompę.
Dalej w słońcu i deszczu, wędrując polną drogą, ponownie znaleźliśmy się na terenie Cedyńskiego Parku Krajobrazo-wego.
Okolica zrobiła się bardzo malownicza, droga biegła wzgórzami morenowymi, ciekawie wyglądała widoczna w oddali wysadzana wielkimi drzewami szosa do Morynia.
Minęliśmy wiatę koła łowieckiego i zaczęliśmy schodzić w stronę Dolska, wtedy pojawił się przy nas kolejny bielik.
Dolski kościół pw. św. Elżbiety Węgierskiej z II połowy XIII wieku mieliśmy szczęście obejrzeć w słońcu.
Jego klimatyczne położenie przy wiejskiej uliczce oraz masywna bryła za każdym razem robią na nas wrażenie.
Na trójuskokowym portalu znajduje się kolejna szachownica opisana przez Zbigniewa Nienackiego.
Gdy opuszczaliśmy teren kościoła, znowu się rozpadało.
Chwilę przeczekaliśmy na przystanku, ale nie widząc w tym sensu, założyliśmy peleryny i ruszyliśmy asfaltem w stronę Morynia.
Liczyliśmy na ten nocleg, na kąpiel w jeziorze Morzycko, niestety pogoda była dziś nieubłagana.
Jakiś czas szliśmy widzianym wcześniej ze wzgórz szpalerem starych dębów,
by przejść pod wiaduktem dawnej linii kolejowej i stanąć na brzegu jeziora Morzycko.
Po jego drugiej stronie widoczna była wieża kościoła, po naszej - wyraźna szeroka ścieżka biegnąca wzdłuż brzegu.
Postanowiliśmy spróbować skrócić nią drogę do zamku, oczywiście skończyło się to tak, jak najczęściej w takich sytuacjach,
nie dosyć, że akurat lunęło i ścieżka zamieniła się w bagienko, to jeszcze miejscami zanikała, a na końcu musieliśmy się przedzierać przez krzaki.
Ostatecznie na odległości zyskaliśmy, ale na czasie raczej nie.
Z krzaków wyszliśmy tuż przy bramie ośrodka
CKW Szafir.
Zerknęliśmy na odbudowywany zamek, osobiście woleliśmy romantyczne ruiny od lunaparku, który tam powstaje.
Wąską asfaltową drogą pośród mokradeł skierowaliśmy się w stronę noclegu.
W przyczepie campingowej, w której mieliśmy dziś nocować, zostawiliśmy plecaki i głodni poszliśmy szukać czegoś do jedzenia.
Niestety, pizzeria w rynku, mimo względnie wczesnej pory była już zamknięta.
Na internetowej mapie znaleźliśmy kolejną knajpę nad jeziorem, ale gdy do niej doszliśmy okazało się, że właśnie się zamknęła.
Jakaś paranoja, środek wakacji, miejscowość wypoczynkowa, a tu wszystko się zamyka.
Już mieliśmy zawrócić do marketu po "zdrowe" żarcie zalewane wodą, kiedy zadzwoniła właścicielka naszego noclegu z pytaniem, czy wszystko OK.
Poprosiliśmy o namiar, gdzie tu jeszcze można coś zjeść.
Pani pokierowała nas do baru na przystani, który jako jedyny w Moryniu na szczęście dla nas był czynny.
Gdy do niego dochodziliśmy, lunęło jak z cebra, po chwili jednak zaczęło przebijać się słońce,
więc pobyt w knajpie urozmaiciła nam pokaźna tęcza nad jeziorem.
Przestało padać, z gęsią skórką wróciliśmy na bazę po polary i poszliśmy obejrzeć na Moryń w promieniach zachodzącego słońca,
a przy okazji zrobić zakupy na wieczór.
Dzień 6.
4 sierpnia 2023
Moryń - Mętno, wg GPS 20,1 km
Dzień zaczęliśmy leniwie. Przed nami względnie krótka trasa.
Lodówka, w którą była wyposażona kuchnia, zamroziła nam całą zawartość włącznie ze śniadaniem.
Ponieważ nie padało, przespacerowaliśmy się wzdłuż brzegu jeziora w stronę knajpy, gdzie poprzedniego wieczora obserwowaliśmy tęczę.
Poszliśmy "Aleją Gwiazd Plejstocenu", przy której ustawiono modele zwierząt żyjących tu podczas ostatniego zlodowacenia.
Rzuciliśmy okiem na jezioro i pomosty, wróciliśmy po rzeczy i w trasę.
Do centrum przeszliśmy podziwiając dobrze zachowane, wzniesione w początkach XV wieku, mury miejskie.
W mieście jeszcze raz obejrzeliśmy (z zewnątrz) wybudowany z kamieni granitowych romański kościół pw. Ducha Świętego,
na narożniku unikatowej wieży z przejazdem kolejna szachownica.
Wąskimi uliczkami przeszliśmy do rynku, gdzie znajduje się
dawna restauracja "Pod Wielkim Rakiem" z ciekawą fasadą zdobioną stylizowanymi płaskorzeźbami, ratusz z XIX wieku oraz
będąca atrakcją i symbolem miasteczka Fontannę Wielkiego Raka.
Wychodząc z Morynia zrobiliśmy drobne zakupy i co nieco na kolejne dni, przed nami podwójny nocleg w Mętnie, w którym nie ma sklepu i knajpy
oraz bez pewnego sklepu na pętelce, którą mieliśmy zaplanowaną na następny dzień.
Doszliśmy do Diabelskiego Fotela znajdującego się przy jeziorze Morzycko, zrobiliśmy przy nim krótką przerwę.
Idąc ścieżką wzdłuż jeziora mijaliśmy efekty działalności bobrów, później doszliśmy do małej plaży, tu udało nam się pomoczyć stopy,
wreszcie doszliśmy do Gądna.
Obejrzeliśmy zrujnowany klasycystyczny pałac, choć zdaje się że pojawili się nowi właściciele, którzy chcą przywrócić mu blask,
na pewno rozpoczęto tu prace ratunkowe.
Wracając nad jezioro minęliśmy ogromne zrujnowane ośrodki wczasowe, a potem znajdujący się na plaży bar,
który otwierany jest pewnie tylko w weekendy.
Kawałek za nim, na zwalonych drzewach zrobiliśmy przerwę, rozkoszując się widokiem na jezioro i Moryń.
Przeszliśmy przez znane nam z poprzed-niego wyjazdu
Leśne Pole Biwakowe "Country Dudek"
i dalej leśną drogą udaliśmy się w stronę nasypu dawnej linii kolejowej,
którym w tej chwili przebiega ścieżka rowerowa od Mostu nad Odrą w Siekierkach do Trzcińska-Zdrój.
Na skrzyżowaniu ze ścieżką korzystamy ze znajdującej się tam wiaty i robimy krótką przerwę.
O dziwo na ścieżce kręciło się dwoje turystów... pieszych.
Do Mirowa dotarliśmy polną drogą przy pięknym słońcu. We wsi podeszliśmy do kościoła
pw. św. Wojciecha z połowy XIII wieku, był otwarty, więc weszliśmy.
W środku na kolebkowym sklepieniu bardzo ładne polichromie z 1713 r.
Po drugiej stronie głównej ulicy znajduje się odnowiony pałac z przełomu XIX i XX wieku, własność prywatna.
Wychodząc ze wsi minęliśmy małe pole namiotowe.
Asfalt doprowadził nas do Godkowa, tu kościół pw. św. Maksymiliana Marii Kolbego z XIII wieku,
jego neogotycką ceglaną wieżę widzieliśmy daleko przed wsią.
Na kościele dwie szachownice: jedna z motywem równoramiennych dwukolorowych trójkątów wpisanych w kwadratowe pola,
druga "normalna", w cokole, częściowo zniszczona, nawiasem mówiąc
"odkryta" przez nas w 2015 roku.
We wsi znajduje się sklep, ale akurat miał przerwę.
Odpoczęliśmy na znajdujących się na skwerku ławkach, korzystając z prowiantu przyniesionego w plecakach i obserwując bociany,
które miały gniazdo na stojącym obok słupie energetycznym. Łącznie z tymi na sąsiednich kominach naliczyliśmy siedem sztuk.
Zaczęliśmy kierować się już w stronę Mętna, minęliśmy dawny PGR i weszliśmy w las.
Ponieważ mieliśmy rezerwę czasu, chcieliśmy jeszcze zrobić sobie dłuższy odpoczynek na łonie natury,
las jednak był "mokry", a po obu stronach drogi rosły krzaczory i chwasty po pachy.
Udało nam się dopiero na skraju lasu, odbiliśmy na wzgórze z widokiem na miejsce docelowe.
Siedząc obserwowaliśmy drapieżnika latającego nad polem, nieopodal pasły się również sarny i spacerowały żurawie.
Po dobrej godzinie siedzenia ruszyliśmy w stronę noclegu. W Mętnie na zakręcie rozpoznaliśmy miejsce
po dawnym barze i sklepie, niestety bliskość chojeńskich marketów wykończyła wszystko.
Podeszliśmy do późnoromańskiego kościoła pw. Zwiastowania NMP z granitowych ciosów z II połowy XIII wieku,
nad którym dominuje potężna kamienna wieża szerokości nawy.
I skręciliśmy w ulicę, przy której znajdowała się
Agroturystyka Mętno 18, w której nocowaliśmy.
Gospodyni zabiegana, ale na szczęcie zamówione zakupy nam zrobili, nawet z lekkim nadmiarem.
Skorzystaliśmy z możliwości zamówienia śniadań i obiadokolacji na dwa dni pobytu.
A jedzenie smaczne, Gospodyni nawet sama robi chleb.
Dzisiaj dostaliśmy ogromne porcje pielmieni z pysznym sosem tzatziki.
Na ganku, na którym konsumowaliśmy posiłek, towarzyszył nam psiak, który uwielbiał pieszczoty.
Poza nami nocowali tu zagraniczni goście.
Po w sumie mało forsownym dniu wieczorem posiedzieliśmy na werandzie.
Dzień 7.
5 sierpnia 2023
Mętno - pętla przez Krzymów i Stoki, wg GPS 23,6 km
Pierwszy dzień na wyjeździe, kiedy z rana nie trzeba było się pakować.
Czekaliśmy chwilę na śniadanie, które było bardzo dobre i obfite.
Chmury nie odpuszczały nam na tym urlopie, ale na szczęście deszcz dzisiaj spasował.
Większość trasy szliśmy lasami.
Najedzeni leniwie wyruszyliśmy na trasę, początkowo miał nas prowadzić niebieski szlak.
Na samym początku leśnej drogi zerknęliśmy na ukryte w zaroślach resztki dawnego młyna.
Odpuściliśmy sobie wstępnie zaplanowane podejście na półwysep na jeziorze Ostrów, który jest opisany w "Księdze strachów".
Przez ponad 50 lat miejsce i tak pewnie wygląda inaczej, a nam dołożyłoby to 4 km.
Idąc spokojnie leśną drogą w ostatniej chwili zobaczyliśmy odpoczywającego na niej drapieżnika,
który gdy tylko nas zobaczył, odleciał w bezpieczne miejsce.
Niestety aparat był schowany, dobrze, że po tej akcji go wyjęliśmy,
bo dosłownie po kilku minutach mieliśmy bardzo bliskie spotkanie z sarną.
Dalej na szlaku, w odległości kilkuset metrów od siebie, minęliśmy dwa stare poniemieckie kamienne drogowskazy, tylko jeden z nich, ten napotkany jako drugi, był zaznaczony na mapie.
Kolejnym punktem na naszej trasie był najwyższy szczyt wzgórz Krzymowskich i Pojezierza Myśliborskiego,
wzgórze Zwierzyniec 167 m n.p.m., liczyliśmy, że będą z niego widoki.
Na miejscu okazało się, że wzgórze porasta wysoki las, a zlokalizowana na wierzchołku wieża Czarny Bocian
to dostrzegalnia przeciwpożarowa Lasów Państwowych.
Mimo wszystko zrobiliśmy przerwę, chwilami nawet przyjemnie przygrzewało słońce.
Wzdłuż rezerwatu "Dąbrowa Krzymow-ska" zeszliśmy do pomnika przyrody nieożywionej, jakimi są Głazy Bliźniaki.
Przy nich naszczekał na nas wystraszony koziołek.
Poniżej "Głazów" węzeł szlaków turystycznych, tu złapaliśmy zielony szlak prowadzący do Kuropatnik.
Do miejscowości szliśmy cały czas lasem.
W Kuropatnikach zaczął się asfalt.
Atrakcją miejscowości jest myśliwski dworek z 1830 roku, obecnie własność prywatna, więc niestety mogliśmy go podziwiać tylko przez płot.
Dworek otocza park, a w bezpośrednim sąsiedztwie ulokowana jest spora pasieka.
Dalej szliśmy malowniczą asfaltową aleją, ale gdy wyjrzało się poza nią, można było zobaczyć rozległe widoki.
W pewnej chwili zatrzymaliśmy się obserwując wróbla, który dzielnie walczył z gąsienicą.
A konkretnie chciał ją uśmiercić przed konsumpcją.
Wchodząc do Krzymowa minęliśmy zachowane, choć niekoniecznie w dobrej formie, zabudowania folwarczne.
Obeszliśmy kościół pw. św. Józefa, jest to budowla granitowa z okresu przejściowego pomiędzy romanizmem a gotykiem,
z wieżą o szerokości równej korpusowi nawy, charakterystyczne jest jego dziwne zwieńczenie wieży.
Przy kościele stała smukła konstrukcja.
Podchodząc do zbudowanego w latach 1824–1830 w stylu klasycystycznym pałacu minęliśmy panie gotujące coś w kuchni polowej.
Obok pałacu jeszcze bardziej widoczne zrujnowane obiekty dawnego folwarku m.in. gorzelnia.
W pobliżu skrętu na Stoki okazało się, że jest czynny sklep, w dodatku były przy nim ławeczki, grzech byłoby nie skorzystać.
Podczas odpoczynku dosiadł się do nas "tubylec", który korzystając z tego, że złapał nowych słuchaczy, cały czas nam opowiadał przeróżne
życiowe historie. Koledzy, z którymi siedział, chyba byli zadowoleni, że dał im spokój.
Dzięki niemu dowiedzieliśmy się, że przy pałacu tutejsze
koło gospodyń wiejskich
"Krzymowianki"
szykowało ogromny gar jedzenia na odbywający się w okolicy mecz piłkarski.
Okazało się też, że dziwna konstrukcja przy kościele, to nowy hełm wieży,
który okazał się zbyt ciężki i nie zostanie umieszczony na miejscu aktualnego (informacja o projekcie:
Gazeta Chojeńska 2006
Dziś przed mieszkańcami Krzymowa i całego regionu stoi epokowe zadanie. Czas postawić na równe nogi ten piękny obiekt,
świadka siedmiu wieków historii, ludzkiej pobożności, religijności, świadka modlitw, cierpienia, radości i pracy.
W tych dniach został zakończony pierwszy, bardzo żmudny etap przygotowania do remontu.
Zakończono prace inwentaryzacji architektoniczno-konserwatorskiej i sporządzono projekt prac remontowo-budowlanych.
Gdy na ekranie monitora w pracowni projektowej odtworzono wygląd wieży - dzisiejszy kikut wystrzelił na ponad 44 metry!
Biorąc pod uwagę wzniesienie, na którym stoi kościół (53 m n.p.m.),
będziemy mieli wkrótce najwyższy punkt konstrukcyjny dominujący na Ziemi Chojeńskiej: 97 m.n.p.
Źródło:
https://www.gazetachojenska.pl/gazeta.php?numer=06-49&temat=5).
Ruszyliśmy w stronę Stoków starym wąskim asfaltem, we wsi chcieliśmy obejrzeć, a jeśli by się dało,
to nawet wejść na zabytkową wieżę widokową z 1914 roku.
Na miejscu okazało się, że jest ona położona na terenie prywatnym, w parku znajdującym się za zbudowanym w II połowie XIX wieku dworem.
Postanowiliśmy podejść do wieży z drugiej
strony parku i rzeczywiście udało się.
Jednak drzwi były zamknięte na kłódkę, a ponieważ w parku trwała wojna paintballowców, szybko uciekliśmy do centrum wsi.
Tu XIX-wieczny neoromański kościół pw. św. Józefa, obok ciekawa ryglowa kaplica, obecnie dom przedpogrzebowy.
W pobliżu dworu zlikwidowany wiejski sklep, mieszkańcy muszą jeździć do Krzymowa lub Chojny.
Przeszliśmy przez las, na łące przed Mętnem zrobiliśmy sobie jeszcze krótką przerwę.
Wróciliśmy na bazę. W oczekiwaniu na obiad chcieliśmy odpocząć na werandzie, ale gospodarze zaprosili nas na ognisko.
Tutaj chwilę pogadaliśmy. Okazało się, że goście, którzy dzisiaj dojechali, chcieli spróbować swoich sił w jeździe konnej.
Namawiali także nas, ale jednak nie lubimy spadać z konia, poszliśmy więc tylko w roli obserwatorów.
Wieczór, jak wczoraj, minął leniwie.
Dzień 8.
6 sierpnia 2023
Mętno - Chojna, wg GPS 12,4 km
Spało nam się bardzo dobrze, chyba odespaliśmy trudy dotychczasowej wędrówki.
Niestety od rana padało. Zjedliśmy śniadanie i mimo opadów, koło godziny 8 ruszyliśmy w pelerynach na trasę.
Dzisiejsza droga to w sumie spacer do Chojny, zaoszczędzony czas mieliśmy poświęcić na zwiedzanie miasta, a zwłaszcza Kościoła Mariackiego.
W Mętnie Małym obejrzeliśmy gotycką kaplicę z przełomu XIV i XV wieku (wewnątrz podobno są polichromie)
oraz pozostałości otaczającego ją starego cmentarza.
Idąc w stronę lasu, spotkaliśmy spacerowiczkę z psem, który tak bardzo wystraszył się naszych peleryn,
że nie chciał przestać na nas szczekać, nie dał się też odwołać właścicielce. Na szczęście narobił tylko hałasu.
W lesie między wsią a jeziorem znaleźliśmy zrujnowaną kaplicę grobową.
Deszcz coraz bardziej dokuczał. Szliśmy drogą wzdłuż jeziora, dopiero po jakimś czasie udało nam się znaleźć dojście do małej plaży.
Cóż z tego, skoro z kąpieli nici.
Doszliśmy do DW 124, musieliśmy kawałek nią przejść, aby znowu skręcić w las.
Tu otrzymaliśmy propozycję podwózki, i to nie byle jaką.
Kierowca, widząc nas idących w deszczu, specjalnie zawrócił, aby podwieźć do Chojny.
Ku jego zdziwieniu podziękowaliśmy, mieliśmy już za sobą połowę drogi, poza tym byliśmy mega przemoczeni.
Dalej trasa biegła drogą między lasem a rozległymi łąkami.
Chyba za to, że odmówiliśmy tej podwózki,
Andrzej zaliczył w lesie pokaźne błotko, to już drugie na tym wyjeździe.
I tak człapaliśmy jak zmokłe kury w deszczu, najpierw tą malowniczą drogą, a od Małych Stoków już asfaltem w stronę Chojny,
której wieża Kościoła Mariackiego zaczęła nam się wyłaniać zza wzgórz.
Wyglądała trochę jak rakieta gotowa do startu...
Do miasta wchodziliśmy wraz z czer-wonym szlakiem, mijając ruiny kaplicy pw. św. Gertrudy położonej na cmentarzu żołnierzy radzieckich.
Przez Bramę Świecką doszliśmy do ratusza i rynku, na którym odbywał się zlot foodtracków.
Foodtracki były jeszcze zamknięte, jeden z wystawców podszedł zapytać, czy czegoś szukamy.
Ponarzekał na pogodę i pokierował nas do otwartej pizzerii. Tu zjedliśmy rozgrzewający rosół.
Poszliśmy do hotelu licząc, że będziemy mogli się wcześniej zameldować.
Na szczęście okazało się, że tak i co więcej, zamiast skromnego pokoiku otrzymaliśmy apartament z baldachimem,
który jako jedyny był przygotowany. Przebraliśmy się w suche rzeczy, zeszliśmy do restauracji na obiad.
Po krótkim odpoczynku zrobiliśmy podejście do wzniesionego w latach 1389–1407, monumentalnego Kościoła Mariackiego,
chcieliśmy także wejść na jego ponad
100-metrową wieżę.
Niestety okazało się, że zwiedzanie jest możliwe tylko od wtorku do soboty, my byliśmy w Chojnie w niedzielę i poniedziałek.
Nasz misterny plan runął przez błąd w logistyce, całe szczęście, że już kiedyś tu byliśmy.
Coraz bardziej lało, więc zrezygnowaliśmy ze zwiedzania pozostałych obiektów i wróciliśmy do pokoju z nadzieją, że kolejny dzień będzie lepszy.
Niestety sandał Andrzeja nie przetrwał deszczu, pasek przerwał się tak niefortunnie, że nie było szans na naprawę.
Postanowiliśmy jutro zamówić nowe tak, żeby nie wcześniej niż 8 ale nie później niż 10 sierpnia czekały w paczkomacie w Myśliborzu.
Dzień 9.
7 sierpnia 2023
Chojna - Krzywin, wg GPS 26,5 km
Brak deszczu z rana zachęcił nas do dokładniejszego zwiedzenia Chojny w trakcie wyjścia na trasę, choć przy pochmurnej pogodzie zdjęcia pewnie wyjdą nijako.
Przeszliśmy przez Bramę Barnkowską, obejrzeliś-my z zewnątrz kościół NMP, jego potężna bryła,
dekoracje wykonane z glazurowanej cegły, portale oraz figury apostołów na wieży za każdym razem robią wrażenie.
Trochę szkoda, że nie można wspiąć się na szczyt.
Naprzeciw Kościoła Mariac-kiego znajduje się przepiękny, zbudowany w XIII wieku, gotycki ratusz.
Potem wyjrze-liśmy na Platana Olbrzyma (najokazalszy w Polsce, około 300-letni platan klonolistny) i
drogą wzdłuż murów doszliśmy do zespołu gotyckich zabytków: poaugustiańskiego klasztoru oraz kościoła pw. św. Trójcy.
Na parkingu przed klasztorem odrestaurowany kultowy "Żuk", w sumie też już zabytek.
Wychodząc z miasta minęliśmy dworzec kolejowy i górujący nad nim wielki magazyn zbożowy, a po kilkuset metrach kolejny gotycki obiekt - kościół pw. św. Marka.
Naprzeciwko dostrzegliśmy sklepik, więc zajrzeliśmy do środka uzupełniając jeszcze prowiant na trasę.
W stronę Rurki musieliśmy maszerować asfaltem, ruch samochodowy na szczęście nie był nadmiernie uciążliwy.
We wsi obejrzeliśmy neogotycki kościół pw. Świętego Józefa i skręciliśmy w charakterystyczną dla Pomorza Zachodniego drogę brukowaną kamieniami, a kawałek dalej w gruntową, w stronę kaplicy Templariuszy.
W tym miejscu są właściwie dwa zabytki: dwór z przełomu XVIII i XIX wieku oraz ten najbardziej znany,
czyli wzniesiona przez Templariuszy w 1248 roku z ciosów granitowych
romańska kaplica.
Obeszliśmy zabytek, który nie zmienił się przez wiele lat, odkąd tu byliśmy.
Podobnie zresztą dwór, który jest w nieustannej odbudowie.
Nad głowami co jakiś czas przelatywały klucze gęsi zwiastując schyłek lata.
Usiedliśmy na mostku przy rozwidleniu Rurzycy i Kołbicy, odpoczywaliśmy mając widok na stadninę koni.
Polna droga wśród łąk była bardzo malownicza, poza tym trasę urozmaicały nam rosnące wzdłuż niej liczne owocowe drzewa, z których korzystaliśmy.
W szczególności śliwki, mimo że dzikie, były dość słodkie.
Zbliżając się do Lisiego Pola minęliśmy
stary, zarośnięty cmentarzyk ze zrujnowaną kaplicą grobową.
Później past-wisko z kucykami, które spoglądały na nas zaciekawione, ale do ogrodzenia nie podeszły.
Przeszliśmy nad torami i znaleźliśmy się w Lisim Polu.
W miejscowości znajduje się mały skle-pik, niestety, akurat miał południową przerwę.
Zerknęliśmy na neogotycki kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP i odpoczęliśmy przy gminnym boisku znajdującym się na końcu wsi.
Lisie Pole opuszczaliśmy asfaltem, teoretycznie czerwonym szlakiem, który tylko gdzieniegdzie był widoczny.
Z drogi skręcił w zarośnięte pole, w stronę torów, przez które przeprowadził nas już nieczynny przejazd kolejowy.
Kwestia czasu, gdy PTTK będzie musiało zmienić przebieg szlaku.
Droga w lesie była zarośnięta, ślad szlaku pojawiał się sporadycznie, na szczęście wiedzieliśmy, że mamy nie zmieniać kierunku i dojść do drogi pod linią energetyczną.
Dalej asfalt doprowadził nas do Polesin. We wsi Pan z wiadrem pełnym śliwek, ponoć na kompot, zagadywał nas, dokąd zmierzamy.
Podpowiadał krótszą drogę do naszego dzisiejszego celu,
ale my chcieliśmy jeszcze dojść do jeziora.
Schodząc w lesie za wsią z asfaltu, szlak wyglądał na odnowiony, w dodatku miał inny przebieg niż na mapie.
Doprowadził nas do jeziora Kiełbicze, gdzie mogliśmy na chwilę zamoczyć nogi.
Dalej wędrowaliśmy lasem, a później polnymi drogami, z jeżynami po obu stronach.
Czerwony szlak, który tędy przebiegał, nie był zbytnio uczęszczany przez turystów.
W oddali widoczne były spiczaste wieże gotyckich kościołów w okolicznych wsiach, zastanawialiśmy się, które z nich będziemy mieli jutro na trasie.
Doszliśmy do Krzywina, stąd mieliśmy pociągiem wrócić do Chojny, ponieważ w okolicy nie było żadnego noclegu.
Przy stacji na szczęście był sklep, spraw-dziliśmy, od której godziny jest czynny.
Głodni doszliśmy do hotelu, a tu okazało się, że restauracja w poniedziałki jest nieczynna.
Poszliśmy na miasto, do pizzerii zaliczonej dzień wcześniej, powtarzając w słońcu poranne zdjęcia.
Dzień 10.
8 sierpnia 2023
Krzywin - Góralice, wg GPS 37,2 km
Kolejny dzień marszu przed nami. Mając niewiele czasu, na śniadanie zeszliśmy już spakowani.
Byliśmy sami, jako jedyni goście w całym hotelu, posiłek serwował pan ochroniarz.
Potem szybko przeszliśmy na chojeńską stację.
Pociągiem wróciliśmy do Krzywina, zrobiliśmy zakupy w poznanym wczoraj sklepiku przy stacji i ruszyliśmy w drogę, kierunek Góralice.
Obeszliśmy krzywiński gotycki kościół pw. Niepokalanego Serca NMP, który wczoraj celowo pominęliśmy.
Dziś oświetlone słońcem ładnie prezentowały się tzw. ślepe maswerki.
Dalej asfaltem DW122 ponad 3 km wędrowaliśmy do Kłodowa, doszliśmy do XIII-wiecznego granitowego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP.
Jego charakterystyczną obronną wieżę z blankami widzieliśmy z daleka dzień wcześniej, na dojściu do Krzywina.
Na szczycie od wielu lat znajduje się bocianie gniazdo, w tym momencie było puste.
Przy kościele porządki - ułożone w stosiki fragmenty żeliwnych krzyży z dawnego przykościelnego cmentarza.
Za wsią skręciliśmy w polną drogę, którą dawno nikt nie jeździł.
Ale lepsza taka droga niż asfalt, zwłaszcza, że była malownicza z rozległymi widokami na okolicę,
a przed samym Żarczynem natknęliśmy się na stado sarenek, które na nasz widok uciekły w pole.
W Żarczynie znajduje się kościół pw. św. Stanisława z dwoma szachownicami.
Minęliśmy odkrytą w 2012 roku i odtworzoną średniowieczną studnię, i stanęliśmy przed zamkniętą na głucho bramą na teren przykościelny.
Konsternacja, wokół spory mur, raczej nie chcieliśmy go przeskakiwać.
Postanowiliśmy go obejść szukając wejścia. W okolicach sklepu znaleźliśmy wąskie przejście z otwartą furtką.
Obeszliśmy budowlę, szachownice ledwo widoczne: w portalu "standardowa",
natomiast ta w narożniku kościoła składała się z poziomych rombów.
Przy wyjściu z miejscowości zaskoczyło nas ogromne stado szpaków, w pewnym momencie aż czarno się od nich zrobiło.
Dzisiaj dokuczał nam wiatr.
DW122 doprowadziła nas do skraju lasu, wzdłuż którego przeszliśmy kilkaset metrów.
Tu udało nam się znaleźć zaciszne miejsce, gdzie z widokiem na wiatraki zrobiliśmy przerwę.
Po odpoczynku skręciliśmy do lasu, a w nim w drogę pożarową nr 14.
Las był pełen jeżyn, ogromne i słodkie, najedliśmy się ich za wszystkie czasy.
W pobliżu skrzyżowania z leśną drogą z Żelechowa do Baniewic Pani przemieszczająca się tu autem zapytała, czy nam nie pomóc.
do Baniewic Pani przemieszczająca się tu autem zapytała, czy nam nie pomóc.
Nie wiedzieliśmy, czy w znalezieniu drogi, której nie szukaliśmy, czy w jedzeniu jeżyn 😉.
Podziękowaliśmy. Złapał nas lekki deszcz, ale udało się bez peleryn.
Po wyjściu z lasu, malowniczą drogą biegnącą pagórkami doszliśmy do Swobnicy.
Odbiliśmy na chwilę do wybudowanego z granitowej kostki w XIII wieku kościoła pw. św. Kazimierza.
Wokół kościoła cmentarz otoczony kamiennym murem, z małą neogotycką kapliczką.
W znajdującym się we wsi sklepie zrobiliśmy zakupy na dalszą drogę.
Nie było niestety, gdzie odpocząć. Złapaliśmy zielony szlak, a przynajmniej jego pozostałości.
Na końcu wsi skręciliśmy w stronę zamku.
Okazało się, że można go zwie-dzać tylko w wybrane dni, a drogę do niego blokował łańcuch.
Nie tylko my byliśmy w konsternacji, czy przechodzić przez niego czy nie.
Przeszliśmy. Pod zamkiem przekonaliśmy się, że nie tylko my tak zrobiliśmy, po terenie kręciły się już osoby, psa nie wspominając.
Z tym wejściem to w sumie coś nad nami czuwało, bo raptownie rozpoczęła się burza z ulewą, a na zamkowym terenie była wiata.
Mogliśmy pod nią odpocząć, co nieco zjeść, a przy okazji przeczekać Armagedon.
Po burzy pstryknęliśmy kilka fotek bez prób wejścia do środka.
Powyżej zamku trafiliśmy na żniwa, a dokładnie na plac przeładunkowy zboża, który po ulewie zamienił się w bagienko.
Dalej przez jakiś czas szliśmy, a raczej próbowaliśmy iść szlakiem zielonym.
Droga była tak zarośnięta, że musieliśmy skorzystać ze rżyska.
W pewnym momencie szlak skręcił w lewo, na drugą stroną jeziora Dołgiego.
Ponieważ przejście było tam niepewne (na mapie jest przerwa w jego przebiegu), udaliśmy się drogą w stronę Strzeszowa.
Dochodząc do wsi udało nam się pomoczyć nogi w jeziorze Strzeszowskim.
W samym Strzeszowie zerknęliśmy na kolejny XIII-wieczny kościół pw. Narodzenia NMP.
Wychodząc z miejscowości złapaliśmy ponownie zielony szlak, którym dotarliśmy do Trzcińska-Zdroju.
Promenadą biegnącą wzdłuż jeziora Miejskiego doszliśmy do murów miejskich, przy Baszcie Bocianiej oczywiście z bocianim gniazdem na wierzchołku weszliśmy do centrum miasta.
W rynku zjedliśmy obiad, okazało się, że są tu również noclegi, które niestety wcześniej nam w internecie nie wyskoczyły.
Żałowaliśmy więc, że nie było wolnego pokoju w Trzcińsku, bo malownicze miasteczko wywarło na nas pozytywne wrażenie.
Mając w nogach już ponad 30, a przed sobą jeszcze około 5 km, zwiedziliśmy zabytki Trzcińska-Zdrój trochę pobieżnie.
Zerknęliśmy na znajdującą się w rynku perłę średniowiecznej architektury, ratusz z zachowaną bogatą dekoracją maswerkową na szczytach.
Następnie podeszliśmy do wczesnogotyckiego,
zbudowanego w XII wieku z granitowych ciosów, kościoła pw. Matki Bożej Nieustającej Pomocy.
Na Bramę Chojeńską rzuciliśmy okiem z ulicy Sienkiewicza, przez Bramę Myśli-borską wyszliśmy ze starego miasta.
Zakupy zrobiliśmy na wyjściu, na stacji benzynowej znajdującej się w pobliżu nieczynnej stacji kolejowej.
Tu weszliśmy na ścieżkę rowerową poprowadzoną dawnym nasypem kolejowym i w deszczu ruszyliśmy w stronę Góralic.
Przestało padać, w świetle nisko zawieszonego słońca pojawiła
się bardzo wyraźna tęcza, która urozmaicała wszechobecne pola.
Nocleg w Góralicach okazał się bardzo klimatyczny, tak jakbyśmy się cofnęli o 40-50 lat...
Dzień 11.
9 sierpnia 2023
Góralice - Barnówko, wg GPS 35,7 km
Obudziła nas cisza. Dość szybko się ogarnęliśmy i o 7 rano opuściliśmy kwaterę.
Zrobiliśmy zakupy w wiejskim sklepie, przed którym w towarzystwie przyjaznych tutejszych burków zjedliśmy śniadanie.
Potem obeszliśmy neogotycki kościół pw. św. Stanisława Biskupa i Męczennika.
Przepiękne rozleg-łe łąki i pola oraz czasami szybujące nad nimi drapieżniki, urozmaicały nam wędrówkę.
Doszliśmy do Stołecznej, dużej wsi z blokami, ale o dziwo brak tu czynnego sklepu.
Przy głównej ulicy stała akurat obwoźna piekarnia, dziś nam niepotrzebna.
Obeszliśmy kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z XIV wieku, z trochę dziwną barokową wieżą dobudowaną podczas przebudowy w XVIII w.
Minęliśmy pomnik-fontannę z orłem i podeszliśmy do secesyjnego pałacu wybudowanego przez Konrada von Sydow w 1892 roku.
Obiekt okazał się niedostępny, tabliczka na płocie oznajmiała "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony".
Dodatkowo przy wejściu do pałacu leżał wielki pies, który go pilnował, chociaż bez problemu mógł wyjść poza posesję.
Wtedy przyjechał opiekun, który karmił psa.
Zaczęliśmy się cofać, gdy pani czekająca na podwózkę podpowiedziała, żeby poprosić opiekuna psa, na pewno pozwoli obejść pałac.
Niestety pan powiedział, że na teren wejść nie możemy, bo są tam kamery i czujniki ruchu, które przywołają mobilną ochronę.
Za to pies, który opuścił ganek i podszedł do nas, okazał się pieszczochem.
Wróciliśmy do skrzyżowania przy kościele i asfaltową drogą powędrowaliśmy dalej.
Doszliśmy do Piaseczna, w centrum którego znajduje się XIII-wieczny kościół
pw. Wnie-bowzięcia NMP zbudowany z kwadr granitowych, z wieżą konstrukcji szkieletowej.
Na wyjściu ze wsi pozostałości majątku, a na zakręcie nareszcie opuszczamy asfalt.
Wzdłuż polnej drogi, którą szliśmy, akurat wkopywano rury do nawadniania upraw, potężna inwestycja.
Minęliśmy koparki, robotników i rozkopy, na wzgórzu znaleźliśmy dogodną studzienkę (chyba z tej inwestycji), na której przysiedliśmy na przerwę.
Odpoczy-wając i jedząc obserwowaliśmy zająca bambaryłę, który szukał czegoś w polu prawie koło naszych nóg.
W końcu nas wyczuł i czmychnął.
Jakiś czas szliśmy lasem, w którym coś nas obszczekało i na pewno nie był to pies. Potem minęliśmy stary granitowy drogowskaz.
Za lasem skręciliśmy na łąki, wcześniej na mapie wypatrzyliśmy, że znajduje się w tym miejscu podstawa
radaru Luftwaffe FuMG-65 Würzburg-Riese, jak się okazało w pewnej odległości dostrzegliśmy drugą.
Dotarliśmy do Chełma Dolnego, na wejściu do wsi zrobiliśmy zdjęcie kamieniowi z napisami na obu stronach, na mapie jest opisany jako kamień milowy.
Spoglądając z daleka na tutejsze łowisko doszliśmy do wczesnogotyckiego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Świątynia wzniesiona w II połowie XIII w. z kostki granitowej, w narożniku nawy posiada cios ze znakiem - krzyżem.
Na przykościelnym cmentarzu przybłąkał się zainteresowany nami kot, który pozował nam na pomniku poświęconym poległym w I WŚ.
Zerknęliśmy jeszcze na znajdującą się za cmentarnym murkiem
kaplicę grobową rodziny von Tresckow
Kaplica grobowa rodziny von Tresckow – wybudowana w XIX w., znajduje się obok kościoła.
Budowla neogotycka z czerwonej cegły z dwuspadowym dachem.
Nad portalem "ułożony" jest z cegły krzyż wpisany w koło.
Pochowano tu w 1944 r. generała Henninga von Tresckow
(jednego ze spiskowców i bezpośredniego uczestnika zamachu na życie Hitlera w Wilczym Szańcu),
brata ówczesnego właściciela majątku Jürgena; po miesiącu jego ciało zostało ekshumowane przez Gestapo
i spalone w krematorium obozu koncentracyjnego w Sachsenchausen.
Źródło:
https://polska-org.pl/9503612,Chelm_Dolny,Kaplica_grobowa_rodziny_von_Tresckow.html i dalej w drogę.
Za Jeziorem Chełm Dolny skręciliśmy w las, którym wędrowaliśmy dłuższy czas.
Gdzieś nad głowami mignął nam, zaniepokojony obcymi, czarny dzięcioł.
Znaleźliśmy dróż-kę do Jeziora Chełm Dolny Południowy, tu na szczęście była wiata, więc zrobiliśmy przerwę.
Dalej jeszcze kawałek lasem, a później kocimi łbami pośród rozległych łąk, doszliśmy do Warnic.
Ku naszej uciesze we wsi był czynny sklep, mogliśmy skorzystać z ławeczek znajdujących się na skwerze, zrobiliśmy odpoczynek na jedzenie.
Po przerwie obeszliśmy zbudowany w I poł. XIV wieku kościół pw. św. Józefa Oblubieńca NMP, pierwotnie bezwieżowy, wzniesiony z ciosów granitowych.
Podczas przebudowy w 1858 roku
dostawiono ceglane: apsydę, kruchtę, zachodnią ścianę szczytową, a przy niej wieżę na planie czworoboku.
Na końcu wsi skręciliśmy do neoklasycystycznych ruin pałacu
zbudowanego w połowie XIX w. przez Juliusa von Osten.
Obiekt ogromny, niestety opuszczony niszczeje.
Na skraju lasu za wsią kolejny kamień milowy z wyraźną datą 1843,
tu postanowiliśmy też podejść do zagubionego w lesie cmentarza-mauzoleum "Zmartwychwstanie" (Den Auferstandenen) rodu von der Osten,
które położone było w pobliżu Jeziora Warnickiego. Dziwna zarośnięta budowla.
Potem najpierw wzdłuż jeziora, do którego tylko gdzieniegdzie można było się dostać, a później łąkami, doszliśmy do Dyszna.
Zerknęliśmy na zbudowany w XVI wieku kościół pw. św. Wojciecha, najciekawsza jest tu czworoboczna ryglowa wieża.
Okazało się, że w miejscowości, tuż obok kościoła, przetrwał też sklep, ale głównie tylko z napojami.
Skorzystaliśmy z ławe-czek między sklepem a boiskiem. Podczas odpoczynku zagadywali nas tubylcy.
Przed nami ostatnia prosta biegnąca brukowaną leśną drogą, dziś to jakiś standard.
W lesie, przed PKP Dyszno, mały, opuszczony cmentarz.
Po chwili minęliśmy pozostałości torowiska oraz budynek stacyjny z wyraźną, chyba odnowioną nazwą przystanku i skrę-ciliśmy w drogę prowadzącą do Barnówka.
Po 2 km znaleźliśmy się na DK23, która doprowadziła nas na nocleg.
Na szczęście w ośrodku była restauracja, więc można było się najeść i już nigdzie nie szukać sklepu.
Dzień 12.
10 sierpnia 2023
Barnówko - Myślibórz, wg GPS 28,8 km
Zaraz po śniadaniu, przed wyjściem na trasę, postanowiliśmy zwiedzić Barnówko, a przy okazji uzupełnić prowiant.
Najpierw próbowaliśmy przejść zaznaczoną na mapie drogą przez stary młyn, ale trafiliśmy na bramę z napisem "Teren prywatny".
Cofnęliśmy się i główną ulicą doszliśmy do poło-żonego na drugim końcu wsi starego cmentarza.
Oprócz lapidarium znajdu-ją się na nim
zbudowany przed II wojną kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa oraz pomnik żołnierza niemieckiego z I wojny światowej.
Za boiskiem w oddali były widoczne instalacje eksploatacyjne złoża ropy naftowej i gazu ziemnego.
Zajrzeliśmy do sklepu, zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy do ośrodka po rzeczy.
Początkowo 300 m poboczem DK23 do parkingu, przy którym wraz z żółtym szlakiem skręciliśmy do lasu.
Minęliśmy ukryte wśród drzew jeziorko, potem szlak kluczył leśnymi drogami.
Do Ostrowca weszliśmy charakterystyczną dla tego regionu brukowaną drogą.
Przeszliśmy przez leśno-krajobrazowy park pałacowy i po zerknięciu na jezioro i plażę wróciliśmy do centrum wsi.
Znajduje się tu stróżówka - ciekawy zabytek inżynierii wiejskiej pochodzący z końca XIX wieku, gdyby nie tablica informacyjna nie zwrócilibyśmy na nią uwagi.
Skręcając w stronę Dolska teoretycznie przeszliśmy z szlaku żółtego na czarny, ten ostatni istnieje tylko na mapie.
Na leśnej drodze spotkaliśmy grzybiarza z rozbrykanym psem, zamieniliśmy kilka zdań.
Las rozrzedził się i mijaliśmy polany z poje-dynczymi domostwami.
Na wejściu do Dolska ruiny starego młyna wodnego. Do niedawna stały tam pozostałości drewnianej konstrukcji ryglowej, teraz są tylko fundamenty.
Doszliśmy do skrzyżowania z dużym placem, przy którym znajdowała się zbudowana w 1781 stara kuźnia konstrukcji ryglowej, obok przystanek i spory budynek mieszczący kiedyś sklep.
Widać, że jest od dawna zamknięty. Zapytaliśmy przechodzącą panią o czynny sklep, pokazała niewidoczne miejsce dosłownie dwa domy dalej, aż prosi się o szyld.
Skorzystaliśmy, zwłaszcza że była przed nim zadaszona ławeczka, na której ku naszemu zdziwieniu tym razem nie siedzieliśmy z miejscowymi panami, tylko z paniami.
Bardzo miło nam się gawędziło, przy okazji zapytaliśmy o położone na końcu pałacowego parku mauzoleum rodowe rodu von Treskow.
Panie powiedziały, że nic tam nie zobaczymy, są tam tylko fundamenty zarośnięte krzakami, w związku z tym zrezygnowaliśmy z podejścia.
Po dłuższej przerwie zwiedzieliśmy miejscowość.
Położony za murem i szpalerem świerków Dom Ogrodnika z 1861 roku był właściwie niewidoczny, a na bramie w pobliżu wisiała wielka kłódka.
Zbudowany w latach 1740-41 kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej obejrzeliśmy tylko z zewnątrz, obok pomnik poległych w I wojnie mieszkańców miejscowości.
Za świątynią budynek dawnej szkoły sentencją na ścianie frontowej:
Ohne Fleiß kein Preis (Bez pracy nie ma kołaczy).
Skręciliśmy do zbudowanego w stylu neogotyku angielskiego pałacu, który jeszcze do niedawna (2011) był w ruinie, aktualnie odbudowa jest prawie na ukończeniu.
Opuściliśmy Dolsk i przez jakiś czas wędrowaliśmy szlakiem zielonym poprowadzonym leśną drogą równoległą do jeziora Dolskiego.
Przy następnym jeziorze Zielin trafiliśmy na punkt odpoczynkowy, zrobiliśmy krótką przerwę, niestety bez kąpieli.
Idąc w stronę Pszczelnika minęliśmy jadącego autem grzybiarza, nam też zaczęły się trafiać, tyle że i tak nie mielibyśmy z nimi co robić, więc zostawialiśmy na rozmnożenie.
Doszliśmy do obelisku i pomnika w kształcie Krzyża Witolda Wielkiego, które upamiętniają miejsce katastrofy dwóch litewskich pilotów.
Steponas Darius i Stasys Girenas podjęli próbę przelotu bez lądowania z Nowego Jorku w USA do Kowna na Litwie, na dystansie 7186 km.
17 lipca 1933 roku o godzinie 0:36, po 37 godzinach i 11 minutach lotu, ich samolot "Lituanica" rozbił się po pokonaniu 6411 km, będąc jedynie 775 km od celu.
500 metrów dalej, w chacie żmudzkiej przywiezionej tu w 1989 roku
z Muzeum Budownictwa Ludowego w Rumszyszkach na Litwie, znajduje się małe Muzeum Lotnictwa "Lituanica".
Do środka wpuściła nas już wiekowa pani Zofia i Jej pies.
Dalej drogą przez las, bez szlaku, minęliśmy jezioro Czarne i doszliśmy do miejscowości Dalsze.
We wsi wzniesiony w 1876 r. z głazów narzutowych i cegły kościół pw. św. Brata Alberta, przy kościele lapidarium - pozostałość starego cmentarza.
Tu wró-ciliśmy na zielony szlak, którym skierowaliśmy się w stronę Myśliborza.
Droga malowniczo wspinała się na wzgórza, z których rozpościerał się widok na okolicę.
Na łąkach w pobliżu szczytu Zaroślaka zauważyliśmy mnóstwo jasnych plamek na polu.
Okazało się, że są to odpoczywające gołębie hodowlane.
Przez chwilę obserwowaliśmy człowieka, który je wypuszczał ze specjalnego auta, ciekawe jak daleko miały lecieć do domu.
Zbliżając się do miasta doszliśmy do wsi Wierzbnica, zwiedziliśmy tu dosyć duży, stary cmentarz, jego środek jest gęsto porośnięty bluszczem.
Szkoda że część przy szosie staje się wysypiskiem śmieci.
W Myśliborzu minęliśmy Kapliczkę Jerozolimską i od razu skierowaliśmy się do paczkomatu, gdzie już czekały na Andrzeja nowe sandały.
Na parkowej ławeczce z ulgą oficjalnie stare obuwie wylądowało w koszu, a na nogach znalazł się nowy nabytek.
Przeszliśmy wzdłuż jeziora i zameldowaliśmy się w pokoju, zjedliśmy obiad i poszliśmy na miasto.
Szczególnie zależało nam na obejrzeniu odkrytej kilka lat temu szachownicy, niestety ze względu na remont kolegiaty pw. św. Jana Chrzciciela dojście do niej nie było możliwe.
Zasiedliśmy w klimatycznym Pubie "Gucio".
Z lekką dozą niepewności przyznaliśmy się tam obecnym, skąd przyjechaliśmy.
Rozmawialiśmy o kibicach, kto z kim sympatyzuje, a z kim jest na wojennej ścieżce.
Zrobiliśmy zakupy i wróciliśmy posiedzieć wieczorem na plaży...
Dzień 13.
11 sierpnia 2023
Myślibórz - Lipiany, wg GPS 22,2 km
Dziś miły poranek, kiedy nie trzeba się pakować i można na lekko iść w trasę.
Po śniadaniu wyskoczyliśmy do miasta po zakupy i wróciliśmy na plażę włączyć tracka na żółtym szlaku, którym mieliśmy dziś wędrować.
Ruszyliśmy, najpierw mijając charakte-rystyczny "Grzybek", domek w kształcie grzyba, pamiętaliśmy z dawniejszych lat, że był przy nim kiedyś pub.
Nieco dalej zerknęliśmy na usytuowany na terenie Ośrodka Harcerskiego pomnik Szarych Szeregów.
Ulica Szarych Szeregów doprowadziła nas do
cmentarza wojennego, na którym spoczywa 72 polskich żołnierzy,
w tym 50 nieznanych z nazwiska oraz 647 żołnierzy radzieckich, z czego w przypadku 338 nie ustalono tożsamości.
Opuściliśmy cmentarz i od
Amfiteatru "Na wieży"
powędrowaliśmy wzdłuż jeziora Myśliborskiego.
W okolicach grodziska pojawiły się miejskie znaki turystyczne spacerowe i rowerowe.
Szlak żółty, którym szliśmy zanikał, w końcu żeby nie kluczyć przeszliśmy przez teren prywatny, szczęśliwie nikt na nas
nie spuścił psów.
W Dąbrowie zajrzeliśmy na jedną z wąziutkich plaż, aby wymoczyć nogi.
Później oddaliliśmy się od jeziora Myśliborskiego, weszliśmy na łąki wędrując aleją potężnych starych wierzb.
Zrobiło się ciepło, na łąkach z widokiem na jezioro Łubie zrobiliśmy przerwę.
Po odpoczynku, przechodząc pod trasą S3, dotarliśmy do Głazowa.
We wsi znajduje się zbudowany w 1892 r. neogotycki ceglany kościół pw. Dobrego Pasterza, a obok rozbity dzwon.
Dalej dłuższy czas wędrowaliśmy leśnym duktem, a po ostrym skręcie na wschód zaczął się asfalt, którym doszliśmy do Lipian.
Najpierw przeszliśmy przez od dawna nieczynną linię kolejową, później skierowaliśmy się do polecanego baru "Pod SemaForem", nawiasem mówiąc zlokalizowanego w dawnej stacji PKP.
Zrobiło się gorąco, więc najpierw ugasiliśmy pragnienie (oranżadą, w barze piwa nie było), potem był obiad.
Najedzeni poszliśmy zwiedzić miasto. Minęliśmy gotycką Bramę Pyrzycką i idąc uliczką z ciekawą zabudową stanęliśmy przed zbudowanym w 2. połowie XVIII wieku ratuszem.
Przy jego bocznej ścianie ciekawostka - studzienka z płaskorzeźbą przedstawiająca mieszczan pijących słynne lipiańskie piwo.
Malutką uliczką Zaczynaj przeszliśmy do zbudowanego z kwadr granitowych i cegły w XIII wieku kościoła Wniebowzięcia NMP, choć widać po nim liczne prze- roz- i odbudowy.
Opuściliśmy stare miasto przechodząc przez Bramę Myśliborską.
W związku z tym, że busy dosyć często jeździły w stronę Myśliborza (w Lipianach nie udało nam się znaleźć jednodniowego noclegu), postanowiliśmy dojść jeszcze na półwysep.
Zawróciliśmy i wzdłuż pozostałości murów obronnych poszliśmy na Półwysep Storczyków.
Niestety, widok na miasto i jezioro ze Wzgórza Grodowego, który pamiętaliśmy, całkowicie zarósł.
Posiedzieliśmy chwilę na ławeczkach przy Miejsko-Gminnym Domu Kultury i wróciliśmy na przystanek.
Autobus przyjechał lekko spóźniony, ale w sumie dość wcześnie dotarliśmy do Myśliborza, postanowiliśmy więc pokręcić się po mieście.
Przez XIV-wieczną Bramę Nowogródzką cofnęliśmy się do gotyckiej kaplicy św. Gertrudy.
Wzdłuż murów obronnych podeszliśmy do Baszty Prochowej, gdzie skręciliśmy w kierunku Kolegiaty św. Jana Chrzciciela.
Stąd przeszliśmy do mieszczącego się w zabytkowej, gotyckiej kaplicy św. Ducha Muzeum Pojezierza Myśliborskiego, ale byliśmy za późno.
Jeszcze rzut oka na Sanktuarium Miłosierdzia Bożego, zakupy i powrót na bazę.
Wieczór był ciepły, znowu można było posiedzieć nad jeziorem. Relaks...
Dzień 14.
12 sierpnia 2023
Lipiany - Pyrzyce, wg GPS 24,4 km
Po szybkim śniadaniu przelecieliśmy przez miasto na przystanek busowy, aby wrócić do Lipian, skąd mieliśmy kontynuować trasę.
W oczekiwaniu na autobus zerknęliśmy na znajdujący się w pobliżu pomnik upamiętniający katastrofę litewskich lotników.
20 minut po godzinie 8 wystarto-waliśmy z rynku w Lipianach.
Mijając skwer Adama i Ewy z cie-kawymi fontannami zwróciliśmy uwagę na przedwojenną betonową latarnię.
Z miasta wyszliśmy szlakiem niebieskim, tak jak kiedyś wędrowaliśmy polną drogą biegnącą przez rozległe łąki i łany zbóż.
Przeszliśmy przez osadę o dwuznacznej nazwie Świerszczyki,
niedługo potem dotarliśmy do wsi Przywodzie i jeziora Chłop.
Idąc wzdłuż brzegu doszliśmy do przesmyku między jeziorami Chłop i Grochacz.
Jest tu punkt odpoczynkowy, ale z racji tego, że jego położenie między jeziorami jest bardzo piękne, jak zwykle było tu sporo biwakowiczów.
Poszukaliśmy spokojnego miejsca i zrobiliśmy przerwę mocząc nogi w czystej, ale trochę chłodnej wodzie.
Niestety to ostatnie jezioro na urlopie,
a nie odważyliśmy się na kąpiel.
W lesie niebieski szlak nam zniknął, albo po prostu zagadaliśmy się, bo po około 600 m dotarło do nas, że jesteśmy za daleko.
Nie cofaliśmy się, tylko skręciliśmy w pierwszą leśną drogę na północ, w kierunku Derczewa.
We wsi znajduje się romański kościół pw. Narodzenia NMP, wzniesiony w III ćwierci XIII w. z kostki granitowej i cegły.
Mieliśmy farta, bo akurat był sprzątany, skorzystaliśmy i weszliśmy do środka.
Na kościele znajdują się dwa znaki: w narożniku szachownica, a nad zamurowanym portalem cios ozdobiony rytem przedstawiającym krzyż monogramowy.
Pod dawnym sklepem, znajdującym się naprzeciw, zrobiliśmy krótką przerwę korzystając z zabranego w plecakach prowiantu.
W kościele powiedziano nam, że sklep będziemy mieć za 2 km, później okazało się, że z tych 2 zrobiło się ponad 5 km.
Obok kościoła ciekawe pozostałości dużego majątku.
Asfaltem przez Derczewko dotarliśmy do Mielęcina, najpierw mijając pozostałość stacji kolejowej z 1897 roku, na linii Pyrzyce-Lipiany,
którą przecinaliśmy dziś jeszcze 2 razy.
Potem podeszliśmy do neoklasycystycznego pałacu otoczonego parkiem, uwagę zwraca czworoboczna wieża, obecnie jest tu szkoła.
Dalej po drugiej stronie ulicy, a właściwie DW119 dom o ciekawej bryle datowany na 1912 rok.
Wreszcie dotarliśmy do sklepu, po czym okazało się, że w sąsiedztwie jest drugi, przy którym był "camping" z miejscem na ognisko.
Właścicielka mówiła, że specjalnie ten teren trzymają dla miejscowych, jako miejsce spotkań towarzyskich.
Poinformowała nas też, że w Nowielinie powinniśmy trafić na festyn.
Odpoczywając spoglądaliśmy na tutejszy kościół Nawiedzenia NMP, który powstał w początku XVIII wieku w konstrukcji szkieletowej (drewno z wypełnieniem ceglanym, czyli mur pruski).
W II połowie XIX wieku przebudowano świątynię w ten sposób, że wymieniono konstrukcje szkieletową na pełne ściany ceglane z kamieniem.
Tylko jedna ze ścian (ołtarzowa) pozostawiona została w pierwotnej formie.
Przed nami jeszcze parę kilometrów. W Krzemlinie neogotycki kościół z początku XX wieku, z ozdobną, widoczną z daleka wieżą.
W wiejskim sklepie zaliczamy lody, potem pod ogrodzeniem parterowego dworu z XVIII wieku (teren prywatny) dyskusja z miejscowymi, która niestety zeszła na politykę.
Do Nowielina prowadziła droga wykonana z betonowych płyt, na których wyciśnięte były daty, ale tylko dzień i miesiąc bez określonego roku.
Dopiero po chwili nas oświeciło, że to tylko po to żeby wiedzieć kiedy beton powinien stężeć, podobno pełna wytrzymałość następuje po 28 dniach.
Na polu spotkaliśmy żniwiarzy, którzy korzystali z tego, że od dwóch dni nie pada.
We wsi najpierw zajrzeliśmy do sklepiku, następnie obejrzeliśmy zbudowany z ciosów granitowych i cegły w II połowie XIII wieku wczesnogotycki kościół pw. Niepokalanego Serca NMP.
Oczywiście skręciliśmy na festyn, który zorganizowano przy świetlicy wiejskiej.
Załapaliśmy się na zimne lane piwko i grochówkę.
Chyba jako jedyni obcy zwróciliśmy na siebie uwagę, ale nikt nie próbował do nas zagadać.
Po festynie już tylko dwa kilometry, pod koniec trasy minęliśmy kilometrowej długości zalew z licznymi wiatami przygotowanymi dla wędkarzy.
Przeszliśmy przez tamę i dotarliśmy do przedostatniego noclegu.
Szczęśliwie na miejscu była pizzeria, więc odpadł nam problem poszukiwania obiadu.
Dzień 15.
13 sierpnia 2023
Pyrzyce - Witkowo, wg GPS 28,7 km
W nocy w naszym ośrodku odbywało się wesele, o którym nas ostrzeżono, hałasy nie dały nam spokojnie spać.
Po śniadaniu chcieliśmy zrobić konkretne zakupy na trasę na tutejszej stacji benzynowej.
Okazało się, że jedyne co można było kupić do jedzenia, to... robaki dla wędkarzy.
Wzięliśmy wodę i mimo niedzieli liczyliśmy na Pyrzyce.
Do miasta dość długie dojście wzdłuż o dziwo ruchliwej w niedzielny poranek DW119.
Zwiedziliśmy
główne zabytki, przy okazji rozglą-dając się za otwartym sklepem.
Na początku przeszliśmy przez zbudowaną w latach 1260 – 1270 Bramę Bańską i minęliśmy kaplicę szpitalną Świętego Ducha z początku XV wieku.
Następnie skręciliśmy do ruin Baszty Mnich, w pobliżu pozostałości murów obronnych.
Doszliśmy do gotyckiego kościoła pw. Wniebowzięcia NMP, kilkakrotnie zniszczonego przez pożary i odbudowywanego.
Wewnątrz odbywała się msza, więc zrezygnowaliśmy z wejścia.
Pomiędzy Basztą Sowią a ruinami Bramy Szczecińskiej namierzyliśmy otwarty sklep,
byliśmy uratowani, mogliśmy zaopatrzyć się na trasę.
Po drugiej stronie murów ciekawostka - pomnik wdzięczności Armii Radzieckiej, który po upadku systemu komunistycznego zmodyfikowano dodając napis "BÓG HONOR OJCZYZNA".
Wyjście z Pyrzyc było jeszcze dłuższe niż wejście. Wędrowaliśmy kilka kilo-metrów wzdłuż DW106, aż do skrętu na Brzezin, w którym zerknęliśmy na neogotycki kościół pw. Matki Bożej Częstochowskiej.
Następna wieś to Ryszewo z malowniczymi ruinami XV-wiecznego kościoła.
Tu przy wiacie zrobiliśmy przerwę.
Z Ryszewa znowu wróciliśmy na drogę woje-wódzką, przy której w Okunicy natrafiliśmy na otwarty sklep, zrobiliśmy więc jeszcze jedną przerwę.
Potem obejrzeliśmy w tej wsi wzniesiony w XIX wieku kościół pw. Świętego Bartłomieja Apostoła.
Mimo już ogólnego zmęczenia całą wędrówką postanowiliśmy dodać sobie około 1,5 km i skręciliśmy do Czernic, gdzie miał być ciekawy dwór, nie żałowaliśmy.
Obiekt datowany na 1913 rok posiada ciekawą bryłę z elementami neoromańskimi, neobarokowymi i neoklasycystycznymi, całość przypomina neogotycki zameczek.
W elewacji budynku można zobaczyć kamienne płaskorzeźby z piaskowca.
Zawróciliśmy, minęliśmy rezerwat z nazwą na tabliczce "Grzędziec" (na mapie go nie ma) i przecinając DW106 dotarliśmy do wsi Grędziec,
która rozciąga się wzdłuż stromego stoku i położonego na nim rezerwatu przyrody "Brodogóry", chroniącego murawy kserotermiczne.
Za wsią skręciliśmy w drogę na zbocze, chcąc obejrzeć dawny cmentarz ewangelicki z grobowcem rodziny Haacków – dawnych właścicieli przed chwilą odwiedzonego dworu.
O ile ścieżka była wyraźna, o tyle na domniemanym terenie cmentarza był taki gąszcz, że nie znaleźliśmy żadnych śladów nagrobków.
Przeszliśmy ścieżką na szczyt i dalej miedzą do najwyższego punktu skarpy, gdzie z rozległą panoramą na jezioro Miedwie zrobiliśmy dłuższą przerwę.
Po przerwie, ponieważ albo nie było dróg, albo były zarośnięte krzakami, wędrowaliśmy rżyskiem w kierunku Reńska.
Od dawnej stacji kolejowej Obryta na linii Pyrzyce - Stargard mieliśmy już przyzwoitą drogę biegnącą wzdłuż torów, w dodatku wysadzaną drzewami owocowymi.
Zawędrowaliśmy do Reńska, gdzie na schodach pod nieczynnym sklepem zrobiliśmy krótką przerwę.
W kolejnej miejscowoś-ci, Warnicach, zerknęliś-my na późnogotycki kościół pw. NMP Matki Kościoła z początku XVI w., w latach 70-tych XX w. odbudowany z ruin.
Obok kościoła wejście do podziemnej kaplicy przedpogrzebowej.
Ponieważ sklep w miejscu noclegu miał być czynny tylko do godziny 18, a robiło się późno, postanowiliśmy już iść wzdłuż DW106 prosto do Witkowa.
Niestety ruch na szosie dawał się we znaki, ale do sklepu zdążyliśmy. Szkoda, że znajdująca się obok knajpa w niedzielę jest nieczynna.
Na szczęście mogliśmy na wieczór zamówić jedzenie na dowóz.
Dzień 16.
14 sierpnia 2023
Witkowo - Stargard, wg GPS 21,1 km
Ostatnia noc za nami. Na śniadanie zalaliśmy zupki, które kupiliśmy na wszelki wypadek na wczorajszą obiadokolację.
Spakowaliśmy się i w drogę. Asfaltem biegnącym pośród pól doszliśmy do Strzyżna.
Na wejściu do wsi pomnik poświęcony mieszkańcom poległym w I wś.
Idąc przez wieś zwróciliśmy uwagę na zabudowę, dwojaki i czworaki wybudowane wzdłuż głównej ulicy trochę przypominały te z łódzkiego Księżego Młyna.
Dalej mieliśmy późnogotycki kościół pw. Matki Boskiej Częstochowskiej z XV wieku, jednak brama i furtka były zamknięte, więc obejrzeliśmy go przez płot.
Na cmentarzu przykościelnym znajduje się kaplica z pocz. XX wieku ufundowana przez ród Bohm (ostatni niemieccy właściciele Strzyżna) oraz duży nagrobek z tym nazwiskiem.
Przy końcu miejscowości neoklasycystyczny pałac z połowy XIX wieku wraz z parkiem z tego okresu.
Przeszliśmy nad Małą Iną, zaczęły się łąki i pola, niedługo potem dotarliśmy do Witkowa Pierwszego.
Tu w lokalnym firmowym sklepie mięsnym zrobiliśmy zakupy i niedaleko od niego,
na schodach przy dawnym boisku, przysiedliśmy na krótką przerwę, konsumując część zakupów.
Za boiskiem akurat był remont stacji kolejowej Witkowo, przeszliśmy przez tory linii kolejowej Stargard - Krzyż (będziemy nią dziś wracać) przez tymczasowe przejście i wyszliśmy na rozległe łąki.
Jak nie na tegorocznym urlopie, zrobiło się ciepło, a nawet wręcz gorąco.
Na łąkach malowniczy garbaty mostek nad Iną, poza tym wokół wiele się działo.
Wędrując drogą ułożoną z płyt jumbo obserwowaliśmy liczne ptaki, szalejące zające, uciekającą sarnę, a w oddali widoczny był Stargard.
W Tychowie zerknęliśmy na zbudowany z kamieni narzutowych późnogotycki kościół pw. Podwyższenia Krzyża Świętego z XV wieku.
Pośród domów zobaczyliśmy wyremontowany, chyba zamieszkały wiatrak typu holenderskiego.
Do Strachocina szliśmy asfaltem, którym w pobliżu trasy S10 płynęła "rzeka".
Woda lała się z pękniętej rury wodociągowej,
panowie starali się zapanować nad kataklizmem.
W miejscowości Święte XV-wieczny kościół pw. Świętego Antoniego z wieżą wzniesioną w XIX wieku. Przy głównej ulicy sklep, w którym kupiliśmy lody na trasę.
Dotarliśmy do Strachocina, na wejściu weszliśmy na jaz na rzece Krepiel, dostarczający wodę napędzającą dawny tartak.
Tuż za nim zbudowany z kostki granitowej oraz kamienia polnego XIII-wieczny gotycki kościół pw. św. Siostry Faustyny Kowalskiej.
Na zachodnim portalu znajdują się dwa słabo widoczne znaki: szachownica zbudowana z kwadratów oraz krzyż maltański wpisany w okrąg.
Wypatrzyliśmy na mapie, że 300 m dalej we wsi znajduje się sklep, mając duży zapas czasu postanowiliśmy tam podejść i zrobiliśmy przy nim dłuższą przerwę.
W Strachocinie złapaliśmy czerwony szlak (a raczej to co z niego zostało).
Natomiast jego przebieg na mapie i w terenie był tak oczywisty, że z trasą do Stargardu nie mieliśmy problemu.
Polna droga pośród łąk, początkowo biegła wzdłuż Krępieli, a później wzdłuż potężnych, ale uschniętych drzew, w stronę widocznych coraz bliżej wież stargardzkich kościołów.
Przeszliśmy przez tory i znaleźliśmy się w granicach miasta. Mieliśmy sporo czasu do powrotnego pociągu.
Zaczęliśmy zwiedzać, pierwsze na trasie było grodzisko w Osetnie, potem
znalazł się schron p-lot (choć wyglądał jak bojowy) przy ul. Andersa.
Po drugiej stronie Iny zerknęliśmy z dołu na potężną bryłę kolegiaty pw. NMP Królowej Świata i
podeszliśmy do unikatowego Arsenału z 1500 roku, obecnie mieści się tu Archiwum Państwowe.
Wróciliśmy do gotyckiej kamienicy Domu Protzena i przechodząc pod murami akurat remontowanej kolegiaty wyszliśmy na rynek.
Znajduje się przy nim przepiękny zbudowany w XIII wieku ratusz
oraz są barokowe kamieniczki mieszczące Muzeum Archeologiczno-Historyczne.
Wzdłuż murów miej-skich przeszliśmy do Baszty Tkaczy
i tu dostrzeg-liśmy
Miejski Browar Stargard,
grzech byłoby nie skorzystać.
Po przerwie, podążając dalej wzdłuż murów, minęliśmy Basteję mieszczącą filię muzeum, potem Bramę Pyrzycką i znajdujący się naprzeciw średniowieczną kamienicę Dom Rohledera.
Ostatecznie przez Basztę Morze Czerwone opuściliśmy teren starego miasta.
Trochę głodni, z daleka spojrzeliśmy na pochodzący z XV wieku kościół św. Jana oraz cerkiew Świętych Apostołów Piotra i Pawła.
Obiad zjedliśmy niedaleko stacji, trochę było szukania knajpy, w której podają grochówkę lub żurek, to tak żeby podtrzymać tradycję.
Zrobiliśmy zakupy na powrót. Pociąg przyjechał punktualnie...
Podsumowanie.
- Długość naszej całej szesnastodniowej trasy wg GPS to 436 km.
- Z roku na rok coraz częściej żałujemy, że przynajmniej części urlopów w ten sposób nie spędzaliśmy, oczywiście nie odpuszczając sobie OWRP-ów.
- Niestety wybrany w tym roku region nie obfituje w wybór miejsc noclegowych (podobnie jak zeszłoroczne Lubuskie), przez co musieliśmy z części atrakcji zrezygnować, a niektóre trasy zrobiły się przydługie.
- Problem z wiejskimi sklepami zaczyna dotyczyć całej Polski. Żal klimatycznych wiejskich sklepików, pod którymi bardzo często wysłuchiwało się różnych ciekawych historii.
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia, zachęcamy do oglądania.
Aktualizacja: