Zamiast OWRP - Ziemia Chełmińska
3 - 17 sierpnia 2024
Wstęp.
Wędrówka po województwie kujawsko-pomorskim, a dokładniej po ziemi Dobrzyńsko-Chełmińskiej dojrzewała w nas już od jakiegoś czasu.
Zdarzało się nam ją wielokrotnie przecinać jadąc samochodem i rozległe widoki robiły na nas zawsze wrażenie,
a myśl o gotyckich zamkach i kościółkach wspominanych przez dawnych uczestników rajdów oraz nadzieja na kąpiel w jeziorach przeważyły szalę na wybór tego regionu.
Nad trasami pracowaliśmy kilkanaście tygodni, a i tak ostatecznie musieliśmy je dopasować do dostępnych noclegów.
Tradycyjnie przygotowaliśmy listę z miejscami, które chcemy zobaczyć, opracowaliśmy także całą logistykę pod kątem sklepów i gastronomii.
Pozostało nam tylko odliczanie dni, a w końcu godzin do wyjazdu.
Dzień 1.
3 sierpnia 2024 rok
Iława - Radomno – Bratian - Łąki Bratiańskie/Miejskie - Nowe Miasto Lub. - wg GPS 28,5 km
Budzik zadzwonił o 4.30. Dopakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy na Dworzec Wschodni, pociąg do Iławy odjeżdżał o 6.09.
Na peronie byliśmy kilkanaście minut przed odjazdem. Tu okazało się, że pociąg ma 5 minut spóźnienia. Skład jechał do Ustki, więc był dość zapakowany.
Zmierzając do naszego przedziału musieliśmy przecisnąć się przez okupujących korytarz pasażerów podróżujących bez miejscówek.
W zeszłych latach podróż na miejsce startu najczęściej trwała kilka godzin, w tym roku jechaliśmy zaledwie 2 godziny.
Tuż po godzinie ósmej wysiedliśmy na zabytkowym dworcu w Iławie.
Budynek z zewnątrz pięknie odrestaurowany, w środku zrobiły na nas wrażenie znajdujące się pod sufitem freski.
Zwiedzanie miasta zostawiliśmy na inną okazję (mamy już pomysł na kolejną wędrówkę z lub do Iławy),
poza tym dzisiejsza trasa to ponad 26 km, po krótkiej nocy chcieliśmy jednak w miarę wcześnie znaleźć się na noclegu.
Przed dworcem, przy lokomotywie parowej TKt48-53, złapaliśmy żółty szlak, dziś częściowo będzie nam towarzyszyć także "Droga św. Jakuba".
Zaraz po opuszczeniu dworca mijaliśmy market, w którym zaopatrzyliśmy się na trasę.
Wyjście z miasta to plątanina torów w różnych kierunkach: dwa razy szliśmy pod mostami kolejowymi, następnie mostem nad torami
i co chwilę śmigały koło nas pociągi rozwożące turystów w różne zakątki naszego kraju, w końcu Iława to duży węzeł kolejowy.
Po wejściu do lasu na jakiś czas rozstaliśmy się z żółtym szlakiem, ponieważ postanowiliśmy iść bliżej jeziora Łąckiego.
Początkowo droga była w miarę czytelna, mijaliśmy jakichś wędkarzy, jednak w połowie jeziora pojawiły się wiatrołomy, a dalej droga zarosła i stała się nie do przejścia.
Nie chcieliśmy cofać się do żółtego szlaku, na szczęście okazało się, że można ten fragment obejść lasem.
Z drogi widać było jezioro, szkoda że nad samą wodę nie było dojścia.
Na drugim końcu jeziora, przechodząc nad Strugą, wróciliśmy na żółty szlak i "Drogę św. Jakuba".
Szliśmy leśnym duktem, początkowo wzdłuż Strugi, dalej przez drzewa gdzieniegdzie przebijało jezioro Czerwone.
I tak leśne drogi doprowadziły nas do leśniczówki Nowy Ostrów leżącej na półwyspie wcinającym się w jezioro Radomno.
Poniżej leśniczówki znajduje się długa kładka przez jezioro, którą można było przejść do miejscowości o tej samej nazwie.
Dochodząc do centrum wsi obserwowaliśmy wyłaniający się zza domów, zbudowany w latach 1903 – 1906, kościół parafialny pw. Serca Jezusowego.
W pobliżu kościoła znajdował się sklep, a na placu obok wiejska wiata, gdzie można było zrobić przerwę - skorzystaliśmy.
Początkowo towarzyszyli nam miejscowi, którzy czekali na transport do pracy.
Po przerwie kupiliśmy jeszcze coś do przegryzienia na trasie i ruszyliśmy dalej.
Minęliśmy budynek dawnej szkoły zbudowany na początku XX w., obok niej pomnik mieszkańców-ofiar terroru lat okupacji.
I dreptaliśmy asfaltem około 2 km w stronę dawnego nasypu kolejowego linii kolejowej nr 251, obecnie biegnie nim ścieżka rowerowa
(będziemy tą linią kilkukrotnie wędrować i ją przecinać).
Z daleka widzieliśmy dawną stację kolejową, my skręciliśmy w drugą stronę, w polną drogę wzdłuż nasypu/ścieżki rowerowej,
która doprowadziła nas do Bratiana.
Na wejściu do miejscowości zaczepili nas mieszkańcy pytając, skąd i dokąd zmierzamy.
Fajnie o takich rzeczach mówi się na początku urlopu.
W Bratianie mieliśmy obejrzeć pierwszy na tegorocznej trasie zamek.
Ulicą Olsztyńską przeszliśmy przez most na Drwęcy licząc,
że zza odnogi Welu będzie cokolwiek widać, ale zobaczyliśmy tylko pasącą się sarenkę.
Doszliśmy do młyna, w pobliżu którego znajdują się ruiny zamku.
Niestety bramę zastaliśmy zamkniętą na głucho, nie mieliśmy też z kim negocjować.
A ponieważ jest to wyspa, nie było innego wejścia na teren.
Rozejrzeliśmy się, po przeciwnej stronie drogi znajduje się pomnik pamięci poległych w trakcie II wojny światowej.
Przez akurat remontowany most nad Welem skierowaliśmy nasze kroki do znajdującej się tu pizzerii, wybiła godzina 15:00, pora na obiad.
Złapaliśmy klamkę do lokalu, ku naszemu szczęściu, dokładnie w tym momencie, gdy właściciel go otwierał.
Zrobiliśmy dłuższą obiadową przerwę przed ostatnią prostą do Nowego Miasta Lubawskiego.
W rozmowie z obsługą dowiedzieliśmy się, że za bardzo nie ma co oglądać w tym zamku,
zachowały się skromne pozostałości murów i fundamentów.
Dalsza wędrówka to już w sumie przedmieścia.
Żeby nie wędrować ulicą skorzystaliśmy z dalszego ciągu ścieżki biegnącej dawną linią kolejową 251.
W Bratianie minęliśmy budynek stacji kolejowej
i znajdującą się przed nim plenerową siłownię.
W Łąkach Bratiańskich zerknęliśmy na pozostałości klasztoru franciszkanów, czyli mury, bramę i studnię.
Postanowiliśmy skręcić jeszcze do pomnika nad Nawrą, nazywanego "Ścianą Śmierci",
upamiętniającego ofiary zbrodni hitlerowskich.
Monument akurat był w remoncie, ale dało się zajrzeć.
Pomnik formą przypomina flagę z wkomponowanymi postaciami mężczyzny, kobiety i dziecka.
Ich sylwetki przeszyte są otworami po pociskach, niektóre z nich stylizowane na celowniki.
Dotarliśmy do miasta.
Weszliśmy na cmentarz, gdzie znajduje się zbiorowa mogiła żołnierzy radzieckich z II wojny światowej.
Potem minęliśmy Bramę Lubawską i weszliśmy na rynek, na którym centralnie znajduje się dawny kościół ewangelicki z 1912 roku,
przekształcony na kino. Zajrzeliśmy, trochę dziwnie to wygląda.
W narożniku rynku przeszliśmy do perełki miasta, czyli Bazyliki św. Tomasza Apostoła, udało się ją obejrzeć także w środku.
Na koniec liczyliśmy na klimatyczną knajpę w rynku, niestety nic nie znaleźliśmy.
Zrobiliśmy zakupy, Bramą Brodnicką wyszliśmy w stronę noclegu.
Krótka noc i długawa trasa sprawiły, że szybko zmorzył nas sen.
Dzień 2.
4 sierpnia 2024 rok
Nowe Miasto Lub. - Kurzętnik - Szramowo – Pokrzydowo - Grzmięca - wg GPS 21,3 km
Wcześnie poszliśmy spać, więc wcześnie wstaliśmy. Skorzystaliśmy z dostępnej kuchni.
Po śniadaniu pakowanie i dalej w trasę.
Gospodyni już nie spała, zza firanki, z szerokim uśmiechem nam pomachała, zapewne życząc dobrej trasy.
Dzień wcześniej poznała nasze dalsze plany.
W niedzielę z zakupami uratowała nas w drodze do Kurzętnika stacja benzynowa.
Uzupełniliśmy zapasy, bo nigdy nic nie wiadomo, co będzie po drodze, a tym bardziej w dzień świąteczny.
Minęliśmy wieżę widokową "Kurzętnik" na Kurzej Górze, postanowiliśmy nie wchodzić.
Ulicą Sienkiewicza doszliśmy do znajdującego się na skarpie pomnika poświęconego Mikołajowi Kopernikowi.
Pomnik został postawiony w 500 rocznicę urodzin astronoma, w 1973 roku.
Wspięliśmy się na górę, po jej drugiej stronie dotarliśmy do ruin zamku kapituły chełmińskiej,
gdzie do nas dotarło, że kilka lat temu już na tą górę się wpinaliśmy przy okazji powrotu z wojaży po północy kraju.
Ruiny nie są zbyt okazałe, jednak widok z góry na okolicę ciekawy.
W znajdującym się na szczycie małym amfiteatrze jakaś ekipa demontowała scenę, zdaje się w sobotę był tu jakiś koncert (TSA, doczytaliśmy po powrocie).
Zejście do miejscowości przebiegało drogą krzyżową.
Doszliśmy do wybudowanego ok. 1300 roku kościoła św. Marii Magdaleny, akurat zaczęła się msza, więc obejrzeliśmy go tylko z zewnątrz.
Stanęliśmy w rynku, wydaje się, że znajdujące się tu kule mają nawiązywać do widzianego wcześniej pomnika Mikołaja Kopernika.
Ulicą Kościuszki wyszliśmy z miasteczka. Droga się bardzo dłużyła, po prawej stronie wiła się w dolinie rzeka Drwęca.
Pod koniec miejscowości skręciliśmy obok góry piachu w stronę lasu.
Początkowo szliśmy szerokim duktem, w okolicy osady Dębno droga, w którą mieliśmy skręcić, okazała się być zupełnie zarośnięta.
Zaryzykowaliśmy, co skutkowało przedzieraniem się przez krzaki, ale wyszliśmy na szeroką leśną drogę.
Na skrzyżowaniu dróg zrobiliśmy krótką przerwę.
Dalej szliśmy drogą blisko Drwęcy, najpierw lasem, potem polami.
Rzeki nie było widać do momentu, gdy doszliśmy do mostu na rzece.
Przeszliśmy na drugą stronę, kawałek wędrowaliśmy asfaltem i w okolicy koguta, herbu gminy Kurzętnik, skręciliśmy w lewo w las.
Znowu prosta droga.
Po prawej stronie w lesie widzieliśmy ślad poznanej wczoraj dawnej linii kolejowej nr 251.
Na ściętych brzozach zrobiliśmy przerwę, wiedzieliśmy, że już bliżej jak dalej do końca.
Dotarliśmy do Szramowa. Minęliśmy dawną stację kolejową i trafiliśmy na pierwszą
tablicę informacyjną ścieżki
"Śladami powieści Katarzyny Puzyńskiej".
Ta i okoliczne miejscowości są miejscem akcji już kilkunastu powieści tej autorki.
Przemknęliśmy przez miejscowość, droga asfaltowa doprowadziła nas do Pokrzydowa.
We wsi XIX-wieczny kościół pw. Niepokalanego Poczęcia NMP i czynny sklep, który klasycznym "kempingiem"
skusił nas zrobieniem dłuższej przerwy.
Na szczęście mogliśmy w nim zrobić także zapasy na kolejne dwa dni.
W Grzmięcej, gdzie mieliśmy najbliższe trzy noclegi, sklepu niestety nie ma.
Z pełnymi plecakami ruszyliśmy, ostatnia prosta przed nami.
Na wyjściu z miejscowości okazało się, że za bardzo się rozpędziliśmy,
mieliśmy chwilę wcześniej skręcić zgodnie z przebiegiem drogi św. Jakuba.
Zawróciliśmy i wpadliśmy na człowieka, który również wybrał się na zakupy z Grzmięcej (w sumie też "odpoczywał" w kempingu).
Powiedział, że droga, którą szliśmy jest dobra i nawet krótsza od tej, do której chcieliśmy wrócić, chociaż nie ma jej na żadnej mapie.
Mając ciężkie plecaki długo się nie zastanawialiśmy i z przewodnikiem wyruszyliśmy w stronę wsi.
Pan poruszał się w japonkach, jak na wędrówkę kamienistą drogą przez las szedł dość żwawo, ledwo dotrzymywaliśmy mu kroku.
Przed miejscowością podziękowaliśmy za pomoc i rozstaliśmy się, chcieliśmy jeszcze zerknąć na jezioro Strażym.
Niestety, ledwo klapnęliśmy nad brzegiem, zachmurzyło się i zaczęło kropić.
Minęliśmy zgrupowanie ośrodków wczasowych i doszliśmy na nocleg, na miejscu w budynku obok na balkonie stał... nasz przewodnik.
Zostawiliśmy rzeczy w pokoju i skierowaliśmy się do "Skarlanki", jednej z dwóch smażalni znajdujących się w Grzmięcej.
Dojście do niej okazało się nie takie proste, początkowo trafiliśmy na ślepy zaułek wśród daczy,
jakaś Pani nas pokierowała w boczną drogę, przez górkę.
O dziwo droga wydeptana i pojawiały się na niej drewniane drogowskazy kierujące do smażalni.
Zjedliśmy bardzo dobrą rybkę, wypiliśmy zimny napój.
Wróciliśmy na bazę, zastanawiając się, którą z dwóch pętelek następnego dnia wybrać.
Dzień 3.
5 sierpnia 2024 rok
Grzmięca - Jezioro Robotno – Jezioro Okonek – Jezioro Ciche - Zbiczno - Grzmięca - wg GPS 27,3 km
Niestety, pogoda trochę pokrzyżowała nam plany.
W nocy padało i grzmiało, rano deszcze jeszcze nie odpuściły.
Siedząc w pokoju zastanawialiśmy się, którą pętlę wybrać.
Ale iść chcieliśmy, żeby nie zmarnować dnia.
Mimo pochmurnego poranka wybraliśmy trasę leśną z jeziorami.
Baliśmy się, że na konkurencyjnej trzeba będzie przedzierać się do schronów przez krzaki, a przy deszczu to zawsze gorzej.
Po kilku falach ulewy i po zjedzeniu śniadania, koło godziny 10 opuściliśmy mury. Akurat przestało padać.
Na wyso-kości starego młyna, obecnie małej elektrowni, zobaczyliśmy, że wzdłuż rzeki Skarlanki poprowadzona jest ścieżka dydaktyczna "Bobrowiska",
dzięki której ominiemy trochę asfaltu. Niepozorna ścieżka okazała się bardzo malownicza,
szkoda, że nie towarzyszyło nam słońce.
Na początku koło młyna minęliśmy przenoskę dla kajaków.
W przepławce obserwowaliśmy przez chwilę podjada-jące coś kaczki, które były tak zajęte, że nie zwróciły na nas uwagi.
Idąc wzdłuż Skarlanki podziwialiśmy malownicze rozlewiska rzeki.
Ścieżka doprowadziła nas do mostu na rzece i do zielonego szlaku, którym kontynuo-waliśmy naszą wędrówkę.
Jakiś czas maszerowaliśmy szerokim leśnym duktem.
W pewnym momencie trafiliśmy na rozwidlenie z kilkoma możliwościami do wyboru, ale niestety zabrakło szlaku.
Jak na złość pochmurna pogoda spowodowała, że nawigacja w telefonie nie pokazywała naszej prawidłowej pozycji.
Zapuszczaliśmy się w różne warianty, w końcu wybraliśmy najbardziej prawdopodobny i jak się okazało słuszny kierunek,
w ten sposób dotarliśmy do jeziora Robotno.
Poczuliśmy, że nadszedł czas na pierwszą przerwę.
Usiedliśmy na zwalonym drzewie i odpoczęliśmy mając przed sobą widok na jezioro.
Wróciliśmy na zielony szlak, najpierw była kładka na Skarlance między jeziorami Robotno i Kurzyny.
Potem szliśmy leśną drogą wzdłuż jeziora Robotno, na końcu którego była piaszczysta plaża.
Moczenie nóg, jaka szkoda, że nie dało rady się wykąpać.
Stąd, idąc lekko pod górkę oddaliliśmy się od wody.
Doszliśmy do asfaltu, którym przeszliśmy kilkaset metrów i w pobliżu jakiegoś ośrodka skręciliśmy w lewo, w stronę rezerwatu "Okonek".
Wtedy się zaczęło, peleryny założyliśmy w ostatniej chwili, na szczęście spory szum nas ostrzegł przed zbliżającą się ulewą.
Minęliśmy turystę, który zaskoczony deszczem i chyba nieprzygotowany próbował chronić się pod drzewami z rozłożoną nad głową reklamówką.
Dalej spotykaliśmy grzybiarzy już odpowiednio ubranych, następnie grupkę z wesołym psiakiem, którzy obawiali się, że jesteśmy konkurencją w zbieraniu grzybów.
Zaprzeczyliśmy, chociaż może w innych okolicznościach korzystalibyśmy z obfitości grzybów.
Deszcz nie odpuszczał, przez zwisające kaptury i zachlapane okulary przeoczyliśmy planowane zejście z zielonego szlaku i nieco wydłużyliśmy trasę.
Na szczęście nie musieliśmy wracać, tylko skręciliśmy trochę dalej. Zmęczeni szybkim marszem w deszczu znaleźliśmy przewrócone drzewo
i jak te zmokłe kury przycupnęliśmy na chwilę, żeby coś zjeść.
Jak się okazało, wydłużenie trasy wyszło nam na dobre, bo dzięki temu do Cichego wchodziliśmy inną drogą,
przy której znajduje się nieoznaczony na mapach stary cmentarz ewangelicki.
Niestety w ulewie ciężko było robić zdjęcia.
W Cichym deszcz odpuścił, więc postanowiliśmy dołożyć sobie drogi i dojść do wypatrzonego na mapie punktu widokowego na jezioro Ciche.
We wsi minęliśmy prawdopodobnie starą szkołę, współczesny kościół pw. Świętego Stanisława Biskupa Męczennika oraz dwie kapliczki z okresu II wojny światowej.
Przed Marianowem zrobiło się dość kolorowo, okazało się, że mijamy ciekawie zrobiony skansen.
Nie było żadnej informacji, czy można wejść, czy tylko obserwować z drogi, więc zrobiliśmy tylko kilka fotek.
Przejeżdżający obok nas traktorzysta, widząc nasze zaciekawienie obiektem skomentował, że wszyscy robią zdjęcia,
a nikt nie wie co tam jest.
Dotarliśmy na punkt widokowy, choć powoli trzeba o nim mówić "dawny", drzewa wokół tak urosły, że mało co widać jezioro i wyspę
(tak wyglądało to kiedyś). Z górki zeszliśmy do pobliskiej plaży, znowu skończyło się tylko moczeniem nóg.
Niestety, dzień nie tylko był deszczowy, ale także dość chłodny. I już zdradzimy, że to jedyny prawie cały deszczowy dzień podczas tegorocznego urlopu.
Drogą wzdłuż jeziora Cichego, ponownie w ulewie, wędrowaliśmy w stronę Zbiczna.
Idąc spoglądaliśmy na tajemniczą wyspę. Na końcu jeziora kolejna plaża i przerwa w deszczu.
W pobliżu osady Karaś weszliśmy na asfalt, który doprowadził nas do miejscowości.
Po drodze minęliśmy pomnik przyrody - dąb szypułkowy.
Na począ-tku Zbiczna kolejny stary ewangelicki cmen-tarz, a raczej to co z niego pozostało, pojedyncze krzyże.
Przestało padać. Wiedzieliśmy, że we wsi są nie tylko sklepy, ale i knajpa, która na szczęście okazała się być otwarta.
Zjedliśmy, sprzedawca zachęcił nas jeszcze do kupna wypiekanego przez nich chleba, skorzystaliśmy z oferty.
Zrobiliśmy jeszcze spożywcze zakupy i ruszyliśmy szosą do Grzmięcej, przed nami 4 kilometry asfaltem.
Na wejściu do wsi, nad jeziorem Strażym, smażalnia ryb z lanym piwkiem, oczywiście zrobiliśmy przerwę.
Przed zmrokiem doszliśmy na bazę.
Wieczorem codzienne obowiązki, czyli przegląd zdjęć i notatki do tworzonej relacji.
Poszliśmy spać licząc na to, że następnego dnia będzie lepsza pogoda.
Dzień 4.
6 sierpnia 2024 tok.
Grzmięca - Jezioro Kochanka – Jezioro Zbiczno – Jezioro Ciche – Jezioro Sosno – Zbiczno - Grzmięca - wg GPS 24,4 km
Wyglądamy rano za okno, nie pada, więc od razu mamy lepsze humory.
Dzisiaj też wędrówka wzdłuż jezior, liczyliśmy, że może tym razem uda nam się zanurzyć w wodzie.
Korzystając z tego, że mieliśmy dostępną kuchnię, kupiliśmy wczoraj jaja z myślą o jajecznicy na śniadanie.
Niestety, nie sprawdziliśmy, czy kuchenka działa.
Na szczęście na miejscu była też mikrofalówka, pierwszą jajecznicę z mikrofali mamy zaliczoną.
Wyszliśmy w trasę, początkowo było pochmurnie.
Tematem przewodnim była dziś
"Pozycja Jezior Brodnickich",
czyli cztery polskie schrony żelbetonowe z 1939 roku.
Pierwszy z nich, tradytor dwustronny, znajduje się na wyjściu z Grzmięcej (schron nr 4), za mostem przy szosie do Zbiczna,
na żółtym szlaku (w sumie mijaliśmy go już wczoraj, ale wstrzy-maliśmy się z opisem).
Znajduje się przy nim tablica przedstawiająca historię obiektów.
Dalej ruszyliśmy żółtym szlakiem, najpierw doszliśmy do bramy dawnego ośrodka wypoczynkowego "Pod Sosnami".
Trwała tam, jak napisano na stronie, "modernizacja obiektu", a tak naprawdę budowa nowoczesnego hotelu.
Szlak poprowadził nas szerokim łukiem brzegiem jeziora Kochanka, potem lasami i wzdłuż jeziora Zbiczno
do miejscowości Rytebłota z pomnikową Aleją Drzew.
Do poszukiwań kolejnego schronu (numer 3) musieliśmy się bardziej przyłożyć.
Miał znajdować się na górce przy szosie, przed jeziorem Karaś.
Wypatrzyliśmy jakąś cienką ścieżkę, jak nam się zdawało, w kierunku obiektu, ale po chwili okazała się zarośnięta nie do przejścia.
Mrówki nie pomagały w poszukiwaniach, co chwilę nas kąsały. Ostatecznie namierzyliśmy go dopiero po jakimś czasie,
to rozbity tradytor dwustronny. Uwaga dla szukających: należy iść ścieżynką możliwie najbliżej cieku łączącego jeziora Zbiczno i Karaś.
Wróciliśmy na żółty szlak, kontynuując nim wędrówkę.
Następny schron (numer 2 - uszkodzony tradytor dwustronny), jest zaznaczony mniej więcej w połowie drogi między jeziorami Zbiczno i Ciche.
Niestety, nie zlokalizowaliśmy go.
Po około pół godzinie poszukiwań, krążeniu w sandałach po krzakach bez żadnych wyraźnych wskazówek,
gdzie mógłby się znajdować, odpuściliśmy sobie.
Już po powrocie do bazy, podczas przeglądania zdjęć doszliśmy do wniosku,
że należało wykorzystać współrzędne GPS z pierwszej tablicy informacyjnej:
N 53o21'15,75 E 19o22'18,63
(na mapy.cz schron nie jest oznaczony).
Ostatniego schronu (numer 1) nie dało się nie zauważyć, znajduje się na żółtym szlaku przy jeziorze Ciche.
Jest to tradytor jednostronny bez przelotni.
Wędrowaliśmy dalej licząc na zejście do jeziora,
niestety droga wspinała się coraz wyżej, a brzeg robił się bardziej stromy.
Zawiedzeni brakiem dojścia do wody znaleźliśmy miejsce na skarpie z ładnym widokiem, postanowiliśmy trochę odpocząć.
Obserwowaliśmy z góry taflę jeziora Cichego, pojawiające się ptactwo oraz kajakarzy,
którzy też wypatrzyli nasz zakątek na odpoczynek, tylko z innej perspektywy.
Na końcu jeziora Cichego żółty szlak skręcił po kątem 90 stopni w kierunku jeziora Sosno.
Leśną drogą doszliśmy do skrzyżowania dróg i szlaków, przecinaliśmy niebieski, którym od tego miejsca powinniśmy wędrować w stronę Zbiczna.
Postanowiliśmy nie skręcać, ale skorzystać z drogi biegnącej brzegiem jeziora Sosno.
Jak się okazało, był to strzał w dziesiątkę!
Po krótkim marszu znaleźliśmy małą zatoczkę z dojściem do wody, nie musieliśmy się długo zastanawiać,
było ciepło, słońce śmielej dzisiaj operowało, nareszcie kąpiel w bardzo czystym jeziorze.
Zrelaksowani, ale już lekko głodni, ruszyliśmy dalej, dłuższy czas podziwiając jezioro i ogromny półwysep.
Odeszliśmy od jeziora i w krótkim czasie znaleźliśmy się w cywilizacji.
Asfaltem w miarę wcześnie dotarliśmy do poznanej wczoraj restauracji "Jezioranka" w Zbicznie.
Po zjedzeniu obiadu i zrobieniu zakupów ruszyliśmy tą sama drogą do Grzmięcej,
a dokładniej tym razem wybraliśmy ścieżkę rowerową poprowadzaną lasem równolegle do asfaltu.
Na skraju Grzmięcej minęliśmy oglądany rano schron numer 4 i wylądowaliśmy jak wczoraj w smażalni na plaży jeziora Strażym.
Wieczorem, który był cieplejszy od poprzednich, wsłuchiwaliśmy się w udostępnionym ogródku w panującą dookoła ciszę
robiąc notatki do relacji.
Dzień 5.
7 sierpnia 2024 rok
Grzmięca - Jezioro Strażym - Jezioro Skarlanka - Bachotek - Tama Brodzka - wg GPS 18,5 km
Od rana słonecznie. W związku z tym, że przed nami krótka trasa, dzień zaczęliśmy leniwie.
Przede wszystkim musieliśmy wykończyć jajka na śniadanie, więc mikrofala znowu była w użyciu.
Spakowaliśmy rzeczy i w trasę.
Dzisiaj po raz ostatni, podczas tego urlopu, wychodzimy z Grzmięcej.
Minęliśmy jak co dzień gospodarstwo rybackie oraz stary młyn z jazem i przepławką.
Potem było pożegnalne spojrzenie od tej strony na jezioro Strażym z smażalnią na plaży i przy schronie bojowym skręciliśmy na żółty szlak i jednocześnie dziwnie wyznakowany konny.
Malownicza ścieżka biegła wzdłuż wspomnianego jeziora, czasami kryjąc się w lesie, między drzewami gdzieniegdzie przebijała tafla wody.
Niestety po tej stronie nie było plaży, jedynie widzieliśmy tę znajdującą się przy ośrodku po drugiej stronie jeziora.
Minęło kilkanaście minut, gdy jezioro zniknęło, a my szliśmy zarośniętym brzegiem rzeki Skarlanki i jednocześnie rezerwatu "Bachotek".
Na pierwszy odpoczynek zdecydowaliśmy się dość szybko, trafił nam się uroczy zakątek przy Skarlance.
Po chwili siedzenia zaczął się ptasi ruch, a to biała czapla, a to bielik nad nami przefrunął, nie wspominając całego latającego i pływającego drobiazgu.
Zakończyliśmy przerwę i kontynuując wędrówkę żółtym szlakiem, dotarliśmy do pomnika upamiętniającego miejsce zamordowanych i spalonych Polaków przez hitlerowców.
W tym miejscu skręciliśmy na most na
Skarlance i groblę przecinającą dolinę pełną ptactwa.
Z drugiej strony szlak wzdłuż jeziora Bachotek doprowadził nas na kolejną przerwę, tym razem przy Ośrodku o tej samej nazwie.
Stanica Wodna Bachotek to bardzo ładnie zagospodarowane miejsce i wyglądało na dość popularne.
Jest tu wszystko: sklep, bary, pole namiotowe, plaża strzeżona, domki drewniane i budynek z pokojami z wielkim godłem PTTK przy wejściu.
Zdziwili się w recepcji ośrodka, że po pieczątkę weszli tu piechurzy, mamy sierpień, a byliśmy pierwszymi w tym roku.
Na terenie ośrodka znajduje się również pomnik upamiętniający Marię Podhorską-Okołów,
organizatorkę turystyki na polskich wodach,
inicjatorkę budowy Stanicy Wodnej PTTK:
"
Sama wybrała i wytyczyła miejsce na główny pawilon, domki i hangary, tak by nie wyciąć ani jednego drzewa."
Zrobiliśmy przerwę obserwując letni harmider nad jeziorem.
Z doliny, w której położone jest jezioro, wychodziliśmy pod górę kamienistą drogą.
Wiedząc, że w miejscu noclegu nie ma sklepu, już w polach zeszliśmy z żółtego na niebieski szlak, aby dojść do Jajkowa i uzupełnić zakupy na wieczór.
W miejscowości sklep nas nie zawiódł,
okazało się zresztą, że jest ich tu więcej, dodatkowo wiata naprzeciw zachęcała do postoju.
Podeszliśmy jeszcze do "Galerii jajka" - części Wioski Tematycznej
Początku Życia,
niestety było zamknięte, więc zerknęliśmy tylko z zewnątrz.
Aby uniknąć wędrówki na nocleg ruchliwą DK15 postanowiliśmy pójść nasypem dawnej linii kolejowej, oczywiście nr 251.
Okazało się, że jest wydeptana ścieżka i można nim iść.
Przy moście, na stromym zejściu z szosy na tory, wpadliśmy w poślizg, na szczęście skończyło się siniakiem i zadrapaniami.
Marsz nasypem trochę się ciągnął, a im bliżej końca, tym bardziej komary dawały się we znaki.
Dotarliśmy na miejsce, tu okazało się, że jest restauracja i można dobrze zjeść.
W planach mieliśmy jeszcze podejście,
niestety ruchliwą szosą, do jazu w Tamie Brodzkiej,
jak i znajdującego się tam niemieckiego biernego schronu żelbetowego Regelbau 668.
Przy okazji zerknęliśmy też na dawną stację kolejową.
W drodze powrotnej postanowiliśmy zaryzykować i pójść nasypem kole-jowym, choć nie wiedzieliśmy,
w jakim stanie jest most nad Skarlanką.
Szczęśliwie okazało się, że jeszcze można nim przejść.
Wróciliśmy do pokoju, mimo wszystko odpocząć po krótkim dniu i przed następnym, zapowiadającym się na długi.
Dzień 6.
8 sierpnia 2024 rok
Tama Brodzka – Jajkowo – Topiele – Jezioro Sopień - Nowy Dwór - Brodnica - wg GPS 31,8 km
Niestety od rana nie było słońca. Zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy plecaki i ruszyliśmy w drogę.
W związku z tym, że na całej trasie aż do Brod-nicy nie było szans na sklep, w planach mieliśmy powrót do Jajkowa,
tylko inną drogą niż wczoraj.
Początkowo szliśmy żółtym szlakiem biegnącym lasem, a następnie bez szlaku skrajem lasu i polami.
We wsi zrobiliśmy zakupy na cały dzień.
Z Jajkowa poszliśmy dalej niebieskim szlakiem omijając wielkim łukiem kolejny spory odcinek DK15.
Szlak doprowadził nas do wsi Kuligi i tu zaskoczenie - ciekawie wyglądająca ruina dawnego majątku z 2 połowy XIX wieku,
a na łąkach stado żurawi. Koło dużej rezydencji zauważyliśmy ruch w trawie, okazało się, że chowała się przed nami myszka polna.
Trochę dalej, na malowniczych wzgórzach pasły się konie, sceneria jak z westernów.
Ostatecznie musieliśmy na chwilę zejść na ruchliwą szosę, jedyne przejście nad płynącą tu Drwęcą to most w ciągu DK15.
Na szczęście zaraz po drugiej stronie skręciliśmy w las.
Minęliśmy kilka leśnych jeziorek, potem na przecince mieliśmy spotkanie z sarenką.
Droga leśna się wiła, w pewnym momencie trochę zarosła i znowu futrzak, tym razem przeciął nam drogę.
Nagle widzimy hak szlaku niebieskiego z wykrzyknikiem, okazało się, że jest przejście przez strumyk,
w sandałach nie mieliśmy najmniejszego problemu.
Słońce zaczęło walczyć z chmurami. Teren malowniczy, mijaliśmy łagodne wzgórza, kwieciste łąki.
Podążaliśmy do jeziora Sopień, przy którym chcieliśmy w końcu zrobić przerwę.
Na miejscu okazało się, że jest kilka domów (dwa nawet z cieszącymi się powodzeniem noclegami),
a także zagospodarowana przez miejscowych plaża.
Skorzystaliśmy z ławeczki ustawionej nad samym brzegiem.
Po jakimś czasie podszedł koło nas pływak z płetwami w ręku, z którym rozpoczęliśmy rozmowę.
Opowiedzieliśmy o drodze za nami i naszych planach.
On wspomniał o historii tutejszej kolejki wąskotorowej, powiedział, że jest niedokończona,
a budowana była za czasów okupacji niemieckiej przez polską siłę roboczą
(historia okazała się być inna, o czym dalej).
Tu się rozstaliśmy z niebieskim szlakiem. Dalej poszliśmy przez pola, wokół rozpościerały się malowniczo pagórki.
Na mapie, na skraju lasu, mieliśmy zaznaczony obelisk upamiętniający
tragiczną śmierć znanego ówcześnie w całych Prusach arystokratę barona Friedricha Carla Alexandra Rudolpha von der Goltz.
Krzaki wokół obelisku były wykoszone, więc nietrudno było go znaleźć.
Skręciliśmy w las, minęliśmy nieoznaczone na mapie jeziorko, a w jego pobliżu dziwną budowlę.
To pozostałość po byłej kopalni żwiru, a jeziorko to pewnie dawne wyrobisko.
Po powrocie
doczytaliśmy, że betonowe obiekty to ruiny punktu przeładunkowego żwiru z taśmociągu koparki na wagony,
a sama linia kolejowa była jednak normalnotorowa i powstała w 1912 roku na potrzeby żwirowni.
Postanowiliśmy zrobić podejście do zrujnowanego mostu tej linii na rzece Brynica licząc,
że uda nam się przez niego skrócić drogę.
Tu także ktoś zadbał o turystów wykaszając chwasty na nasypie.
Na miejscu okazało się, że o ile z trudem i ryzykownie, ale przejście jest możliwe, to druga strona była zupełnie zarośnięta.
Zawróciliśmy, lasem dotarliśmy do szerszego duktu z mostem nad Brynicą.
Wędrowaliśmy wygodną szeroką drogą, wyszło słońce, które przez jakiś czas nam towarzyszyło.
Doszliśmy do nieczynnej, choć wyglądającej na jeszcze przejezdną, linii kolejowej, będziemy wędrować wzdłuż niej jakiś czas
(
linia nr 208
- 1 lutego 2007 zawieszono kursowanie pociągów osobowych na odcinku Działdowo – Brodnica).
Przy jednym z przejazdów trafiliśmy na turystyczną wiatę, zrobiliśmy krótką przerwę.
Zaraz za nią złapaliśmy zielony szlak. Maszerując, co jakiś czas przecinaliśmy tory.
W lesie dostrzegliśmy piękne koźlaki, aż żal było je zostawić.
Kawałek dalej przez drogę przelewał się strumień, tradycyjnie pokonaliśmy go nie zdejmując obuwia.
Za kolejnym przejazdem kolejowym doszliśmy do "Kapliczki św. Barabasza pod klonem" z 1869 roku.
Najpierw myśleliśmy, żeby zrobić popas przy kapliczce, ale mrówki przekonały nas do przejścia na niedaleki pagórek.
Przemknęliśmy przez Nowy Dwór i przy kolejnej kapliczce rozstaliśmy się z zielonym szlakiem, oddalając się od torów linii 208.
Naszym celem była teraz wieża widokowa na rozlewiska Drwęcy.
Zaczęło grzmieć, od strony Brodnicy szybko zbliżała się do nas burza.
Na mapie widzieliśmy ścieżki, które miały być skrótem do wieży.
Niestety, były bardzo zarośnięte - jedna przestała istnieć już na początku, druga dopiero po 100 metrach okazała się być ślepym zaułkiem.
Ostatecznie do wieży doszliśmy oficjalną drogą. Oprócz nas było tu kilka osób, wszyscy poruszali się dość żwawo,
przed burzą komary bardzo się uaktywniły.
Wieża niska, ale trochę ptactwa było widać, tyle że znowu zabrakło słońca do zdjęć.
Grzmoty waliły coraz bliżej, w drodze powrotnej z wieży zaczęło padać, największą pompę przeczekaliśmy we wiacie przy parkingu.
Po kilkunastu minutach doszliśmy do wniosku, że nie ma co czekać i ruszyliśmy w pelerynach.
I tak deszcz towarzyszył nam aż do Brodnicy.
Jak to zawsze bywa, wejście do miasta bardzo się dłuży i tak było tym razem.
Najpierw widoczny był most kolejowy na Drwęcy (kierunek Sierpc), później ogródki działkowe, wille,
a na końcu długa na 2 km ulica Lidzbarska do centrum.
Po drodze udało nam się zrobić krótką przerwę w pubie na zakręcie, musieliśmy uważać, żeby nasze peleryny kogoś nie zamoczyły.
Doszliśmy na miejsce noclegu, zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy szukać w centrum obiadu.
Zmęczeni długą trasą szybko wróciliśmy do pokoju, zresztą w taką pogodę nie mieliśmy chęci na zwiedzanie.
Dzień 7.
9 sierpnia 2024 rok
Brodnica – Kruszyny Szlacheckie – Grzybno – Bobrowo – Jezioro Chojno - Niewierz - wg GPS 23,7 km
Za oknem zobaczyliśmy słoneczko, zapowiadał się piękny dzień.
Jak zwykle śniadanie, szybkie pakowanie i w drogę, z nowymi siłami zaczęliśmy zwiedzać Brodnicę.
Podeszliśmy do renesan-sowego spichlerza,
w którym ma siedzibę muzeum, niestety byliśmy za wcześnie.
Przez Duży Rynek doszliśmy do Wieży Mazurskiej.
Na miejscu okazało się, że mieści się tu siedziba tutejszego oddziału PTTK, w dodatku jest otwarte.
Zajrzeliśmy do biura, Pani pozwoliła nam wejść na wieżę.
Wróciliśmy na rynek i skręciliśmy do gotyckiego kościoła pw. Św. Katarzyny Aleksandryjskiej, który tylko obeszliśmy wokół.
Jeszcze rzut oka na Bramę Chełmińską i przez park z pałacem Anny Wazówny dotarliśmy do zamku krzyżackiego.
Tu okazało się, że nie ma wejścia na teren zamku, ponieważ cały teren zajęty był przez namioty, jako żywo przypominało to obozowisko OWRP.
Po urlopie okazało się, że był to zlot detektorystów
"Wakacje z Historią - Przygoda 2024".
Wychodząc z miasta zrobiliśmy w markecie zakupy.
Nie spodziewaliśmy się, że dość szybko zrobimy przerwę.
Brodnicka plaża miejska nad jeziorem Niskie Brodno jest doskonale zagospodarowana, można było sobie chwilę posiedzieć w jednej z knajpek.
Siedząc obserwowaliśmy, jak zaczynają schodzić się plażowicze, bo zrobiła się już godzina 10.
Potem okazało się także, że pomostami można przejść na drugą stronę jeziora, z czego skorzystaliśmy.
Dalsza droga niebieskim szlakiem wzdłuż jeziora nie była ciekawa, ponieważ brzeg był zarośnięty, tylko czasami pojawia-ła się przecinka.
Później skręciliśmy w las wędrując szerokimi duktami.
Po godzinie opuściliśmy niebieski szlak i skie-rowaliśmy się w stronę Kruszyn Szlacheckich.
Na skraju lasu zatrzymaliśmy się na drugie śniadanie.
Dalej polnymi drogami wędrowaliśmy w stronę poznanej wczoraj linii kolejowej nr 208 odcinek Jabłonowo Pomorskie - Brodnica.
W Kruszynach początkowo szliśmy polną drogą wzdłuż torów, co jakiś czas przejeżdżały pociągi nieznanego nam przewoźnika Arriva.
Załapaliśmy się na polne, słodkie jabłuszka, w oddali widoczne było jeziorko.
W końcu przecięliśmy tory i prostą drogą dotarliśmy do Grzybna.
Podeszliśmy do dawnego ewangelickiego, obecnie rzymskokatolickiego kościoła pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa z 1896 roku.
Obok widać było okazały dwór z początku XIX wieku.
Wróciliśmy na trasę. Z przecinającej Grzybno drogi 543 skręciliśmy do Bobrowa.
Na początku wsi, przy szkole, pomnik polskiego pilota i dowódcy słynnego Dywizjonu 303 w czasie II wojny światowej,
ppłk. Jana Zumbacha oraz kilka tablic informacyjnych na Jego temat.
Po ich obejrzeniu przeszliśmy do gotyckiego kościoła pw. Św. Jakuba Apostoła z XIII/XIV w., z wieżą z 1755 r.
Pani mijana na przykościelnym cmen-tarzu zachwalając tutejszy kościół powiedziała, że jest starszy niż fara w Brodnicy.
Szczęśliwie mogliśmy zajrzeć do środka.
Nie mogło zabraknąć symbolu bobra, który znajduje się w nazwie wsi, można go obejrzeć przed miejscową OSP wraz z historią i legendami.
Pod znajdującym się tu sklepem z "campingiem" zrobiliśmy przerwę.
Dosiadł się do nas miejscowy kibic, jak się okazało także kibicujący jednej ze stołecznych drużyn.
Trochę porozmawialiśmy i o wsi, i o piłce i, o historii jego życia.
Wiedząc, że to ostatni sklep, zrobiliśmy zakupy na półtora dnia.
Dalej szliśmy asfaltem w stronę jeziora Chojno, mijający nas rowerzysta w słusznym wieku krzyknął do nas "fajne wczasy".
Skręciliśmy w leśną drogę prowadzącą do jeziora, następnie w ścieżkę wzdłuż brzegu,
na szczęście właściciele wybudowanych tu daczy przepisowo zostawali przejście.
Później przechodziliśmy przez jakieś pola biwakowe.
Przy pomoście przywitali nas leżakujący wczasowicze mówiąc, że pies od miesiąca nie widział turysty.
Nie wiedzieliśmy, czy mamy przyspieszyć, czy pogłaskać psa.
Wspomnieli też o grodzisku na półwyspie, o tym, że kilka lat temu byli tu archeolodzy.
Niestety droga do niego była zupełnie zarośnięta, więc odpuściliśmy przedzieranie się.
Na końcu jeziora znajduje się ogólnodostępna plaża z ładnym pomostem, chwilę odpoczęliśmy.
Potem wspięliśmy się na pobliską wieżę widokową ustawioną na wysokiej skarpie.
Odtąd do końca asfalt. Skręciliśmy w stronę dawnego cmentarza ewange-lickiego, a następnie w stronę Niewierza.
Jeszcze w Chojnie minęliśmy pozo-stałości dawnego przystanku kolejowego Niewierz na linii nr 209.
Nocowaliśmy w ośrodku przy DK15. Na zewnątrz obiektu znajdowały się stoliczki, postanowiliśmy przy nich zjeść kolację i jak się okazało nie byliśmy sami,
dołączyły do nas miejscowe koty.
Szybko jednak wystraszył nas deszcz.
Dzień 8.
10 sierpnia 2024 rok
Niewierz – Słoszewy - Pólka Duże - Szczawniki – Radziki Duże - Kierz Półwieski - Płonne - Płonko - Golub-Dobrzyń - wg GPS 36,8 km
Dzień się zaczął pochmurnie, ale nie na długo, jeszcze przed 10 zaczęło towarzyszyć nam słońce i na szczęście lekki wiatr,
który umilał wędrówkę.
Niedaleko ośrodka, w którym nocowaliśmy,
znajduje się pomnik dr Józefa Wybickiego, potomka twórcy hymnu, o tym pomniku wspominał nam wczoraj kibic.
Początkowo szliśmy leśną drogą,
po jakimś czasie dołączyły do nas żółty szlak oraz "Droga św. Jakuba", które towarzyszyły nam dziś do końca. Pojawił się też dziwnie wyznakowany szlak konny.
Opuściliśmy las i łąkami dotarliśmy do Słoszew.
Znajduje się tu grodzisko i dwór z zabudowaniami, w pierwszym momencie myśleliśmy, że jest to gdzieś blisko.
Okazało się jednak, że musielibyśmy dołożyć drogi bez gwarancji, że można tam wejść, a przecież dzisiejsza trasa miała być długa.
Skorzystaliśmy z tutejszej wiejskiej wiaty i zrobiliśmy przerwę na drugie śniadanie.
Za wsią drogę przecięła nam sarenka, wystraszyła się nas i z dużym impetem wpadła w pole kukurydzy.
Ciekawa rzecz, między tym polem a drogą rosły... konopie.
Po krótkim przejściu lasem, przed mostem na Drwęcy, skręciliśmy na asfalt,
z którym z małymi przerwami niestety nie rozstawaliśmy się prawie do końca.
W Pólkach Dużych minęliśmy dość okazały zbiornik wodny żwirowni Radziki Duże, na którym ładnie pozowały nam do zdjęcia żurawie.
Wędrówka szosą trochę nam się dłużyła, a nie wiedzieliśmy co jeszcze nas czeka.
Zwiedzanie Radzik Dużych zaczęliśmy od położonego na wzgórzu cmentarza,
na którym znajduje się pomnik powstań-ców styczniowych z 1864 roku oraz Walentego Siemią-tkowskiego herbu Jastrzębiec,
ur. 13.02.1818, zm. 1.03.1888, powstańca styczniowego i kilka innych kwater powstańczych.
Dalej gotycki kościół św. Katarzyny z przełomu XIV/XV wieku, który na szczęście dla nas był akurat sprzątany i mogliśmy zajrzeć.
Ciekawe wnętrze, na ścianach "Dzieje parafii i kościoła"
oraz wiele pamiątkowych tablic po-święconych pochodzącym stąd pow-stańcom i żołnierzom wojsk polskich, a także dawnym właścicielom miejscowości.
Na koniec został nam wybudowany w II poł. XIX w. przez Przeciszewskich klasycystyczny dwór, obecnie szkoła
oraz perełka - ruiny zamku Radziszewskich, który powstał na przełomie XIV/XV w.
We wsi trafił się dość duży sklep, weszliśmy po jakieś drobne zakupy i wpadła nam w ręce słona woda źródlana "Krystynka",
na miejscu wypiliśmy duszkiem po jednej.
Przed sklepem, podczas rozmowy z tubylcem dowiedzieliśmy się, że niedaleko jest drugi sklepik z barem.
Bar to może za dużo powiedziane, ale można było usiąść w chłodnym wnętrzu i degustować co tam Pani sklepowa miała w butelkach.
Przed nami pięciokilometrowy kawałek prostej jak strzelił asfaltowej drogi, koszmar turysty. Dobrze, że był mały ruch.
W Tomkowie minęliśmy zrekonstruowany w latach 90-tych ubiegłego wieku pałac, teren nieogrodzony, widoczny z drogi, więc nie niepokoiliśmy właścicieli.
Koło kapliczki znajdującej się nieco dalej, na skrzyżowaniu polnych dróg, zrobiliśmy krótką przerwę.
Przez Rodzone dotarliś-my do Płonnego, w któ-rym obejrzeliśmy znaj-dujący się na wzgórzu kościół pw. św. Jakuba z 1. połowy XIV wieku
oraz usytuowany na terenie kościelnym pomnik ku czci Jana Nepomucena Dziewanowskiego, bohatera bitwy pod Somosierrą.
Poniżej kościoła trafiliśmy na sklep, zrobiliśmy więc drobne zakupy (uzupełniamy zużyty prowiant i picie gdy tylko jest okazja)
i podeszliśmy do stojącego przed szkołą pomnika Marii Dąbrowskiej.
Pisarka przebywała w Płonnem kilkakrotnie, dzięki temu wieś stała się pierwowzorem Krępy z "Nocy i dni".
W szkole znajduje się Regionalna Izba Pamięci poświęcona Marii Dąbrowskiej, jednak wejście jest możliwe po wcześniejszym umówieniu się.
Do Szafarni kolejne 2 km asfaltu, niestety spóźniliśmy się kilkanaście minut, aby wejść i obejrzeć dwór z II poł XIX w.,
w którym bywał młody Fryderyk Chopin. Obecnie znajduje się tu Ośrodek Kultury Chopina, czynny do godziny 16.
Za Płonkiem koniec asfaltu. Przy kapliczce na wzgórzu zbliżyliśmy się do Drwęcy,
nie widzieliśmy rzeki, ale za to słyszeliśmy.
Nie rzekę, ale psa, który wszem wobec i każdego z osobna informował, że płynie kajakiem.
Minęliśmy przecinkę z drutami wysokiego napięcia i zmęczeni dotarliśmy do granic Golubia-Dobrzynia.
W pierwszym momencie myśleliśmy, żeby pójść do centrum na skróty, przez kładkę koło cmentarza.
Postanowiliśmy jednak się cofnąć i wejść przez most Błękitnej Armii gen. Hallera.
Tu okazało się, że na moście na Drwęcy zbudowano replikę bramy granicznej, przez którą 17 stycznia 1920 roku Błękitna Armia wkroczyła do miasta.
Uliczkami skierowaliśmy się na stary rynek w poszukiwaniu czegoś do jedzenia, przy okazji wstępnie zerkając na zabytki.
Najedzeni udaliśmy się do zamku, w którym mieliśmy nocleg.
Podczas podejścia na wzgórze zamkowe przywitał się z nami szalony psiak, który okazywał dużo radości.
Zameldowaliśmy się, znaleźliśmy naszą komnatę, potem na chwilę zeszliśmy na dziedziniec, aby poczuć klimat krzyżackiego zamku.
Niestety restauracja powoli się zamykała, ale "Rycerza" zdążyliśmy pokonać ;)
Dzień 9.
11 sierpnia 2024 rok
Golub-Dobrzyń - Ruziec – Dulnik - Ciechocin – Józefowo - Młyniec Drugi - Młyniec Pierwszy – Brzezinko - Rogówko - wg GPS 27,8 km
Dziś nie możemy wystartować z samego rana, musimy poczekać do godziny 9 na otwarcie muzeum.
Na śniadanie zalaliśmy sobie zupki, wstępnie się spakowaliśmy i punktualnie poszliśmy zwiedzać.
Poza nami na godzinnym obejściu zamku była tylko jedna osoba.
Przewodnik dużo opowiadał uzupełniając kwiecistymi opisami to, czego w zamku z powodu zniszczeń już nie było.
Wróciliśmy do naszej komnaty po rzeczy i po 10 ruszyliśmy w drogę.
W rynku, w "zielonym" sklepie zjedliśmy drugie śniadanie na ciepło, potem nadrobiliśmy wczorajsze zwiedzanie Golubia.
Mijając efektownie wyglądający dawny kościół ewangelicki (obecnie Szkoła Podstawowa nr 1) oraz
szachulcowy dom podcieniowy z 1771 roku podeszliśmy do jedynej zachowanej wieży narożnej.
Następnie cofnęliśmy się do rynku, stąd przeszliśmy do gotyckiego kościoła św. Katarzyny.
Obejrzeliśmy go z zewnątrz, w środku odbywała się msza.
Przechodząc przez most nad Drwęcą opuściliśmy Golub i znaleźliśmy się w Dobrzyniu.
Żółty szlak doprowadził nas do skweru z pomnikiem Józefa Piłsudskiego oraz do zbudowanego w latach 1823–1827 kościoła św. Katarzyny.
Tu skręciliśmy wraz ze szlakiem w boczną uliczkę, dopiero za ostatnim domem Ruźca zeszliśmy z asfaltu i zagłębiliśmy się w lesie.
Szło się trochę nudno, prosta szutrowa droga, żadnych atrakcji przez dłuższy czas.
Drwęcy płynącej w pobliżu nie było widać, jednak gdy trochę się do niej zbliżyliśmy,
usłyszeliśmy znajome szczekanie, psiak słyszany poprzedniego dnia kontynuował podróż kajakiem.
Doszliśmy do osady Dulnik, wreszcie ciekawy obiekt, czteropoziomowy drewniany młyn.
Ale drewniany nie tylko w sensie konstrukcji nośnej i ścian, z drewna lub przy jego znacznym udziale wykonywano większość urządzeń,
nawet koło napędowe. Niestety, nie można go obejrzeć wewnątrz.
Doczytaliśmy także, że w swoich wyprawach powozem, przebywający na wakacjach, nastoletni Fryderyk Chopin dotarł także tutaj,
choć raczej do któregoś z poprzednich młynów, bo ten zbudowano w 1903 roku.
Naprzeciw obiektu można zobaczyć obrośniętą winem drewnianą chatę - dom młynarza z 1897 roku.
Za osadą znaleźliśmy miejsce, gdzie mogliśmy chwilę odpocząć.
Dalej jeszcze kawałek lasem, a później polami dotarliśmy do asfaltu, który doprowadził nas do Ciechocina.
W miejscowości podeszliśmy do kościoła św. Małgorzaty z XIV wieku i rzuciliśmy okiem na plebanię.
Niestety dzisiaj niedziela, więc sklepy zamknięte, na szczęście wcześniej uzupełniliśmy zapasy.
Asfalt towarzyszył nam do Jesionki, dalej wędrowaliśmy leśnymi i polnymi drogami do Józefowa.
Gdzieś po drodze żółty szlak skręcił na południe w kierunku Torunia.
Przed Młyńcem Drugim minęliśmy stawy, a tuż za nimi na drodze spłaszczył się zając licząc chyba, że go nie zauważymy.
Po chwili jednak postanowił zwiać.
Na wejściu do miejscowości przywitał nas bociek, pewnie już zastanawiał się kiedy wziąć skrzydła za pas i odlecieć do ciepłych krajów.
Podeszliśmy do położonego na wysokiej skarpie nad Drwęcą drewnianego kościoła pw. św. Ignacego z XVIII wieku.
Ścieżką przez łąkę zeszliśmy do mostu przez rzekę,
mieliśmy nadzieję, że z dołu jeszcze zobaczymy kościół na wzgórzu.
Skarpa jednak była obrośnięta drzewami, więc widoku nie było.
Z mostu można było w końcu popatrzeć na Drwęcę.
W znajdującym się po drugiej stronie Drwęcy Młyńcu Pierwszym obserwowaliśmy motocyklistę jadącego na "Komarku" bez kasku,
zwróciliśmy na to uwagę.
Po chwili nieszczęsny kierowca mijał się z radiowozem, który od razu za nim zawrócił.
Spotkaliśmy ich pod sklepem, kierowca dzwonił po kogoś, bo przecież nie mógł jechać dalej.
Sklep akurat był otwarty, ale już wiedzieliśmy, że baza jest blisko i jak najszybciej chcieliśmy tam dotrzeć.
Przed nami asfalt, jak się okazało już do końca.
Po drodze jeszcze Brzezinko z ciekawą neogotycką kaplicą pw. Św. Rocha i pierwsze postacie dożynkowe ze słomy.
Polna droga, którą mieliśmy iść na samym końcu, pewnie zaorana, przestała istnieć.
W związku z tym musieliśmy około kilometr iść poboczem bardzo ruchliwej DK15 na nocleg w Rogówku.
Zmęczeni dotarliśmy, na szczęcie jeszcze załapaliśmy się na obiad w tutejszej restauracji.
A przy stacji benzynowej mieliśmy sklep.
Wieczorem odpoczynek po wędrówce i przygotowanie do dnia następnego.
Dzień 10.
12 sierpnia 2024 rok
Rogówko - Gronowo - Łysomice - Grodno – Mirakowo - Chełmża - wg GPS 28,2 km
Dzisiaj mieliśmy wybór, mogliśmy iść do Gronowa około 3 km bardzo ruchliwą DK15,
albo trochę nadłożyć, wrócić do mijanego wczoraj Brzezinka i pójść wprawdzie asfaltowymi, ale bocznymi drogami. Wybraliśmy drugą opcję.
Na wejściu do Gronowa market, zrobiliśmy zakupy na trasę, pod sklepem zjedliśmy drugie śniadanie.
W pobliżu kolejna dożynkowa figura, tym razem aparat fotograficzny.
W drodze do kościoła minęliśmy pozostałości starego ewangelickiego cmentarza.
Elewacja gotyckiego kościoła pw. św. Mikołaja z pierwszej połowy XIV wieku akurat była remontowana, a wnętrze niedostępne.
Podeszliśmy jeszcze do wzniesionego w 1918 roku zespołu pałacu Wolffów.
We wsi wskoczyliśmy na niebieski szlak, który przez jakiś czas nam towarzyszył.
Przecięliśmy DK15 i gruntową drogą doszliśmy do lasu, w którym znajduje się cmentarz rodowy Wolffów z okrągłą kaplicą
- mauzoleum z 1860 roku, aktualnie w takiej ruinie, że nie próbowaliśmy wejść do środka. Kawałek dalej zrobiliśmy krótki postój.
Minęliśmy tory ze stacją kolejową Kamionki Jezioro i dotarliśmy do jeziora Kamionkowskiego,
gdzie w akurat otwartej knajpce zrobiliśmy tym razem dłuższą przerwę.
Potem okazało się, że wstęp na zlokalizowaną po drugiej stronie drogi
strzeżoną plażę nad jeziorem jest płatny.
W związku z tym, że nasz pobyt byłby tam chwilowy, odpuściliśmy sobie i poszliśmy dalej niebieskim szlakiem wzdłuż brzegu.
Znaleźliśmy swoją własną plażę i zupełnie za darmo skorzystaliśmy z kąpieli.
Po przerwie trochę rozpędziliśmy się i idąc wzdłuż jeziora ominęliśmy zejście,
którym mogliśmy dość do bunkra znajdującego się na terenie żwirowni.
Gdy się zorientowaliśmy, postanowiliśmy nie wracać,
zwłaszcza że bunkier był poniemiecki.
Opuściliśmy szlak niebieski i pod A1 przeszliśmy wraz z nieistniejącą już linią kolejową nr 209 Chełmża - Kowalewo Pomorskie,
a po 1,5 km weszliśmy na chyba trochę zapomniany szlak zielony, który był bardzo zarośnięty, momentami było trudno przejść.
Nie wiadomo co gorsze: jeżyny czy pokrzywy...
Skręciliśmy na półwysep jeziora Grodzieńskiego, na którym znajduje się miejsce pamięci -
pomnik pomordowanych kobiet pochodzenia żydowskiego.
To tu latem 1944 r. przywieziono 5 tysięcy Żydówek z KL Stutthof, gdzie trafiły głównie z Auschwitz,
ale też z Litwy, Łotwy i Estonii.
W ramach podobozu Baukommando Weichsel (Organisation Todt Thorn) kobiety wykonywały prymitywne prace, np. kopały rowy przeciwczołgowe.
Mieszkały w ścisku w stodołach, owczarniach, przy majątkach, m.in. w Bicieniu, Szerokopasie, Grodnie.
W styczniu 1945 r. Żydówki, które ocalały, zgrupowano w Grodnie, 10 kilometrów od Dźwierzna.
Kobiety podzielono na komanda, w tym komanda grabarzy do noszenia zwłok oraz do zakopywania ciał.
W czasie selekcji każdej kobiecie kazano przebiec 20 metrów. Żydówki, którym się to nie udało, rozstrzelano.
W Grodnie, 25 lat po wojnie, przeprowadzono ekshumację i ustalono, że przed wymarszem zakopano 720 ciał.
Źródło:
https://nowosci.com.pl/grodno-jezioro-z-tragiczna-historia/ar/12353355
Za jeziorem weszliśmy na asfalt, a w Grodnie przeskoczyliśmy na niebieski szlak.
Od tego miejsca niestety musieliśmy wędrować już do samej Chełmży
długą i prostą szosą biegnącą między nasypem linii 209, a jeziorami Chełmżyńskim i Grzywna.
Droga nam się bardzo dłużyła, dla urozmaicenia zaglądaliśmy na nieist-niejące już przejazdy i przystanki kolejowe.
Na wejściu do miasta chwilę odpoczęliśmy w jakimś barze w okolicach dworca PKP.
Po przerwie ruszyliśmy szukać naszej bazy, potem zostawiliśmy rzeczy w pokoju i poszliśmy obejrzeć centrum Chełmży.
Podeszliśmy do gotyckich kościołów katedralnego pw. Świętej Trójcy oraz pw. św. Mikołaja Biskupa.
Kręcąc się uliczkami starego miasta zwróciliśmy uwagę na budynek policji, dawniej Sądu Powiatowego.
Na koniec trafiliśmy bardzo dobrą knajpkę na obiad.
Wieczorem plaża, a na deser spadające gwiazdy...
Dzień 11.
13 sierpnia 2024 rok
Chełmża - Skąpe - Papowo Biskupie – Nowy Dwór Królewski - Niemczyk – Firlus – Drzonówko - Grzegorz – Liznowo - Zelgno - wg GPS 27,2 km
Chełmża zrobiła na nas duże wrażenie, więc po śniadaniu jeszcze raz, przy in-nym oświetleniu, obeszliśmy miasteczko.
Na początku wyjrzeliśmy na plażę, w sumie przy niej spaliśmy.
Potem pokręciliśmy się po centrum zaglądając gdzie się dało, m.in weszliśmy do bazyliki pw. św. Trójcy.
Ze starego miasta wychodziliśmy na północ ulicą Chełmińską, mijając po drodze cmentarz z kaplicami Kalksteinów i Zawiszów Czarnych
oraz żołnierzy września 1939. We wnęce cmentarnego muru Pomnik Walki i Męczeństwa.
Samo wyjście poza miasto jak zwykle było bardzo długie, wreszcie po prawie 4 km skręciliśmy z szosy do Skąpego.
We wsi zaskoczenie, sklepik (nawiasem mówiąc mieszczący
się w ciekawym budynku) i jak to Pani powiedziała "stodoła", gdzie można było usiąść i odpocząć z widokiem na wiejski staw.
Grzechem byłoby nie skorzystać, była przerwa, a na wyjściu lody.
Za miejscowością mieliśmy chwilę bez asfaltu.
Przeszliśmy przez tory (linia nr 207 Chełmża - Grudziądz),
na której znowu zobaczyliśmy jadą-cy szynobus Arri-vy.
Kawałek dalej skręciliśmy na asfalt z żółtym szlakiem, który doprowadził nas do Papowa Biskupiego.
Miejscowość znana jest z tego, że urodziła się w niej Irena Santor.
Na początku wsi kolejne figury ze słomy, tu także sklepiki, uzupełniliśmy więc prowiant na ciąg dalszy wędrówki.
Podeszliśmy do zbudowanego pod koniec XIV wieku kościoła św. Mikołaja, wewnątrz akurat przeprowadzana była renowacja ołtarza,
dzięki temu mogliśmy zajrzeć do środka.
Następnie szosą biegnącą przez wieś doszliśmy do ruin zamku krzyżackiego.
Wprawdzie tabliczka straszyła zakazem wejścia, ale furtka była szeroko otwarta,
więc obeszliśmy ruiny na ile się dało,
oczywiście zachowując zasady bezpieczeństwa.
Potem we wiacie znajdującej się na zamkowym parkingu zjedliśmy drugie śniadanie.
Odchodząc zwróciliśmy uwagę na zabytkowy ciągnik Ursus stojący przy starym spichlerzu naprzeciw zamku.
Dalej asfaltem przez Nowy Dwór Królewski, do Niemczyka, wsi pilnował dożynkowy psiak.
Swoją drogą naprawdę bardzo fajne pomysły mają mieszkańcy wsi, gdzie dożynki urozmaicają różnymi postaciami i scenkami.
W Niemczyku doszliśmy do dworu z XIX wieku i skorzys-taliśmy z ławeczki przy sklepie.
Wędrówka asfaltem jest męcząca i monotonna.
Przy stacji PKP w Firlusie tym razem dożynkowy Marshall pilnował miejscowości, a my pod jego opieką przy sklepie w budynku OSP,
zrobiliśmy krótką przerwę, podczas której znowu
po torach przemknęła Arri-va.
Już wcześniej zrezygnowaliśmy z podejścia do ruin zamku w Lipienku, według opisów do czasów dzisiejszych przetrwały tylko dwie piwnice
oraz pozostałości muru, o tej porze roku wszystko bardzo zarośnięte.
Idąc dalej szosami mijaliśmy kolejne miejscowości, z krótką przerwą na ławeczce w Drzonówku, gdzie towarzyszył nam miejscowy kotek.
Dopiero pod koniec trasy, za Liznowem, zeszliśmy z asfaltu i fajną gruntówką, miejscami wysadzaną owocowymi drzewami,
dotarliśmy do mety w Zeglnie.
Na szczęście na miejscu, a dokładnie pod naszym noclegiem, był sklep, więc o zakupy nie musieliśmy się martwić.
Jednak dzisiaj prawie przez cały dzień asfalt dał nam się we znaki.
Zmęczeni poszliśmy szybko spać.
Dzień 12.
14 sierpnia 2024 rok
Zelgno - Dźwierzno - Zajączkowo - Ryńsk - Jezioro Wietrzno Południowe - Przydwórz - Nielub - Wąbrzeźno - wg GPS 24,0 km
Od rana kolejny pogodny dzień.
Właścicielka pokoi gościnnych dzień wcześniej zapraszała nas na kanapkę i kawę w sklepie,
ale mieliśmy jeszcze swoje zapasy do zjedzenia, skorzystaliśmy tylko z dobrze wyposażonej kuchni.
Po śniadaniu i uzupełnieniu prowiantu na trasę już o godzinie 7 byliśmy w drodze.
Najpierw rzut oka na bociana mieszkającego naprzeciw noclegu,
potem przeszliśmy koło zlokalizowanego w dawnej Pastorówce z 1912 roku
Centrum Kultury i Tradycji. Przed centrum kilkanaście drewnianych rzeźb wykonanych w działającej tu
Pra-cowni Rękodzieła Ludowego i Artystycz-nego "Malwa".
Następną miejscowością (doszliśmy tam w kwadrans) było Dźwierzno z krzyżackim kościołem pw. Wniebowzięcia NPM
wzniesionym ok. 1300 roku z ociosanych polnych kamieni i przebudowywanym w XVII i XVIII w.
Kościół zamknięty na głucho, nie mieliśmy więc możliwości zajrzeć do środka,
by zobaczyć barokowe wyposażenie.
Na cmentarzu na końcu wsi znajduje się zbiorowa mogiła i pomnik pamięci
"
Kobiet żydowskich zamęczonych w hitlerowskich obozach pracy – podobozu Stutthof w Bocieniu i Szerokopasie".
Niedługo potem przechodząc nad A1 staraliśmy się wypatrzeć jakiś charak-terystyczny punkt, aby zapamiętać go na nasze podróże nad morze.
Za A1 obserwowaliśmy przez chwilę dziwne zjawisko nad drzewami, oświetlona chmara muszek wyglądała tak, jakby drzewa parowały albo dymiły.
Asfaltem doszliśmy do Zajączkowa, wsi z malowniczymi ruinami gotyckiego kościoła św. Jana Chrzciciela z XIII w.
Miejsce to znane jest też z
"Chrumkowa" - azylu dla świń.
Niestety, akurat nie było dostępne do zwiedzania, poza tym prawdopodobnie trzeba się wcześniej umówić.
Na końcu wsi skręciliśmy w gruntową drogę do Ryńska, szło się dużo przyjemniej niż szosą.
Przed Ryńskiem próbowaliśmy wypatrzeć grodzisko z IX wieku.
Wspięliśmy się na punkt widokowy, ostatecznie zrezygnowaliśmy z podejścia grodziska, do którego należało się cofnąć około 0,5 km.
Przy cmentarzu na skraju wsi podeszliśmy do niemieckiego schronu Ringstand 58c z 1944 roku.
W ryńskim gotycko-renesansowym kościele
pw. Św. Wawrzyńca akurat trwały uroczystości pogrzebowe,
więc tylko dyskretnie obe-szliśmy świątynię,
znajdując przy okazji grób nieznanego żołnierza września 1939.
We wsi znajdują się bardzo charakterystyczne czworaki z lat 70. XIX wieku położone szczytami wzdłuż głównej ulicy.
W sklepie uzupełniliśmy zapasy na dalszą trasę.
Wychodząc z Ryńska minęliśmy jeszcze XVII-wieczny dwór rodziny Działyńskich,
rozbudowany na przełomie XVIII i XIX wieku, z dwoma klasycystycznymi oficynami z 1800 r.
Obecnie mieści się w nim szkoła.
Za położonym w podworskim parku neogotyckim kościołem pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa skręciliśmy w lewo,
w stronę jeziora Wieczno Południowe. Po chwili zaczęła się gruntowa droga.
Na łąkach zrobiliśmy krótką przerwę, w sumie niepotrzebnie, bo w pół godziny doszliśmy do kąpieliska z ośrodkami w Przydworzu.
Wejście na teren płatne symbolicznie, chociaż gdy Panie dowiedziały się,
że chcemy tylko przejść dalej, powiedziały, że nie musimy płacić.
Jednak dofinansowaliśmy gminę. Na terenie kąpieliska zrobiliśmy dłuższą przerwę.
Były tu sklepy i knajpki, a przy tym sporo ludzi i związanego z tym harmidru.
Po odpoczynku, na obrzeżach ośrodka mijaliśmy zapomniane domki, dawniej pewnie tętniące życiem.
Tak czy inaczej miejsce warte zapamiętania.
Gruntową drogą powędrowaliśmy w stronę Nieluba.
W pobliżu Strugi Toruńskiej zrobiliśmy jeszcze kilkuminutowy postój wiedząc, że ostatnia prosta to asfalt.
Przez Nielub przeszliśmy bez rozglądania się, choć są tu zabudowania gospodarcze z 2. połowy XIX wieku (między innymi murowana gorzelnia).
Dotarliśmy do Wąbrzeźna, nocleg mieliśmy na samym wejściu do miasta,
więc zostawiliśmy rzeczy i
"na lekko" poszliśmy zwiedzać i szukać obiadu.
Na początku minęliśmy cmentarz z pomnikiem żołnierzy WP, którzy polegli w 1939 roku,
oraz żołnierzy armii radzieckiej poległych w 1945 r.
Za przesmykiem jezior Frydek i Zamkowym podeszliśmy do kościoła pw. Św. Apostołów Szymona i Judy Tadeusza,
który został wybudowany przez biskupów chełmińskich w latach 1323-1349.
Obok kościoła usytuowany jest pomnik Chrystusa Warszawskiego,
ufundowany w 1948 r. przez miesz-kańców miasta, na którego cokole zamontowano tablice z nazwiskami ofiar II wojny światowej z terenu Wąbrzeźna.
Doszliśmy do rynku z pomnikiem Żołnierza Polskiego oraz poewange-lickim kościołem pw. Matki Bożej Królowej Polski.
W pubie znajdu-jącym się w rynku Pani poleciła nam restaurację w starym młynie, warto było skorzystać.
Najedzeni i z zakupami wróciliśmy na nocleg. Przed nami już tylko trzy dni.
Dzień 13.
15 sierpnia 2024 rok
Wąbrzeźno - Plebanka - Jarantowice - Gawłowice - Jeziora Gawłowickie - Janowo - Radzyń Chełmiński - wg GPS 21,9 km
Rano dokończyliśmy zwiedzanie Wą-brzeźna.
Tylko wyjrzeliśmy na rynek, a potem przeszliśmy na Górę Zamkową z ruinami zamku biskupów chełmińskich,
ale za wiele nie było do oglądania.
Następnie wzdłuż, jakby nie było, Jeziora Zamkowego opuszczaliśmy miasto.
Nad jeziorem, poniżej zamku, jest amfiteatr i ładnie zagospodarowana plaża, już od samego rana plażowicze zajmowali lepsze miejscówki.
Na końcu jeziora, na skróty przez pole, doszliśmy do Plebanki i dalej do DW534, która niestety jest dość uciążliwa do wędrówki.
Chociaż na początku urozmaiciło nam widoki szybujące stado czajek. Czyżby szykowały się już do odlotu na zimę?
Aby odpocząć od ruchliwej szosy, skręciliśmy w gruntową drogę równoległą do Jarantowic.
Dzięki temu już z daleka widzieliśmy najważniejszy zabytek tej wsi, czyli drewniany kościół z 1785 roku pw. Św. Maksymiliana Kolbego.
To dawna świątynia ewangelicka, kiedy protestanci stanowili większość mieszkańców wioski.
Po II wojnie światowej budynek był wykorzystywany w celach magazynowych płodów rolnych,
a w 1960 r. został wyremontowany i przeznaczony na salę gimnastyczną szkoły. Funkcje sakralne przywrócono w 1989 r.
Obeszliśmy świątynię z bardzo charakterystycznym dwuspadowym dachem krytym strzechą.
Zastanawialiśmy się, kiedy jest możliwe wejście do środka.
Na murku kościelnego parkingu zrobiliśmy krótką przerwę.
Wróciliśmy na drogę wojewódzką, którą jeszcze fragment musieliśmy przejść.
Przy drodze próbowaliśmy znaleźć wejście na zaznaczony na mapie cmentarz ewangelicki i poepidemiczny,
niestety było całkowicie zarośnięte.
Skręciliśmy w szutrówkę. Dzień był bardzo gorący i parny, szło się dość ciężko.
W okolicy miejscowości Radzyń-Wieś z daleka widoczny był stary wiatrak holender pośród fermy elektrowni wiatrowych,
to jakby ich protoplasta.
We wsi weszliśmy na asfalt do Gawłowic, przed którymi zrobiliśmy przerwę w cieniu na przekąskę.
W Gawłowicach skręciliśmy w stronę jezior Gawłowickiego i Gacłowickiego, pomiędzy którymi na malowniczej górce prawdopodobnie
kręcono scenę pożegnania Petersenów z Panem Tomaszem, w serialu
"Pan Samochodzik i Templariusze".
Przez Janowo i dalej szosą wysadzaną wielkimi drzewami dotarliśmy do Radzynia Chełmińskiego.
Miasto, a zwłaszcza zamek i kościoły,
widoczne było z daleka.
Wchodząc do Radzynia minęliśmy gotycką kaplicę św. Jerzego.
Poszukaliśmy naszego noclegu, po drodze zaliczając po "Krystynce".
Zostawiliśmy rzeczy i wyruszyliśmy na zwiedzanie.
Obejrzeliśmy z zewnątrz i wewnątrz gotycki kościół parafialny pw. Św. Anny, z pierwszej połowy XIV wieku.
Ciekawostką kościoła są znajdujące się na sterczynach ceramiczne "gwizdałki",
które podobno podczas silnych wiatrów wydają charakterystyczne, świszczące dźwięki.
Dalej kierowaliśmy się w stronę zamku.
Tu okazało się, że na zamku jest akurat impreza, więc zapewne ludzi było więcej niż w normalny dzień.
Postanowiliśmy najpierw coś zjeść.
Udaliśmy się do położonej obok zamku restauracji.
Niestety, dawna zbudowana w stylu PRL, w której wiele lat temu byliśmy, już nie istnieje.
Najedzeni wróciliśmy do zamku.
Aby nie iść z dużą grupą z przewodnikiem, postanowiliśmy zwiedzać go sami.
Staraliśmy się ich wyprzedzać i dzięki temu mieć trochę luzu.
A trzeba wspomnieć, że wejścia na wierzchołki obu wież wymagają sporo gimnastyki, zwłaszcza przy samym wejściu na szczyt.
Mimo tych trudności i tak trzeba było chwilę czekać, aż zwolni się miejsce.
Zajrzeliśmy więc we wszystkie zakamarki, oczywiście przy okazji lokalizując znaki Templariuszy z wspomnianego wcześniej serialu. Obejrzeliśmy też pojedynek rycerzy, który wyglądał dość wiarygodnie.
Przeszliśmy przez miasto, zerknęliśmy na stojący w rynku pom-nik ofiar II wojny światowej z Radzynia Chełmińskiego i okolic,
podesz-liśmy do synagogi, na koniec kupi-liśmy coś dobrego.
Wieczorem, siedząc na ławeczce przed naszym pokojem z czymś dobrym,
dyskutowaliśmy o powoli kończącym się urlopie.
Dzień 14.
16 sierpnia 2024 rok
Radzyń Chełmiński - Fijewo - Gołębiewko - Boguszewo - Kitnowo - Mełno - Okonin – Pokrzywno - Marusza - wg GPS 25,6 km
Ostatni długi dzień przed nami. Poranek był szarobury, na szczęście szybko się rozpogodziło.
Wymarsz jak ostatnio co dzień tuż po godzinie 7.
Przeszliśmy przez mini zoo znajdują-ce się w tutejszym Parku Rekreacji,
Sportu i Wypo-czynku i podesz-liśmy ponownie do kościoła pw. Św. Anny,
aby zrobić zdjęcia przy innym świetle.
Zrobiliśmy zakupy na trasę i drogą koło zamku zaczęliśmy wychodzić z miasta.
W ostatnim sklepie w Radzyniu zachciało nam się jeszcze lodów.
W Fijewie zeszliśmy z DW534 na jakąś lokalną szosę.
Niestety coraz więcej dróg jest utwardzanych w ten sposób.
Za plecami majaczyły radzyńskie wieże.
W Szumiłowie zaskoczył nas monstru-alny, nienaturalnej wielkości drewniany jeleń stojący pod lasem.
Był to teren galerii
Stodoła Szumiłowo.
Tu skręci-liśmy w las, na szczęście gruntową drogą.
Z mijanego gospodarstwa wybiegł do nas psiak, który mimo nawoływań właściciela zaczął wędrować z nami.
Doszedł prawie do Gołębiewka, zanim przekonaliśmy go, żeby jednak wrócił na swoje podwórko.
Na wejściu do Gołębiewka kolejny psiak przyszedł się z nami przywitać nastawiając brzuch do głaskania.
Znowu weszliśmy na asfalt i tak wędrowaliśmy w stronę Boguszewa.
Przed samą miejscowością zrobiliśmy krótką przerwę.
Doszliśmy do ruin dworu obronnego w Boguszewie wybudowanego w 1602 roku, a raczej zerknęliśmy na nie zza pola.
Z jednej strony nie chcieliśmy się przedzierać przez chwasty, z drugiej - inną drogą wchodzić w szkodę.
Dalej polną drogą skierowaliśmy się w stronę jeziora Piętki, z daleka wypatrzyliśmy przy nim zejście do wody.
Z miłą chęcią zamoczyliśmy nogi, upał mimo że jeszcze nie było południa, już dawał się we znaki.
W Kitnowie wróciliśmy na asfalt, który już z krótkimi przerwami towarzyszył nam do końca dnia.
Dotarliśmy do Mełna, tu w sklepie w likwidacji udało nam się zrobić drobne zakupy na przerwę.
Dodatkowo dzieciaki ze znajdujących się naprzeciw bloków zaprosiły nas na lemoniadę.
Okazało się, że zbierają pieniążki, aby pomóc niepełnosprawnej sąsiadce.
Ważnym punktem Mełna był
cmentarz wojenny z 1939 roku,
Cmentarz wojenny w Mełnie to miejsce pochówku 221 żołnierzy polskich, poległych w czasie kampanii wrześniowej 1939 roku.
Przez pierwsze 3 dni walk z najeźdźcą hitlerowskim żołnierze 4 i 16 dywizji piechoty armii "Pomorze" stoczyli bitwę obronną
nad rzeką Osą i jeziorem Mełno, ponosząc ciężkie straty.
W tym samym miejscu 26.01.1945 roku żołnierze z 1 armii WP brali udział w działaniach bojowych 65 armii 2 Frontu Białoruskiego,
która stoczyła ciężką lecz zwycięską bitwę z Niemcami.
Poległych we wrześniu 1939 roku oraz w bitwie wyzwoleńczej pochowano na wspólnym cmentarzu.
Cmentarz wojskowy powstał w pobliżu miejsca, na którym Hugo Bieler wzniósł w 1901 roku obelisk Bismarcka.
Źródło:
http://www.odznaka.kuj-pom.bydgoszcz.pttk.pl/opisy/4/melno.htm
po krótkiej przerwie
podeszliśmy do niego.
Na wzgórzu obok cmentarza dostrzegliśmy pozostałości obelisku Bismarcka wzniesionego w 1901 przez Hugo Bielera, właściciela tutejszego majątku.
W miejscowości znajduje się wybudowany przez Emila Bielera (ojca Hugo) pałac z 1855 roku, a także liczne zabudowania gospodarskie z tego okresu,
m.in. gorzelnia, browar, chlewnia, obory, stajnie, bażanciarnia oraz ogrodzenie z bramą.
Obecnie całość jest własnością Instytutu Zootechniki – Państwowy Instytut Badawczy w Krakowie.
Niestety, dojścia nie było, teren ogrodzony, bramy zamknięte, a na nich tabliczki "Teren prywatny. Wstęp wzbroniony".
Przy osiedlu skorzystaliśmy z "campingu" przy sklepie, siedział tu też tubylec, który opowiadał nam całą historię swojego życia.
W rozmowie o Mełnie wyszło, że do pałacu można swobodnie podejść idąc wzdłuż bocznego płotu, który zaraz się kończy i dalej teren nie jest ogrodzony. Już nie wracaliśmy.
Na skrzyżowaniu naszej szosy DW533 z DW538 znajduje się pomnik upamięt-niający wydarzenie z 27 września 1422 r.,
a mianowicie podpisanie pokoju między Polską i Litwą, a Krzyżakami.
Wędrówkę do Okonina kontynuowaliśmy DW533.
We wsi gotycki kościół pw. Św. Kosmy i Damiana z I połowy XIV wieku, który we wspominanym wcześniej serialu posłużył filmowcom za
"kościół z podziemiami w Kortumowie". Do wnętrza nie udało nam się wejść.
Za kościołem duży plac z przystankiem, a obok sklep z fast food'em, zrobiliśmy przerwę na zapiekankę.
Za Mełnem udało nam się na chwilę zejść z asfaltu, jednak po kilkuset metrach wróciliśmy na dość ruchliwą DK534.
I tak zawędrowaliśmy do Pokrzywna, gdzie znajdują się ruiny gotyckiego zamku, dawnej siedziby komturów pokrzy-wieńskich.
Warto tam podejść, chociaż o tej porze roku ruiny są mocno zarośnięte, przede wszystkim pokrzywami,
a my w krótkich spodniach i sandałach.
W Internecie doczytaliśmy, że aktualnie ruiny znajdują się w rękach prywatnych, a nowy właściciel planuje odbudowę zamku.
Zeszliśmy do Pokrzywna, we wsi skręciliśmy w gruntową leśną drogę w stronę Maruszy.
Do miejscowości weszliśmy boczną drogą, po drodze sklep, w którym zrobiliśmy zakupy na wieczór i ruszyliśmy na nocleg.
Na szczęście na miejscu była restauracja i można było całkiem dobry obiad zjeść.
Wieczorem pospacerowaliśmy po terenie ośrodka wsłuchując się w trwającą w jednej z jego części imprezę.
Znużeni poszliśmy spać, niedowierzając, że to już koniec.
Dzień 15.
17 sierpnia 2024 rok
Marusza - Gać - Grudziądz - wg GPS 9,7 km
Przejście do Grudziądza to tak naprawdę tylko formalność.
Najpierw wędrówka łąkami, po drodze mijaliśmy tylko jakieś samotne domy, a w pewnym miejscu jakąś dziwną budowę.
W Pastwiskach zer-knęliśmy na stary ewangelicki cmentarz i ruinę spalonego domu.
Na szczęście od tego miejsca mieliśmy jeszcze leśne ścieżki.
Do Grudziądza wchodziliśmy od strony dużego szpitala.
Dalej klucząc przez blokowiska dotarliśmy do dawnych terenów wojskowych,
na których znajdują się pozostałości dawnych fortyfikacji m.in. strzelnicy dla samolotów z kulochwytem oraz baterii półpancernych.
W związku z tym, że zbliżało się już południe, postanowiliśmy znaleźć coś do jedzenia.
Trafiliśmy do ładnie położonej "Leśniczówki",
w której zjedliśmy duże porcje żurku - to żeby tradycji stało się za dość.
A w oczekiwaniu na zupę grzebaliśmy w telefonie i znaleźliśmy wcześniejsze połączenie do domu.
Wiedzieliśmy, że i tak już nie starczy nam czasu na szczegółowe zwiedzanie Grudziądza...
Odłożyliśmy na inny raz.
Podsumowanie.
- Długość naszej tegorocznej trasy wg GPS to 377 km (nie wchodzą w to niektóre zwiedzania).
- Pierwsza część była dużo bardziej urozmaicona, jeziora na tym terenie też zrobiły swoje.
- Niestety, w drugiej części dały nam się we znaki duże ilości asfaltów oraz trasy tylko do samego przejścia między ważnymi punktami, ale bez atrakcji po drodze.
- Zbyt wiele oczekiwaliśmy po Drwęcy, ostatecznie jej brzegi w większości są bardzo zarośnięte i rzekę widywaliśmy głównie z mostów.
- Duże wrażenie zrobił na nas Radzyń Chełmiński, większe niż ciekawy Golub-Dobrzyń.
- To co się w każdym regionie w ostatnich latach odczuwa, to znikające wiejskie sklepiki.
- Są miejsca, do których będziemy jeszcze chcieli wrócić.
- Zamki, które mieliśmy na trasie:
- Bratian (niedostępny)
- Kurzętnik
- Brodnica (zajęty)
- Radziki Duże
- Golub-Dobrzyń
- Papowo Biskupie
- Wąbrzeźno
- Radzyń Chełmiński
- Boguszewo
- Pokrzywno
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia, zachęcamy do oglądania.
Aktualizacja: