Tym razem nasza relacja będzie nietypowa. O inicjatywie organizacji OWRP w Łódzkiem i propozycji prowadzenia jednej z tras dowiedzieliśmy się trzy lata temu, w dodatku przez przypadek.
Pomysł na trasę zrodził się dosyć szybko, tak naprawdę to jej połowę mieliśmy już ułożoną w głowach od momentu, kiedy zainspirowani Inscenizacją Historyczną na linii
Strońsko Beleń Zagórzyce zapoznaliśmy się historią walk obronnych we wrześniu 1939 i przebiegiem linii polskich
schronów bojowych
Nastrożny Paweł "Schron czy bunkier", Odkrywca 10/2012
[...] W przypadku umocnień polskich z okresu międzywojennego, zastosowanie do ich opisu słowa bunkier jest niedopuszczalne,
ze względu na historyczny brak jakichkolwiek śladów używania tego terminu, zarówno w przedwojennych dokumentach (m.in. instrukcjach saperskich),
fachowej prasie, jak i innych źródłach oraz literaturze.
wzdłuż Warty i Widawki.
Nasza "Trasa nr 1" na OWRP 2017 była prawdopodobnie pierwszą imprezą, która biegła wzdłuż całej głównej linii obrony Armii Łódź od Rozprzy do Glinna,
dając możliwość odwiedzenia wszystkich zachowanych obiektów tej linii. Na drugi tydzień rajdu siłą rzeczy musieliśmy zaplanować przemieszczanie się w kierunku Zgierza,
wybraliśmy wariant odwiedzający miasta i ciekawe miejsca leżące wzdłuż trasy biegnącej z Sieradza do Łodzi.
Tak na poważnie maszyna przygotowań ruszyła rok później, żeby na 57. OWRP "Roztocze" móc przekazać propozycje tras. Wtedy jeszcze nie podejrzewaliśmy, ile obowiązków spada na kierowników.
Najpierw wielokrotnie wędrowaliśmy wszystkimi odcinkami trasy w poszukiwaniu najlepszego wariantu przejścia i jak najłatwiejszego trafienia do każdego
z czterdziestu ośmiu zachowanych żelbetowych obiektów linii.
Obiekty żelbetowe linii znajdują się w różnym stopniu zaawansowania, m.in. jeden z nich to tylko płyta fundamentowa pod tradytor (Lubiec nr 12),
trzy z nich nie posiadają stropu (Księży Młyn nr 2, Magdalenów nr 8, Ligota nr 25),
dwa z powodu zniszczeń są trudne do odnalezienia (Strońsko nr 26 i 27).
Podczas wędrówek trafiliśmy na fragment szalowanego żelbetu mogący świadczyć o istnieniu jeszcze jednego obiektu w okolicach przesmyku na Świętych Ługach.
Ostatecznie zasadniczy przebieg trasy ze względów praktycznych ominął jeden schron (Ligota nr 25), choć ktoś mocno zainteresowany mógł do niego dotrzeć.
Lp.
Lokalizacja
Opis
1.
Rozprza
2-stronny
2.
Księży Młyn
1-stronny bez stropu
3.
Oleśnik
1-stronny przy szosie
4.
Oleśnik
1-stronny
5.
Magdalenów
1-stronny
6.
Magdalenów
1-stronny
7.
Magdalenów
1-stronny
8.
Magdalenów
2-stronny bez stropu
9.
Magdalenów
1-stronny z obniżoną strzelnicą
10.
Magdalenów
1-stronny z obniżoną strzelnicą
11.
Lubiec
3-stronny obserwacyjny
12.
Lubiec
płyta fundamentowa pod tradytor jednostronny
13.
Lubiec
1-stronny
14.
Lubiec
1-stronny
15.
Lubiec
2-stronny
16.
Faustynów
1-stronny
17.
Faustynów
1-stronny "GRUNWALD", ślad trafienia
18.
Faustynów
1-stronny "GROM"
19.
Faustynów
1-stronny "GROŹNY", odstrzelona przelotnia
20.
Zamość
1-stronny
21.
Zamość
1-stronny
22.
Zamość
1-stronny
23.
Zamość
1-stronny
24.
Grabno
2-stronny
25.
Ligota
1-stronny bez stropu
26.
Strońsko
1-stronny zniszczony
27.
Strońsko
1-stronny zniszczony
28.
Strońsko
1-stronny
29.
Strońsko
1-stronny trafiony pociskiem
30.
Beleń
1-stronny
31.
Beleń
1-stronny
32.
Beleń
1-stronny
33.
Sieradz
1-stronny za pomnikiem
34.
Sieradz
1-stronny w wale, odcisk psich łap na stropie
35.
Sieradz
1-stronny w wale
36.
Sieradz
1-stronny przy torach
37.
Sieradz
1-stronny przy torach
38.
Mnichów
1-stronny
39.
Kamionacz
1-stronny w wale
40.
Kamionacz
1-stronny w wale
41.
Kamionacz
1-stronny w wale
42.
Kamionacz
1-stronny w wale
43.
Glinno
1-stronny
44.
Glinno
1-stronny
45.
Glinno
1-stronny przy schronie zginęło dwóch Polaków - tablica pamiątkowa
46.
Glinno
1-stronny
47.
Glinno
1-stronny
48.
Glinno
1-stronny, uszkodzona przelotnia, ślad ostrzału km
Przygotowanie marszruty było o tyle ważne, że większą jej część musieliśmy poprowadzić drogami czy wręcz ścieżkami "bez szlaków",
a trafienie do niektórych schronów
bez precyzyjnych wskazówek było "z marszu" praktycznie niemożliwe. Równolegle kompletowaliśmy biblioteczkę m.in.
próbując dotrzeć do możliwie wyczerpujących i ciekawych źródeł opisujących wydarzenia września 1939 roku.
W ostatnim roku przygotowań skupiliśmy się na noclegach oraz wstępach do obiektów. Województwo łódzkie nie jest wybitnie turystyczne,
szczególnie brak tu kempingów i pól biwakowych, nie ma też tradycji noclegów "przy szkołach". W związku z tym najwięcej czasu zajęło przekonywanie
miejscowych włodarzy do zgody na rozbicie namiotów. Dodatkową trudnością było to, że musieliśmy dostosować noclegi do przebiegu trasy,
a nie trasę do noclegów, nie było możliwości jej zmiany bez drastycznego wydłużenia i tak już długich odcinków dziennych.
Szczęśliwie dużą pomoc okazały poszczególne urzędy gmin, a w najtrudniejszych miejscach ratowały nas lokalne OSP.
Termin rajdu nieubłagalnie się zbliżał. Miesiąc przed startem noclegi już mieliśmy załatwione. Tydzień przed rajdem okazało się, że najnowsze mapy regionu otrzymane
z Urzędu Marszałkowskiego miały skalę 1:90000,
niestety nie nadawały się dla piechurów ze względu na brak wielu szczegółów.
Na cito ściągaliśmy jedyne w miarę dokładne mapy tego terenu, czyli "Ziemia Sieradzka 1:75000" (lepszych niestety nie wydano).
Lekki poślizg dostawy toreb i koszulek spowodował, że ostateczne pakowanie materiałów zajęło nam dwie ostatnie noce...
Ponieważ w tym roku na rajdzie nie chodziliśmy, postanowiliśmy umieścić w relacji fotki z wcześniejszych wędrówek wszystkimi odcinkami trasy,
zdjęcia te mają podaną w nazwie i opisie datę wykonania.
W ten sposób uczestnicy przypomną sobie najciekawsze miejsca na trasie, turyści z innych tras zobaczą co ich ominęło.
Fotki nr 0007 i 0008 nadesłał Ryszard Gerszewski, dziękujemy. Przy fotografiach i opisach schronów podajemy ich numer w kolejności położenia na linii rozpoczynając od Rozprzy, według listy
Obiekty żelbetowe linii znajdują się w różnym stopniu zaawansowania, m.in. jeden z nich to tylko płyta fundamentowa pod tradytor (Lubiec nr 12),
trzy z nich nie posiadają stropu (Księży Młyn nr 2, Magdalenów nr 8, Ligota nr 25),
dwa z powodu zniszczeń są trudne do odnalezienia (Strońsko nr 26 i 27).
Podczas wędrówek trafiliśmy na fragment szalowanego żelbetu mogący świadczyć o istnieniu jeszcze jednego obiektu w okolicach przesmyku na Świętych Ługach.
Ostatecznie zasadniczy przebieg trasy ze względów praktycznych ominął jeden schron (Ligota nr 25), choć ktoś mocno zainteresowany mógł do niego dotrzeć.
Lp.
Lokalizacja
Opis
1.
Rozprza
2-stronny
2.
Księży Młyn
1-stronny bez stropu
3.
Oleśnik
1-stronny przy szosie
4.
Oleśnik
1-stronny
5.
Magdalenów
1-stronny
6.
Magdalenów
1-stronny
7.
Magdalenów
1-stronny
8.
Magdalenów
2-stronny bez stropu
9.
Magdalenów
1-stronny z obniżoną strzelnicą
10.
Magdalenów
1-stronny z obniżoną strzelnicą
11.
Lubiec
3-stronny obserwacyjny
12.
Lubiec
płyta fundamentowa pod tradytor jednostronny
13.
Lubiec
1-stronny
14.
Lubiec
1-stronny
15.
Lubiec
2-stronny
16.
Faustynów
1-stronny
17.
Faustynów
1-stronny "GRUNWALD", ślad trafienia
18.
Faustynów
1-stronny "GROM"
19.
Faustynów
1-stronny "GROŹNY", odstrzelona przelotnia
20.
Zamość
1-stronny
21.
Zamość
1-stronny
22.
Zamość
1-stronny
23.
Zamość
1-stronny
24.
Grabno
2-stronny
25.
Ligota
1-stronny bez stropu
26.
Strońsko
1-stronny zniszczony
27.
Strońsko
1-stronny zniszczony
28.
Strońsko
1-stronny
29.
Strońsko
1-stronny trafiony pociskiem
30.
Beleń
1-stronny
31.
Beleń
1-stronny
32.
Beleń
1-stronny
33.
Sieradz
1-stronny za pomnikiem
34.
Sieradz
1-stronny w wale, odcisk psich łap na stropie
35.
Sieradz
1-stronny w wale
36.
Sieradz
1-stronny przy torach
37.
Sieradz
1-stronny przy torach
38.
Mnichów
1-stronny
39.
Kamionacz
1-stronny w wale
40.
Kamionacz
1-stronny w wale
41.
Kamionacz
1-stronny w wale
42.
Kamionacz
1-stronny w wale
43.
Glinno
1-stronny
44.
Glinno
1-stronny
45.
Glinno
1-stronny przy schronie zginęło dwóch Polaków - tablica pamiątkowa
46.
Glinno
1-stronny
47.
Glinno
1-stronny
48.
Glinno
1-stronny, uszkodzona przelotnia, ślad ostrzału km
Przy nagłówkach dni znajdują się ikonki kryjące linki do opisów dni, plików GPX oraz mapek z naszymi propozycjami marszrut.
Dzień 1.
8 lipca 2017r. sobota. Przyjazd do Rozprzy.
Wstaliśmy wcześnie rano, po kilku godzinach snu. Trzeba było jeszcze odebrać busa, którym mieliśmy wozić bagaże, zapakować go sprzętem i materiałami,
w końcu dojechać do Rozprzy, gdzie mieliśmy być najpóźniej w południe. W domu nie wydawało się, że mamy tyle rzeczy do zabrania. Ale udało nam się,
na miejsce dotarliśmy punktualnie.
Mimo soboty przyjechał do nas pan Łukasz z Urzędu Gminy, który zajmował się naszym pobytem.
Zapowiedział, że około 16:00 - 17:00 odwiedzi nas Wójt Gminy. Warunki były bardzo skromne, Toi Toi (omyłkowo postawiony na końcu stadionu,
ale rowerzyści stanęli na wysokości zadania proponując wynajmowanie rowerów na dojazd do WC :)), woda do picia w pięciolitrowych baniakach,
prądu i prysznica nie mieli możliwości nam udostępnić, a do mycia przydał się cieknący hydrant. Dobrze, że to była pierwsza i tylko jedna doba.
Powoli zaczęli zjeżdżać się uczestnicy, w większości znani nam z poprzednich rajdów, pierwszym był Ryszard, który z racji połączenia właściwie był tu już od rana.
Pojawiały się namioty, mieszkańcy zaciekawieni zamieszaniem spoglądali na baner próbując się dowiedzieć, co to za impreza. Niestety pogoda nie miała wobec nas dobrych planów.
Zachmurzyło się, co jakiś czas padało i nieźle wiało. W pewnym momencie podmuchy były tak silne, że nasz namiot położył się niemal płasko na ziemi, na szczęście stelaż przetrwał.
Planowaliśmy na ten dzień spacer jeszcze przed odprawą do znajdującego się tu pierwszego schronu linii. Niestety, wyjście opóźnił Wójt, na którego czekaliśmy do osiemnastej.
Ale ku naszej i rajdowiczów uciesze przywiózł ze sobą ciekawe i bardzo przydatne materiały: wydawnictwa o historii Rozprzy, kamizelki odblaskowe
te spodobały się w szczególności "rowerzystom", wszyscy zwrócili też uwagę na pięknie ozdobione smyczki. Wójt pomógł także Tomkowi w załatwieniu miejsca parkingowego na czas rajdu.
Po wizycie chętni pomaszerowali do schronu, około 2 km w jedną stronę. Na miejscu okazało się, że biegnąca wzdłuż Luciąży ścieżka do i tak trudno dostępnego tradytora dwustronnego (nr 1)
zupełnie zarosła, chwasty sięgały nam ponad głowy i trzeba było przedzierać się niczym przez dżunglę, a poparzenia po pokrzywach były odczuwalne jeszcze przez kilka dni.
Mamy nadzieję, że towarzysze niedoli nie byli źli na taki początek. Na szczęście dzięki negocjacjom naszych pań i uprzejmości pewnej osoby, udało się nie wracać tą samą drogą.
Na stadionie w między czasie pojawiły się drużyny OSP na odprawę przed zawodami zaplanowanymi na następny dzień. Na szczęście pogoda poprawiła się i naszą pierwszą odprawę
rozpoczęliśmy o godzinie 20:30 w promieniach zachodzącego słońca.
Jak wspominaliśmy wcześniej, przebieg naszej trasy w większości poprowadziliśmy "bezszlakowo"
(zresztą nie było wyjścia, brak tu szlaków pieszych, dopiero od jutra pomocny mógł być rowerowo-pieszy
"Szlak polskich umocnień polowych z 1939 r.").
W związku z tym staraliśmy się przekazać jak najdokładniej proponowane przez nas przejście. Żeby nie umknął nam żaden szczegół, wcześniej przygotowaliśmy
i wydrukowaliśmy sobie szczegółowy opis trasy na każdy dzień. Na prośbę uczestników powiesiliśmy go na tablicy korkowej (i tak już robiliśmy co dzień),
z czego wszyscy chętnie korzystali robiąc zdjęcia, a ostatni wychodzący rano w drogę zabierali opis ze sobą. Nocleg następnego dnia przewidziany był w domkach,
co przez wszystkich zostało przyjęte najpierw z niedowierzaniem, później z radością. Z listy brakowało nam dwóch uczestników, całe popołudnie
i wieczór próbowaliśmy się do nich dodzwonić, niestety bezskutecznie. Wieczorem w końcu poszliśmy do pobliskiej pizzerii na obiadokolację.
9 lipca 2017r. niedziela. Rozprza - Wawrzkowizna.
Budzik nastawiliśmy na szóstą rano, na rajdach zdarzali się turyści, którzy już o tej porze wyruszali na trasę, a musieliśmy ogarnąć samochód.
Przed nami pierwsze pakowanie bagaży i obawa jak nam się to uda, a przecież mieliśmy też sporo rzeczy rajdowych: materiałów dla uczestników przyjeżdżających na drugi tydzień,
sprzęt do sprzątania, środki chemiczne itd., co również zajmowało sporo miejsca. Niestety rowerzyści przekazali, że w nocy próbowano im ukraść rowery,
na szczęście ktoś z nich miał bardzo czujny sen.
Powoli zaczęli zjeżdżać strażacy z okolicznych OSP, którzy mieli gminne zawody sportowo-pożarnicze.
Wjeżdżając na teren i widząc namioty ochoczo budzili dźwiękiem syren ostatnich śpiących turystów. Przed ósmą przyjechał Zbigniew,
nadal oczekiwaliśmy na dwóch uczestników, niestety nie było z nimi kontaktu. Samochód zapakowany, turyści wyszli na trasę, postanowiliśmy poczekać na spóźnialskich jeszcze do 10:30.
Poszliśmy obserwować zmagania drużyn OSP, pośród których była nawet jedna dziewczęca. W końcu znużeni słońcem i głodni pojechaliśmy do centrum Rozprzy na śniadanie.
Na trasie
W związku z tym, że poruszaliśmy się busem, nie mieliśmy możliwości podążania za uczestnikami. Postanowiliśmy podjechać do Borowskiej Góry, gdzie był dobry dojazd i półmetek trasy,
była szansa na spotkanie z naszymi. Minęliśmy duży cmentarz pierwszowojenny i zaparkowaliśmy przed pomnikiem "Piotrkowskie Termopile" nazywanym tak na pamiątkę bohaterskiej
obrony w dniach 2-5 września 1939 roku. Nie było ich jeszcze albo już.
Postanowiliśmy wykorzystać sytuację i zrobić to, co przy przejściach odkładaliśmy na później
- przespacerować się na wierzchołek góry i po okolicy. Na szczycie, który był zarośnięty, nie znaleźliśmy nic ciekawego, natomiast przy bocznej betonowej drodze
odkryliśmy krzyż ustawiony w podzięce za przeżycie przez żołnierza broniącego się na tym terenie w 1939 roku. Tu spotkaliśmy Zbyszka, który chadzał swoimi ścieżkami.
Chwilę porozmawialiśmy i wróciliśmy razem z nim do pomnika, gdzie pojawił się Ryszard. W między czasie wyjaśniła się nieobecność dwóch osób - nie przyjadą na rajd.
Na trasie
Pojechaliśmy do OSiR Wawrzkowizna.
Na miejscu byliśmy dużo za wcześnie, doba hotelowa zaczynała się dopiero o czternastej. Pokręciliśmy się po ośrodku, zjedliśmy obiad.
Była niedziela, ładna pogoda, nad tutejszy zalew przyjechało sporo ludzi.
Domek nr 28 udostępniono nam w miarę punktualnie, klucze do kolejnych niestety były wydawane z opóźnieniem.
Koło godziny piętnastej pojawił się Ryszard, następnie dotarli Zbigniew, Jarek i Szymon. Dostali klucze do gotowego domku, na następne trzeba było czekać do siedemnastej.
Przyjechali rowerzyści, czekaliśmy na pozostałych turystów, spoglądając nerwowo na zegarek i martwiąc czy się nie zgubili. Mieliśmy wątpliwości,
czy na odprawie aby na pewno dobrze opisaliśmy trasę. W oczekiwaniu zabijaliśmy czas drukując materiały i przygotowując nagrody na konkurs.
Część uczestników skorzystała z kąpieli w zalewie na Widawce.
Do odprawy dotarli wszyscy, Mariola z wiankiem na głowie, drugi miała dla nas :)
Okazało się, że Kasia i Mariola z grupą trafili na "osiemnastkę" syna Pani Sołtys z Lasek, na którą zostali zaproszeni. Na odprawie zachęcaliśmy
do odwiedzenia następnego dnia dwóch schronów w Księżym Młynie: zrekonstruowanego położonego tuż przy szosie (nr 3) oraz ukrytego w pobliskich krzakach
tradytora bez stropu (nr 2), co jednak skutkowało wydłużeniem trasy o ok. 2 km. Oprócz tych na trasie był jeszcze jeden w okolicach Oleśnika (nr 4)
oraz sześć zgubionych w lesie między wsiami Żar i Magdalenów (nr 5-10). Warte obejrzenia były jeszcze drewniany kościółek w Kaszewicach i pałacyk-kasyno w Słupi.
Po odprawie mieliśmy trochę czasu dla siebie, usiedliśmy nad stawem i wpatrując się w księżyc romantycznie... odganialiśmy się od kąśliwych komarzyc.
10 lipca 2017r. poniedziałek. Wawrzkowizna - Szczerców.
Do godziny 9:15 wszyscy musieli opuścić domki, które mieliśmy "rozliczyć" najpóźniej do dziesiątej. Dzisiejsza trasa była dosyć długa, więc pierwsi turyści ruszyli już z samego rana,
jedynie rowerzyści mogli zmarudzić do końca. Gdy wszyscy dali rzeczy na pakę, dopakowaliśmy się jeszcze my i w drogę. Jadąc zastanawialiśmy się, skąd wziąć drewno na ognisko.
Podjechaliśmy do leśniczówki za Klukami, ale na miejscu zdaliśmy sobie sprawę, że właściwie nie mamy gdzie go załadować, więc skierowaliśmy się wprost do Szczercowa.
Na trasie
W związku z tym, że byliśmy dosyć wcześnie, po znalezieniu miejsca parkingowego, poszliśmy na śniadanie. Później skontaktowaliśmy się z opiekującym się nami panem Jarosławem
z Urzędu Gminy informując, że już jesteśmy. Poprosiliśmy, żeby otworzyli nam wjazd na wyspę. Miejsce na nocleg wymarzone: prysznice z ciepłą wodą, równo przystrzyżona trawka,
małe wiaty z ławkami, palenisko na ognisko i pobliskie kąpielisko. Dzień był gorący. Niestety z dobrodziejstw kolejnego kąpieliska nie mogliśmy skorzystać - wypakowaliśmy plecaki, torby,
namioty i inne pakunki i pilnując ich czekaliśmy na pierwszych rajdowiczów.
W międzyczasie udało nam się załatwić z dowozem "na telefon" drewno na ognisko.
Tylko jeszcze te kijki na kiełbaski. Na wyspie znaleźliśmy jakieś pojedyncze sztuki. Zgłodnieliśmy. Najbliżej położony kurczak z rożna okazał się w poniedziałki zamknięty.
Na szczęście pizzeria była czynna, zamówiliśmy sałatki z dostawą na wyspę. Pierwszy pojawił się Ryszard, było po piętnastej. Niestety coś zaczęło wisieć w powietrzu.
Patrząc na kłębiące się chmury czuliśmy, że nasze ognisko jest zagrożone. Pozostali turyści powoli zaczęli okupować wyspę, a cała była nasza. Zbigniew skorzystał
z zadaszenia przy jakimś budynku gospodarczym, co jak się później okazało, było dobrym pomysłem.
Niestety Tina, dwunastoletnia foksterierka, która zaliczyła już 10 OWRP-ów, nabawiła się kontuzji i została przyniesiona przez Tomka w plecaku.
Dwoje turystów miało ogromną prośbę: chcieli pojechać na taras widokowy kopalni Bełchatów. Skoro przyjechali tu z końca Polski, trzeba było spełnić ich marzenie.
W ostatniej chwili wróciliśmy z nieplanowanej wycieczki. Pogoda robiła się coraz gorsza, grzmiało, w końcu zaczęło lać i mocno wiać. Odprawa opóźniła się,
a ognisko zostało odłożone na inny dzień. Wieczorem pojawili się młodzi tubylcy okupujący znajdującą się tu muszlę koncertową, ale nie zarejestrowaliśmy żadnych ekscesów.
Rano o dziwo wstaliśmy przy ładnej pogodzie. Uczestnicy mieli dziś przed sobą najdłuższy trzydziestokilometrowy, ale naszym zdaniem najładniejszy na "jedynce" odcinek
z uroczyskiem "Święte Ługi" - obszarem Natura 2000 i dziewięcioma żelbetowymi obiektami fortyfikacyjnymi. Ciekawym miejscem na trasie był też młyn "Fraszka".
Poza tym dużo lasu oraz orientowania się w terenie. Wyruszyli skoro świt nie wiedząc co ich czeka na koniec dnia. My, jak się okazało, tak do końca też nie zdawaliśmy sobie sprawy.
Zanim opuściliśmy Szczerców, podjechaliśmy do Urzędu Gminy podziękować i odmeldować się. Tam spotkaliśmy naszych z Tiną na rękach, łapiących autostop do Widawy.
W drodze do Grabna postanowiliśmy zajrzeć do Lubca. Spotkaliśmy tu "Wokali", którzy kończyli zwiedzanie grupy schronów: jedyny na tej linii obserwacyjny 180o nr 11,
płyta fundamentowa nr 12 (aktualnie zasypana), ukryty za pasmem zarośli nr 13 oraz znajdujące się na granicy Lubca nr 14 i 15. Niestety pogoda nie była wymarzona na tę trasę,
po porannym słońcu nie było śladu, a padający deszcz na pewno nie pozwolił poznać uroków chociażby "Świętych Ługów". A dalej na trasie uczestnicy mieli jeszcze 4 schrony:
bezimienny nr 16 oraz nr 17 "Grunwald", nr 18 "Grom" i z odstrzeloną przelotnią nr 19 "Groźny".
Na trasie
W związku z tym, że było wcześnie, podjechaliśmy do Widawy ostatni raz spróbować załatwić wejście do Muzeum Parafialnego (to na następny dzień),
wcześniejsze podejścia z powodu braku kontaktu były bezowocne. Przy okazji postanowiliśmy wysłać paczkę z pakietem startowym dla osób, które nie dojechały
ważny był każdy kawałek wolnego miejsca w busie, tym bardziej, że na pakę doszło drewno na ognisko. Niestety z muzeum porażka. W rynku mignęli nam autostopowicze z pieskiem.
Zrobiliśmy zakupy i powoli kierowaliśmy się do Grabna naszej dzisiejszej mety, gdzie nie było sklepu i gastronomii, ale na godzinę osiemnastą był umówiony poczęstunek.
Dojechaliśmy do OSP, z daleka było widać duży namiot, a Panie z Koła Gospodyń Wiejskich się krzątały i już szykowały pyszności na wieczór.
Towarzyszyła im też pani Sołtys oraz pan
Sekretarz z żoną. Spodziewaliśmy się skromnego poczęstunku, a to wyglądało na dużą imprezę. Im bliżej godziny osiemnastej,
tym więcej turystów docierało do OSP. Z trasy poza spotkanymi w Widawie autostopowiczami schodzili kolejni rajdowicze. Na szczęście pogoda się poprawiała.
Pojawiła się również Basia, która zaczynała przygodę z OWRP. Dojechała z fasonem, autostopowiczkę pokonującą z domu różnymi środkami komunikacji ponad 200 km podwieziono w końcu pod wejście do OSP.
Godzina poczęstunku coraz bliżej, a brakowało nam kilku osób. W międzyczasie rozstawiła się kapela, która przygrywała na całą okolicę,
o czym się przekonaliśmy, gdy pojechaliśmy na przystanek PKS po Komandora Bartka. Zalewajka już gotowa, poza nią dostaliśmy kiełbasę na ciepło w 3 rodzajach,
swojską kaszankę i pyszne ciasto drożdżowe. Mieliśmy jak w raju, a raczej strudzeni wielo- kilometrowym marszem turyści, którzy już wszyscy zameldowali się na mecie.
Orkiestra grała skoczne kawałki, pan Wójt Sędziejowic, Sekretarz z żoną i nasze Gospodynie porwali nas do tańca. W międzyczasie przyjechały do nas Panie z biblioteki
gminnej z materiałami promującymi region. Czas mijał szybko.
Na odprawie wręczyliśmy naszym Gospodarzom podziękowania. O wieczorne ognisko zadbali strażacy z OSP Grabno, a przyśpiewek w wykonaniu Pań z Koła Gospodyń,
ale także naszych uczestniczek, nie powstydził by się festiwal Kolberga, tyle że nadawany po godz. 22.00 ;-) Ciekawym doświadczeniem było też wysłuchanie piosenek
śpiewanych po szwedzku, czyli w języku ojczystym Ulfa. Tej wizyty nie zapomnimy i mamy nadzieję, że istną ucztę połączoną z pląsami uczestnicy będą długo pamiętać...
Obudziło nas słońce. Panie z Koła Gospodyń dalej nas rozpieszczały odgrzewając specjały, co spotkało się z gorącą aprobatą. Nasyceni turyści zaczęli się zwijać. W samym Grabnie do obejrzenia
był tradytor dwustronny nr 24 (na terenie prywatnym), dalej na trasie: w pobliżu Grabi nr 23, nad starorzeczem nr 22 i w lesie po drugiej stronie DW481 kolejne 2 schrony nr 21-20.
Potem przez Widawę z kościołami Podwyższenia Krzyża Świętego i św. Marcina oraz klasztorem oo. Bernardynów, a później rezerwat Korzeń, mieli dotrzeć do Pstrokoni.
Na trasie
Podczas pakowania okazało się, że drabina jest zamknięta w remizie, strażacy poszli do pracy i nie ma jak ściągnąć zawieszonych wczoraj
nad wejściem flag Gminy Sędziejowice i PTTK. Przydał się wysoki wzrost Bartka i krzesełko. Gdy wreszcie wszyscy wyruszyli w drogę, zaczęliśmy sprzątać pomieszczenia,
ale szybko zostaliśmy wygonieni ;) Przed opuszczeniem Grabna jeszcze długa rozmowa z naszymi Gospodyniami, podziękowania, żal było odjeżdżać...
Zrobiło się gorąco. Pojechaliśmy na kolejny nocleg. Dojeżdżając do Ligoty minęliśmy samotnego wędrowca maszerującego szosą w upalnym słońcu, z widocznym z daleka żółtym parasolem.
Okazało się, że to Tomek z Tiną w plecaku, szedł najkrótszą drogą do Pstrokoni. Zatrzymaliśmy się przed sklepem w Ligocie (mniej więcej na wysokości schronu nr 25,
który w końcu nie znalazł się na trasie) i zabraliśmy ich do naszego busa, w którym na szczęście w kabinie były trzy miejsca siedzące. Na miejscu zastaliśmy całkiem niezłe warunki,
nie było tylko prysznica, ale byliśmy na to przygotowani. Do dyspozycji poza trawą mieliśmy również salę w OSP. Naprzeciwko był sklep, niestety jak się okazało, bez pieczywa.
Korzystając z wczesnej godziny podjechaliśmy jeszcze do Strońska spróbować potwierdzić dwa miesiące wcześniej umówione wejście do kościoła, niestety kancelaria była zamknięta.
Co gorsza telefonu też nikt nie odbierał.
Wróciliśmy na bazę. Powoli zaczęli się wszyscy schodzić. Okazało się, że w pobliżu, w miejscu wodowania kajaków, przygotowano małą plażę nad Wartą.
Gdy zaglądaliśmy tam wiosną, nie wyglądało to zachęcająco, a dziś całkiem sympatycznie, można było nawet się popluskać.
W związku z brakiem gastronomii w okolicy próbowaliśmy zamówić coś na dowóz ze Zduńskiej Woli, niestety ze względu na późną porę nam odmówili.
Zrobiliśmy więc zapisy i poje-chaliśmy na zakupy do sklepu w oddalonych o 3 km Zapolicach. Pechowo nie udało nam się również wejść do pałacu w Pstrokoniach,
po wcześniejszym kontakcie dziś nikt nie odbierał telefonu. Całe szczęście że brama była otwarta, mogliśmy chociaż obejrzeć go z zewnątrz.
Zaczęło się chmurzyć. Po wieczornej odprawie odbył się zapowiedziany już pierwszego dnia konkurs z wiedzy o temacie przewodnim naszej trasy - schronach na linii Warty i Widawki.
Nagrody były, jak nam się wydaje, nie byle jakie. Udział wzięło kilka osób: Ryszard, Kasia, Mariola, Jacek, Iza i Wojtek. Wszyscy zostali nagrodzeni,
ale oczywiście z wyróżnieniem trzech pierwszych miejsc, które zajęli Iza, Ryszard, a trzecie ex aequo Kasia i Mariola w wyniku losowania przypadło Kasi.
We wręczeniu nagród pomógł Komandor Rajdu. Zaczęło padać, ale nie przeszkodziło to w rozstawianiu naszego parawanu prysznicowego, z którego w końcu skorzystał tylko Jarek.
Spać kładliśmy się nasłuchując, czy krople przestaną bębnić o płótno namiotu.
Pobudka o szóstej, niestety nadal padało. Opóźniło to wszystkim wymarsz, ale dzięki temu mieliśmy wspólne śniadanie w sali OSP.
Kiedy w końcu wyszliśmy na zewnątrz pogoda zaczęła się poprawiać. Grupki powoli wyruszały na trasę, dla niektórych już ostatnią, bo w weekend nas opuszczali.
Dziś przejście u podnóża skarpy doliny Warty, na trasie dwa pierwsze schrony bojowe rozbite i trudne do odszukania (nr 26 i 27), przy trzecim (nr 28), ostatnio oczyszczonym
z otaczających go zarośli, wejście na stromą skarpę do Strońska, z góry piękna panorama doliny Warty. We wsi romański kościół pw. św. Urszuli i 11 Tysięcy Dziewic
z unikatowym tympanonem przedstawiającym dwugłowego smoka oraz cmentarz z grobami 261 polskich żołnierzy poległych tu w pierwszych dniach września 1939 roku.
Potem powrót pod skarpę do kolejnych czterech schronów (nr 29-32) i dalej malowniczymi ścieżkami wzdłuż Warty. Pod koniec trasy trzy schrony wkomponowane w wał przeciwpowodziowy
(nr 33-35), przy pierwszym pomnik upamiętniający walki we wrześniu 1939 roku.
Na trasie
Posprzątaliśmy salę OSP i pod-jechaliśmy pod kościół w Strońsku. Okazało się, że większości naszych wędrowców jednak udało się zajrzeć do środka.
Wyjaśnił się też powód naszych problemów z kontaktem proboszcz wyjechał, wikary miał bardzo dużo pracy, a telefon na plebanii był "przewodowy".
Skierowaliśmy się do Sieradza, byliśmy umówieni na godzinę dwunastą po odbiór kluczy do przystani kajakowej, gdzie przewidziane były kolejne dwa noclegi.
Jadąc przez Beleń zobaczyliśmy naszych rowerzystów przykucniętych na poboczu przy jednym z rowerów. Zatrzymaliśmy busa. Rowerzyści walczyli z łańcuchem,
który utknął zaklinowany między zębatką a szprychami. Próbowaliśmy pomóc, szczęśliwie wspólnymi siłami udało się go uwolnić, wszyscy pojechali dalej.
Na trasie
Dostaliśmy całą przystań kajakową pod opiekę, z jednej strony komfortowe warunki ciepła woda, do dyspozycji po kilka prysznicy damskich i męskich.
Po ostatnich niedogodnościach wszyscy powinni być zadowoleni. Z drugiej musieliśmy pilnować całego obiektu, co wiązało się z zamykaniem na noc budynku i bramy do ośrodka
(spaliśmy za ogrodzeniem), blokując w ten sposób dostęp do toalet. Przy ładnie zagospodarowanym palenisku nad Wartą czekała na nas sterta drewna,
która starczyłaby na niejedno ognisko.
Wykorzystaliśmy sytuację, że jeszcze nikt nie dotarł i w pobliskiej restauracji zjedliśmy obiad. Wreszcie powoli turyści zaczęli się schodzić.
Szkoda, że było chłodno, przez to zdaje się nikt nie skorzystał z kąpieli w Warcie naprzeciw przystani była pięknie przygotowana plaża z kąpieliskiem.
Pojawiało się coraz więcej namiotów. Nadszedł czas odprawy, a tu prawie nikogo nie ma. Wszyscy wiedzieli, że jest zwiedzanie Sieradza, więc poszli na miasto.
Po odprawie, na której było kilka osób, poszliśmy na zakupy. Zabezpieczyliśmy prowiant na ognisko, przy którym spędziliśmy czas do północy.
14 lipca 2017r. piątek. Sieradz, dla chętnych pętla przez Charłupię Małą.
Od rana wielkie poruszenie. Toalety zamknięte, a nie wiedzieć czemu, nikt nie odważył się obudzić nas wcześniej. Po chwili sytuacja była opanowana...
W końcu podwójny nocleg nie trzeba było pakować busa. Na dzisiaj było zaplanowane zwiedzanie bogatego w historię i zabytki Sieradza.
O godzinie dziewiątej wszyscy chętni powędrowali na rynek. Tam czekała Pani Wiesława, prezes sieradzkiego Oddziału PTTK, która całą grupę przez kilka godzin oprowadzała
po zabytkach i atrakcjach Sieradza. W ostatniej chwili doprowadziliśmy do nich Grzegorza z córkami i Robertem, którzy akurat na dziewiątą dojechali do miasta.
Zwiedzanie Sieradza
Podczas zwiedzania można było zobaczyć gotycką kolegiatę Wszystkich Świętych, wczesnogotycki kościół św. Stanisława, przy Rynku tzw. kamienicę pojagiellońską - siedzibę
Muzeum Okręgowego, Wzgórze Zamkowe, Sieradzki Park Etnograficzny
oraz cmentarz katolicki z drewnianym kościołem cmentarnym Świętego Ducha tzw. "grunwaldzkim".
Na cmentarzu spoczywa m.in. Antoni Cierplikowski ps. Antoine, fryzjer, twórca nowych trendów i nowej stylistyki w fryzurach damskich, przyjaciel artystów, polityków,
zwany "królem fryzjerów fryzjerem królów". Z drugowojennych fortyfikacji po tej stronie Warty znajdowały się tylko poniemieckie schrony Ringstand 58c licznie
wkopane w wały przeciwpowodziowe i Wzgórze Zamkowe. Najwytrwalsi mogli jeszcze wyjść na pętelkę przez Charłupię Małą i Dzierlin, ale mała ilość pozostałego czasu
spowodowała, że trasę przeszedł tylko Jarek, a kilka osób wybrało się na bardzo skrócony wariant tylko przez Dzigorzew.
Na trasie "pętelki"
Niestety zaczęły się pierwsze pożegnania, Ulf i Sylwia musieli już nas opuścić, mieli pociąg do Gdańska. Zgłodnieliśmy oczekując na kolejnych turystów,
którzy dzisiaj do nas dojeżdżali, zamówiliśmy pizzę z dowozem do przystani. Po południu nasz komandor Bartek musiał wracać do Łodzi, chciał przygotować się
do wycieczki autokarowej na trasie trzeciej, przy okazji zabrał buławę do przybicia odznaki z naszego rajdu (buławę mieliśmy u siebie praktycznie od przekazania na Roztoczu).
Odezwały się "Trampy" informując, że już dojeżdżają, poprosili, aby w miarę możliwości podjechać po ich po bagaże. Po zakończeniu zwiedzania OWRP-owicze
korzystali z tego, że była ładna pogoda, a sieradzki rynek tętni życiem.
Wieczorem odbyła się najliczniejsza odprawa na rajdzie, byli jeszcze prawie wszyscy uczestnicy pierwszego tygodnia i dojechały już prawie wszystkie osoby z drugiego.
Zawitał do nas fotograf, który na prośbę tutejszego PTTK-u zrobił zdjęcia. Przypomnieliśmy sobie o przygotowanych jeszcze w Łodzi fotografiach z września 1939 ukazujących
schrony i inne miejsca mijane na szlaku, rajdowicze obejrzeli je chyba z zainteresowaniem.
Na ognisko przyszli przedstawiciele sieradzkiego oddziału PTTK.
Pojawił się też kolega Gitarzysta, który w pierwszej części śpiewał i grał nam z wielkim zapałem. Później były gawędy historyczne pani Wiesi.
Zapadł zmrok, upiekliśmy kiełbaski, do późna były śpiewy, a zwłaszcza autorska wersja piosenki "Pasała wołki" :) Tak nam minął kolejny dzień.
Na szczęście od rana znowu świeciło słońce. Turyści szykowali się do wyjścia na trasę, najpierw w kierunku Mnichowa.
Po drodze dwa schrony bojowe położone przy torach (nr 36-37), w jednym z nich 5 września 1939 roku zginęło 14 polskich żołnierzy,
a tuż obok w 2015 roku ekshumowano poległego podczas walk w tym dniu strzelca Teofila Jurka.
Historię ekshumacji strzelca Teofila Jurka można obejrzeć w archiwalnym programie "Było... nie minęło" dostępnym na
TVP VOD,
film z uroczystego pogrzebu na
profilu na FB,
a tu galerię zdjęć.
Następny schron (nr 38) znajduje się już w Mnichowie.
W pobliżu mostu na Warcie między Biskupicami a Kamionaczem turyści mieli na trasie wkomponowane w wał przeciwpowodziowy kolejne cztery schrony bojowe (nr 39-42).
W Biskupicach niestety niedostępny eklektyczny pałac Stanisława Graevego i ciekawy klasycystyczny spichlerz, potem w drodze na nocleg przy liceum w Warcie
wędrowcy zajrzeli jeszcze do
pałacu w Małkowie).
Na trasie
My oczekiwaliśmy jeszcze chwilę na rajdowiczów z Podlasia. Skontaktowaliśmy się również z "Wkrzanem", który zapowiedział swój dojazd dopiero do Zduńskiej Woli.
Posprzątaliśmy przystań i wyruszyliśmy do następnego miejsca noclegowego. Po drodze zatrzymaliśmy się w pałacu w Małkowie, aby skosztować w nowo otwartej kawiarni
ciasta i kawy, a przy okazji uprzedzić, że będą mieli gości. Podjechaliśmy do Rossoszycy upewnić się co do otwarcia sklepów w niedzielę. Okazało się, że po przyjściu turystów będą zamknięte.
Zerknęliśmy też, czy jest przejście przez remontowany most na Warcie. Przy okazji zobaczyliśmy,
że rozkopana jest także droga, którą do mostu biegnie szlak. Na szczęście wyznaczone były przejścia, więc turyści następnego dnia będą mogli bezpiecznie się przemieszczać.
Przy wjeździe do Warty mieliśmy małą kraksę, po najechaniu na kamień zaczęło schodzić powietrze z koła. W pierwszym momencie panika, to przecież sobota po południu.
Szczęśliwie znalazł się mechanik w Małkowie i byliśmy uratowani.
Skierowaliśmy się do szkoły, przy której dziś mieliśmy nocować. Pan Dyrektor Liceum Ogólnokształcącego im. Leona Kruczkowskiego od początku był przychylnie nastawiony
do udostępnienia terenu wokół budynku pod namioty rajdowe. Dzień wcześniej poinformował nas jednak, że na stadionie sąsiadującym ze szkołą odbędzie się mecz piłkarski,
przez co będziemy mieli małe niegodności. Między innymi na terenie szkoły miały zaparkować autokary drużyn.
Na miejscu zastaliśmy mnóstwo ochroniarzy i policji, armatki wodne i wielkie zamieszanie, widok do tej pory znany nam z relacji telewizyjnych. Nie wyglądało to za dobrze.
W rundzie wstępnej Pucharu Polski miały zagrać ze sobą drużyny
Sieradz Warta i Stomil Olsztyn,
Warta Sieradz (3. Liga) wygrywa w Pucharze Polski ze Stomilem!
Jeden z największych sukcesów sieradzkiej piłki nożnej.
Warta Sieradz wygrała, w rundzie wstępnej Pucharu Polski szczebla centralnego z pierwszoligowym Stomilem Olsztyn w rzutach karnych 4-2.
W normalnym czasie, oraz po dogrywce, mecz zakończył się remisem 0:0. Żródło (aktualność 2017-12-07): http://sieradz.naszemiasto.pl/artykul/warta-sieradz-wygrywa-w-pucharze-polski-ze-stomilem
zwłaszcza ta druga podobno znana była z krewkich kibiców.
Mecz został przeniesiony z Sieradza do Warty ze względu na nienadającą się jeszcze do gry nowo wyłożoną murawę na stadionie w Sieradzu.
Nagle na naszym trawniku zaczęły parkować inne samochody. Na szczęście szybko i zdecydowanie zainterweniował Dyrektor szkoły, który na to nie wyraził zgody.
Ostatecznie mecz okazał się spokojny, a z naszego grona poszedł kibicować Zbigniew. My po opanowaniu sytuacji posililiśmy się kebabem na obiad,
gastronomia w Warcie nie pozostawiała specjalnie wyboru. Dzisiaj opuścili nas ostatni uczestnicy, którzy przyjechali tylko na pierwszy tydzień rajdu.
Na odprawie uprzedziliśmy, że na następnym noclegu nie ma w ogóle gastronomii, a sklepy zamkną się jeszcze przed ich przyjściem,
w związku z tym należy zrobić zakupy "na pakę". Niestety przy szkole nie było możliwości zrobienia ogniska, nie było też "życia" w centrum, więc wszyscy w miarę wcześnie poszli spać.
Po spokojnej nocy wszyscy powoli się budzili. Część osób skorzystała z gościnności liceum i nocowała na sali gimnastycznej.
Na godzinę dziewiątą było umówione zwiedzanie Muzeum Miasta i Rzeki Warty PTTK, a później zabytków miasta i atrakcji. Niestety okazało się,
że tutejsze PTTK mimo wcześniejszych uzgodnień nie podjęło się załatwienia przewodnika po mieście, otworzyli dla nas tylko muzeum. Uczestnicy byli bardzo zawiedzeni,
a nam zrobiło się głupio.
Na trasie
Dziś, choć to nie koniec rajdu, OWRP żegnało linię polskich fortyfikacji wzdłuż Warty i Widawki, w Glinnie na zboczu doliny rzeki ostatnich sześć schronów bojowych (nr 43-48),
a na cmentarzu dwie mogiły ok. 200 żołnierzy 28. Pułku Strzelców Kaniowskich i Kresowej Brygady Kawalerii, którzy polegli podczas obrony przeprawy przez Wartę.
Na trasie można było zobaczyć dawny "drogowy odcinek lotniskowy" (odcinek drogi publicznej przystosowany do startów i lądowań samolotów wojskowych),
a dalej zagubione w lesie miejsce straceń 499 pacjentów szpitala psychiatrycznego w Warcie.
Pojechaliśmy do Rossoszycy zameldować się na noclegu w OSP. Musieliśmy poczekać do końca mszy na Prezesa, żeby nam udostępnił pomieszczenia.
Rozbiliśmy namiot i zaczęło się długie oczekiwanie. Skorzystaliśmy z otwartego tylko do czternastej sklepu i dalej czekaliśmy. Słońce trochę przygrzewało.
Obserwowaliśmy (z wzajemnością) bociany, które miały gniazdo na latarni przy remizie. Po południu dojechał do nas Adam, autor "Informatora krajoznawczego"
oraz pytań do konkursu krajoznawczego, a także pilot/przewodnik na naszej autokarówce, która ze względu na brak chętnych nie doszła do skutku.
W końcu powoli zaczęli pojawiać się rajdowicze. Miejsce pod namioty mieliśmy wykoszone, było też gdzie rozpalić ognisko.
Gdy już wszyscy zeszli z trasy, zebraliśmy zamówienia i pojechaliśmy do sklepu po zakupy oraz kiełbaski i wszystko co jest potrzebne na ognisko,
niestety najbliższy minimarket czynny w niedzielę był aż w Sieradzu Męce. Po powrocie przeszliśmy do tutejszego modrzewiowego kościółka pw. św. Wawrzyńca,
malowniczo położonego nad wiejskim stawem. Obejrzeliśmy go dokładnie, a w środku ksiądz opowiedział historię świątyni i... jej remontów.
Dojechali do nas przedostatni uczestnicy - "Olki" z Łęczycy, na odprawę wrócił Adam. W końcu zapłonęło ognisko, siedzieliśmy przy nim do późnego wieczora i tylko bociany
co chwilę latały nad nami, a po zmroku nietoperze.
17 lipca 2017r. poniedziałek. Rossoszyca - Zduńska Wola.
Od rana lało. Rajdowicze nie mieli wyjścia, w końcu musieli zwinąć mokre namioty i wyruszyć na trasę. Skąd my to znamy... Dziś nie za wiele atrakcji:
w Wojsławicach na wyspie relikt XVI-wiecznego zamku i pałac Siemiątkowskich, a dalej drewniany kościół pw. św. Katarzyny w Korczewie, poza tym jak zwykle dużo lasu.
Na trasie
Posprzątaliśmy OSP i pojechaliśmy razem z Adamem do Zduńskiej Woli. Na miejscu byliśmy dość wcześnie, w związku z tym po załatwieniu formalności zostawiliśmy busa na campingu
i poszliśmy do muzeum dogadać szczegóły, a potem do centrum szukać knajpy, do której wpuszczą nas z czworonogiem, który nam towarzyszył przez cały rajd. Ciągle padało.
W kilku miejscach usłyszeliśmy od razu "nie", dopiero w restauracji
"W Kamienicy"
pozwolono nam wejść do środka z mokrym pieskiem.
Wróciliśmy na camping, czekały już na nas pierwsze zmotoryzowane osoby, niedługo później zaczęli dochodzić pierwsi piechurzy.
W kompleksie warunki mieliśmy bardzo dobre, ciepła woda, prysznice, duża wiata, a w dodatku był dostępny, jak się okazało bez ograniczeń, basen.
Ale niestety mimo, że powoli się rozpogadzało, chłód nie sprzyjał kąpielom, na basenie poza ratownikami nie było żywej duszy.
Zaczęło pojawiać się coraz więcej namiotów. Wraz z promieniami słońca, które w końcu wyszło zza chmur, poprawiły się humory,
poszły w ruch śpiewniki i mimo wczesnej pory zaczęły się śpiewy.
Ktoś z Trampów nawet zdecydował się skorzystać z basenu. Myśleliśmy, że będziemy tu biwakować sami, ale pod wieczór pojawiła się przyczepa campingowa z jakąś rodzinką.
Po krótkiej odprawie, poszliśmy po kolację do knajpki przy głónej ulicy. Dzięki temu, że nie padało można było rozpalić ognisko, drewnem kupionym jeszcze w Szczercowie.
Niesamowite, że już się powoli zbliża koniec... Do namiotów w końcu wygonił nas jednak chłód.
Na dzisiaj od samego rana zaplanowane było intensywne zwiedzanie. Wszyscy mieli zameldować się o ósmej rano w Muzeum Historii Miasta. Godzinę później przewidziane było przejście
do Bazyliki Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny i Sanktuarium Św. Maksymiliana, skąd przewodnik-wolontariusz miał zabrać turystów do drugiego muzeum
- Domu urodzenia św. Maksymiliana Kolbe. Później w planie było zwiedzanie Skansenu Lokomotyw w Zduńskiej Woli Karsznicach i dopiero wyjście na trasę.
Rano w końcu dojechał ostatni uczestnik rajdu, weteran OWRP-ów, Wkrzan. Odczuliśmy, że był bardzo zawiedziony małą ilością znajomych twarzy, w końcu na "jedynkę"
zazwyczaj przyjeżdżała śmietanka turystyczna.
Po odprowadzeniu uczestników do muzeum miejskiego spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy dopełnić formalności w Domu Kolbego. Skorzystaliśmy też z okazji
i zwiedziliśmy to muzeum, do którego wcześniej nigdy nie udało nam się zajrzeć. Na szczęście pani opiekunka/przewodniczka pozwoliła nam wejść z pieskiem,
ponieważ jak to powiedziała: Ojciec Kolbe też kochał zwierzęta.
Zostawiliśmy uczestników w Zduńskiej Woli i pojechaliśmy do skansenu kolejowego w Karsznicach. Część osób, które zrezygnowały ze zwiedzania zduńskich muzeów oraz rowerzyści, już tam była.
Przeszliśmy się chwilę po skansenie i pojechaliśmy do Marzenina. Tu okazało się, że ulewy podmyły jezdnię i z tego powodu jest zamknięty przejazd przez most nad Grabią.
Na szczęście tylko dla ruchu kołowego, piechurzy mogli przejść, my z naszym busem musieliśmy zawrócić. Przy marzenińskim sklepie spotkaliśmy odpoczywające Trampy.
Pojechaliśmy na nocleg do Łasku, nad zalew Zajączek. Warunki okazały się dobre, mieliśmy dostęp do prądu i bieżącej wody, od razu podłączyliśmy nasz prysznicowy wąż.
Dla chętnych oczywiście ewentualna kąpiel w zalewie. Na miejscu był też mały bar z "szybkim żarciem" i napojami, a półgodzinny spacer pozwalał dojść do rynku
i cieszyć się dobrodziejstwem restauracji i piwnych parasoli, w szczególności tutejszego browaru "Koreb". Niestety, w tej beczce miodu była łyżka dziegciu
nad zalewem nieustannie towarzyszyły nam krwiopijcze komary, które były bardzo uciążliwe, a wieczorny chłód nie sprzyjał kąpielom. Szkoda, bo miejsce bardzo ładne.
Po odprawie niestety nie było chętnych na ognisko, temperatura i owady wszystkich odstraszyły.
Dzisiaj kolejny dzień zwiedzania, najpierw przewidziane było Muzeum Historii Łasku. Zapakowaliśmy prawie wszystkie bagaże i grupkami przeszliśmy do położonego w rynku muzeum.
Po obejrzeniu ekspozycji turyści mieli udać się do znajdującej się opodal kolegiaty. Zwiedzanie kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP i św. Michała Archanioła
oraz znajdującego się w nim skarbca poprowadziła specjalnie ściągnięta z urlopu przewodniczka, Pani Magda, dziękujemy :)
Chętni mogli jeszcze zerknąć w Łasku na modrzewiowy kościółek św. Ducha.
W dalszej części dnia do przejścia była nasza ulubiona trasa wzdłuż zakoli meandrującej Grabi do zespołu dwóch zabytkowych młynów w Talarze.
Potem lasami przez śródleśne "Jeziorko" koło Róży i Dobrońskie Góry do dzisiejszego noclegu.
Góry Dobrońskie. Miejsce pochówku żołnierzy wykletych, Andrzeja Jaworskiego Marianka oraz Tadeusza Kuzi Igły, wiecej na stronie IPN
Po powrocie z muzeum zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy od razu do nieodległego Dobronia. W szkole warunki były bardzo dobre, przede wszystkim udostępniono
nam tak oczekiwane przez wędrowców prysznice z ciepłą wodą.
Jedynie trzeba było dokładnie oglądać trawę przy rozbijaniu namiotu, w pięknie przystrzyżonym boisku znajdowało się mnóstwo mrowisk.
Dzień był pogodny, a upał z godziny na godzinę robił się coraz większy. I tak mniej więcej co godzinę przesuwaliśmy się ze stolikiem i krzesełkami uciekając
do cienia przed dopadającym nas słońcem. Dłużyło nam się, w oczekiwaniu na uczestników rozpoczęliśmy przygotowania do wieczornego konkursu.
W końcu pojawili się, a każdy przychodzący w pierwszej chwili pytał o to, czy są prysznice. My mogliśmy wreszcie wyskoczyć na obiad i po zakupy.
Dziś nie było szans na ognisko, ale w Dobroniu była całkiem niezła gastronomia: restauracja, pizzeria i kebab, był też market i kilka sklepów.
Po powrocie podziwialiśmy efekty grzybobrania Trampów, uzbierali ich na dooobrą kolację.
Po odprawie przeprowadziliśmy konkurs eliminacyjny. Niebo nad nami zaczęło się chmurzyć i coraz groźniej błyskać. Czekała nas ciężka noc, część osób widząc
to postanowiła skorzystać z noclegu na szkolnym korytarzu. Poziom uczestników konkursu był wyrównany, na mecie naszą trasę mieli reprezentować (wg kolejności miejsc):
Kasia, Zbigniew i Dominika. Burza zbliżała się coraz bardziej, dookoła błyskało, w końcu lunęło.
Po ciężkiej nocy poranek był piękny, humory wszystkim się poprawiły. Dziś do obejrzenia na trasie były dwa drewniane kościółki, pierwszy pw. św. Wojciecha jeszcze w Dobroniu,
prawie vis a vis szkoły, drugi pw. Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Mikołajewicach. Poza tym w Wymysłowie Francuskim Piaski największy na Ziemi Sieradzkiej cmentarz
z I wojny światowej, na którym znajduje się ponad 700 mogił przede wszystkim żołnierzy niemieckich z armii gen. Augusta von Mackensena oraz gen. Pawła Plehwego, poległych w Bitwie Łódzkiej,
a na koniec zabytki Lutomierska.
Na trasie
O dziewiątej wszyscy byli już na trasie, my posprzątaliśmy szkołę i pojechaliśmy do Lutomierska. W pierwszej kolejności w tutejszym markecie zrobiliśmy zakupy na wieczorne ognisko,
ostatnie na naszej trasie. Było koło południa, czyli dość wcześnie, ale postanowiliśmy już teraz zjeść obiad, skierowaliśmy się więc do jedynej w okolicy pizzerii.
Usiedliśmy na zewnątrz, dzięki czemu mogliśmy obserwować ulicę, którą będą szli do centrum OWRP-owicze. Dzisiejsza trasa była relatywnie krótka ("tylko" 21 km),
więc chyba dlatego w miejscowości dość szybko jako pierwszy pojawił się Zbigniew. Nie dosiadł się jednak do nas, lecz poszedł zwiedzać Lutomiersk.
Po obiedzie pojechaliśmy na dzisiejszy nocleg do Sa-lezjańskiego Ośrodka Młodzieżowego "Don Bosco". Warunki mieliśmy tu dość dobre: boisko pod namioty, sanitariaty z prysznicami,
do dyspozycji duża scena-wiata, pod którą rozpakowaliśmy bagaże, a później tu koncentrowało się życie obozowe.
Niestety z Dobronia przyjechała z nami ogromna ropucha zaplątana w plandekę.
Wypuściliśmy ją do lasu. Na terenie ośrodka znajdował się mały zalew kąpielowy, jednak pogoda popsuła się i z powodu mżawki nie bardzo chciało się z niego skorzystać.
Powoli zaczęli się schodzić rajdowicze, pojawiało się coraz więcej namiotów. W ośrodku były kolonie, bardzo szybko staliśmy się atrakcją dla przebywających tu dzieci i młodzieży.
Dzieciaki oglądały nasz baner dopytując później uczestników rajdu o szczegóły. Ostatnią odprawę mieliśmy pod wiatą. Na szczęście wieczorem rozpogodziło się.
Na ognisko musieliśmy poczekać, ponieważ koloniści też na ten dzień mieli je zaplanowane, ale za to przyszliśmy "na gotowe".
Po godzinie 21 rozpoczęła się nasza ostatnia wspólna kiełbaska i śpiewy.
21 lipca 2017r. piątek. Lutomiersk - Zgierz / zwiedzanie Łodzi.
Od rana lało. W przerwach między kolejnymi falami deszczu rajdowicze próbowali spakować bagaże i namioty. Do tego celu doskonale nadawała się udostępniona nam scena-wiata,
trzeba tylko było do niej jakoś... dopłynąć. W pewnym momencie pojawiła się presja czasu, zapisani na zwiedzanie miasta z przewodnikiem musieli zdążyć na autobus
MPK z przesiadką na tramwaj do Łodzi. Zdaje się, że nikt z zainteresowanych się nie spóźnił.
Z osób, które nie wybrały zwiedzania miasta Łodzi, pełną trasę przeszły trzy osoby - Mariola, Zbigniew i Grzegorz, pozostali mniej lub bardziej skrócili sobie drogę do Zgierza.
A na trasie Kazimierz z kościołem pw. św. Jana Chrzciciela i ciekawym zespołem 200-letnich stodół, rez. Rąbień, Aleksandrów Łódzki z zabytkami i na końcu Las Okręglik.
O drugiej części tej 28-kilometrowej trasy można powiedzieć "wokół komina", ale jakoś do tego Zgierza trzeba dojść.
Na trasie
My po spakowaniu busa i pożegnaniu z księdzem pojechaliśmy do Zgierza zostawić rzeczy uczestników. Jadąc niedowierzaliśmy, że to już koniec.
Nawet z punktu widzenia organizatora ten czas szybko zleciał mimo, że czasami czekanie na mecie się dłużyło. Zakończenie rajdu zaplanowano na stadionie MOSiR-u.
Na bagaże udostępniono nam boksy/szatnie w zapleczu hali widowiskowo-sportowej. Po rozpakowaniu auta pojechaliśmy do domu zostawić nasze rzeczy i trochę się ogarnąć.
Zjedliśmy obiad i odstawiliśmy busa do wypożyczalni. Do Zgierza wróciliśmy już swoim samochodem.
Część uczestników z naszej trasy już wróciła ze zwiedzania. Spotykaliśmy co chwilę znajomych, którzy wędrowali na pozostałych trasach.
Trwały przygotowania do ostatniej odprawy. Niestety, znowu zaczęło się chmurzyć. Odprawa została przeniesiona do hali.
Były podziękowania, rozstrzygnięcie konkursu. Zwyciężyli Zbigniew, Kasia i kolega z Bąbelków. To już naprawdę koniec...
Zostaliśmy jeszcze na ognisku, na którym spłonęła część naszego drewna kupionego jeszcze w Szczercowie, do domu wróciliśmy przed północą.
Dzień 15. 22 lipca 2017r. sobota. Zgierz - zakończenie.
Uczestnicy od rana mieli przewidziane zwiedzanie miasta, my mimo to postanowiliśmy przyjechać wcześniejszym pociągiem. Na szczęście mieliśmy go prawie spod domu bezpośrednio do Zgierza.
Rozpoczęcie oficjalnego zakończenia przewidziano na godzinę trzynastą. Pokręciliśmy się po MOSiRze.
W między czasie, w znajdującej się przy hali kawiarni "Klubowa", odbył się egzamin na zdobycie lub rozszerzenie uprawnień na przodownika.
Poobserwowaliśmy chwilę skupione nad kartkami osoby i poszliśmy z Kasią i Jackiem do centrum. Po powrocie do MOSiRu spotkaliśmy Wkrzana, od którego otrzymaliśmy słodkie podziękowanie :)
Zakończenie odbyło się w hali widowiskowo-sportowej, program podobny jak w zeszłych latach: przemówienia VIP-ów, występ zespołu ludowego - u nas gościły "Świniczanki",
podziękowanie kierownikom tras i organizatorom. My otrzymaliśmy od uczestników naszej trasy piękną książkę "Geografia świata" (czyżby zachęta do organizacji rajdów po świecie?) oraz...
bocianki, a dla psiaka piszczącą piłkę.
Dziwnie było wyjść na scenę i być od tej drugiej strony. Było też wręczenie wszelkiego rodzaju nagród:
zwycięzcom konkursu krajoznawczego, najmłodszym i najstarszym uczestnikom, oraz legitymacji świeżo upieczonym i rozszerzającym przodownikom.
Na szczęście dla ciągłości imprezy pojawił się organizator kolejnego 59. OWRP - oddział ze Skarżysko-Kamiennej, buławę odebrał Grzegorz.
Na koniec wystąpił też Daniel zapraszając na Pomorze, na jubileuszowy 60. OWRP w 2019 roku.
Na poczęstunek, czyli w tym roku gulasz z kluskami śląskimi, wróciliśmy do kawiarni "Klubowa". Potem były jeszcze ostatnie pożegnania i to już naprawdę koniec.
Podsumowanie:
Mamy nadzieję, że uczestnicy naszej trasy byli zadowoleni z jej przebiegu, w szczególności pierwsza część powinna zrobić największe wrażenie.
Najlepszym podsumowaniem efektów naszych starań były wieczorne rozmowy uczestników, jak kto odkrywał rozsiane po łąkach i lasach schrony bojowe, oraz komentarz jednego z uczestników:
"Jadąc w Łódzkie, kojarzące się jednak z krajobrazem industrialnym, nie spodziewaliśmy się tras tak poprowadzonych, że przez wiele kilometrów nie widzieliśmy asfaltu..."
Łódzkie raczej nie kojarzy się z kąpieliskami, a na naszej trasie na trzynaście noclegów w wypadku dziewięciu była możliwość kąpieli.
Szkoda, że trochę pogoda nie dopisała.
Mimo wysiłku, jaki włożyliśmy w przygotowania, czuliśmy niedosyt, gdy się zbliżał koniec. Po dwóch latach przygotowań te dwa tygodnie jakoś szybko zleciały.
Z drugiej strony zdecydowanie bardziej wolelibyśmy chodzić wraz z uczestnikami.
Nie jest to dobry układ, gdy w połowie rajdu zmienia się prawie cała ekipa, a w naszym wypadku tak właśnie było.
Nie wiemy czy jeszcze kiedykolwiek się zdecydujemy na organizację podobnej imprezy, ale jeżeli by do tego doszło, wiemy już trochę więcej, jak do tego podejść.
Na pewno wiele rzeczy powinno się jednak załatwiać osobiście, tyle że do tego trzeba by poświęcić co najmniej drugi urlop.
Faktem jest, że nie ustrzegliśmy się wpadek, mamy nadzieję, że uczestnicy przymknęli na to oko.
W galerii fotek możesz obejrzeć wszystkie zdjęcia,
a w galerii panoram kilka "szerokich" ujęć,
natomiast w galerii odprawy możesz odsłuchać zebrane pliki MP3.